29 stycznia 2013

Rozdział III



                 No i jest kolejny rozdział. Wiem, że to strasznie długo trwało, bardzo Was za to przepraszam, ale chyba było warto. A przynajmniej mam nadzieję, że tak będziecie uważały po przeczytaniu. Enjoy! :) ~ Toni Collins
~

                 Trudno się dziwić, że Louis zrobił się tak samo blady jak jego martwi przyjaciele. Przyjaciele? Oczywiście, że tak. Znał ich od niespełna dwóch dni, a do tego dowiedział się, że są wampirami i piją krew, ale podświadomie uznał ich za przyjaciół. Wiedział, że może im zaufać. Szczególnie Haroldowi…
               Od razu poczuł z nim jakąś więź. Mulat nie okazywał mu niechęci, ale był wyraźnie nieufny, chociaż trudno mu się dziwić. Na pewno chce utrzymać swoją prawdziwą naturę w tajemnicy. Liam wydawał się taki bezradny przez ten moment, kiedy go widział. Ugryzł go, ale przecież nie zrobił tego umyślnie, takie zachowanie jest chyba zakodowane w umyśle wampira.
               Natomiast Harold wydawał się taki stanowczy i zdecydowany, ale pod tą maską pewności siebie niewątpliwie kryła się wrażliwość. To właśnie on był do Louisa najbardziej przyjaźnie nastawiony. Wydawał się… samotny?
               Louisie Tomlinsonie, skąd możesz wiedzieć jaki on jest?! Myślał chłopak, wciąż siedząc pod ścianą; kolana podciągnął pod brodę i objął nogi rękami. Faktycznie nie wiem i niestety już się nie dowiem, a na pewno nie od niego. Bo on jest… Nawet w myślach, Lou bał się wypowiedzieć słowo ‘martwy’.
               Nie wiedział, co ma ze sobą począć. Siedział w kącie obcego mieszkania, a po drugiej stronie pokoju stały trzy trumny z martwymi wampirami, a on analizował psychikę jednego z nich. Świetnie, ale to na pewno nie jest objaw normalności. W ciągu ostatnich dwóch dni przekonał się, że świat nie jest ani trochę normalny, ale dlaczego nagle znalazł się w samym środku tej anormalności?!
               Musiał się sta wydostać i to jak najszybciej. Jeśli oni nie żyją, bo ktoś ich zabił, a wszystko na to wskazuje, ten ktoś zaraz może tu wrócić, żeby zatuszować swoje morderstwo. Byłoby lekko mówiąc nieprzyjemnie, gdyby Lou stanął oko w oko z zabójcą trzech wampirów. Jedyne rozwiązanie, jakie przyszło mu do głowy to uciekać jak najdalej i jak najszybciej, po czym starać się zapomnieć. To raczej nie będzie możliwe, bo on wcale nie chciał o tym zapominać, ale trudno.
               Wstał z miejsca i wiedziony impulsem jeszcze raz podszedł do trumny Harolda. Spojrzał na jego bladą twarz, dotknął jego zimnego policzka, przeraziło go, że tak bardzo przywiązał się do tej osoby, przez tak krótki czas. Z oczu zaczęły mu powoli wypływać pojedyncze łzy. Wiedział, że powinien iść, ale jakaś niewidzialna siła zatrzymywała go w miejscu.
               Wreszcie znalazł w sobie siłę, żeby odwrócić zapłakaną twarz, a za nią tułów. Nie było sensu zostawać tu dłużej, już nic im nie pomoże, a policji raczej nie mógł zawiadomić. Kiedy zrobił pierwszy krok, coś złapało go za rękę i owinęło się wokół jego nadgarstka. Przerażony chłopak z powrotem spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą leżał martwy wampir.
               Louis wydał z siebie zduszony okrzyk. Teraz w trumnie wampir ani nie leżał, ani nie był martwy. Chłopak próbował wyrwać rękę, ale uścisk Harolda, który nagle ożył, wzmocnił się jeszcze bardziej. Chciał zacząć krzyczeć, ale gestem Nieumarły nakazał mu milczenie.
               - T-twoje oczy… - wymamrotał przestraszony Lou. – Są czerwone.
               - Cholera jasna! – zaklął w odpowiedzi wampir. – Daj mi moment.
               Szybko wyskoczył ze swojej trumny. Lou doznał takiego szoku, że choćby chciał uciekać, to nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Jakim cudem on żyje?! Zastanawiał się, usiadłszy niezgrabnie na brzegu trumny.
               Kiedy podniósł głowę, przeraził się jeszcze bardziej. On też żyje?! Jakim cudem? Napotkał spojrzenie Liama, było w nim coś… dzikiego. Jakby pierwotny instynkt się w nim obudził. No tak, pewnie był głodny. Czemu zawsze, kiedy ten gość jest głodny, ja jestem w zasięgu jego… kłów?
               - Kolego, nie żywimy się na śmiertelnikach, pamiętasz? – mruknął mulat, przecierając oczy. – Idziemy się napić z butelki. – dodał, ciągnąc Liama za ramię.
               Ten wstał, i poszedł za nim, rzucając w stronę Lou przepraszające spojrzenie. Jeszcze musiał popracować nad swoją samokontrolą.
               Kuźwa! Czy oni sobie urządzili zawody w bezdechu?! Przecież sprawdzałem im puls. Nie jestem taki głupi, żeby nie odróżnić żywego od martwego! Może i nie studiuję medycyny, ale każdy laik powiedziałby, że oni nie żyją. Bladość, brak oddechu, pulsu, czegokolwiek, to chyba objawy… śmierci. Ja pierdzielę, trzeba było uciekać.
               - Przepraszam. – Harold wszedł do pokoju, przerywając rozmyślania Louisa. W ręku trzymał butelkę krwi. AB+ - jego ulubiona grupa, ta sama, która płynie w żyłach śmiertelnika, siedzącego naprzeciwko. Wskazał na nią i powiedział: - Po śmiertelnym śnie zawsze jesteśmy głodni.
               - Jakim śnie? – zapytał Lou, jeszcze z trudem panując nad głosem.
               - Śmiertelnym… - mruknął w odpowiedzi Harold. Nigdy nie lubił tego określenia. W ogóle nie lubił wielu rzeczy, które od ponad stu lat były częścią jego wampirzej natury. – Kiedy zaczyna się dzień, wszystkie wampiry zapadają w śmiertelny sen, żeby hm… zregenerować siły.
               - Po prostu nie funkcjonujemy w dzień, budzimy się dopiero o zmierzchu, kiedy zachodzi słońce. – Zayn dopełnił definicję wampirzej śpiączki, stając za swoim przyjacielem.
               - Ale… wy nie mieliście pulsu, nie oddychaliście! Jak to możliwe, że teraz ze mną rozmawiacie!? Mam zwidy, czy jak?
               - Chyba ‘czy jak’. – mruknął Zayn wymieniając zaniepokojone spojrzenie z Haroldem. Dociekliwy ten śmiertelnik, myślał, trzeba mu wyjawić resztę prawdy.
               - Podczas śmiertelnego snu my… nie żyjemy. Jesteśmy jak martwi, dlatego musimy chronić nasze tajemnice. – tłumaczył Harry. Usiadł koło chłopaka i spontanicznie wziął go za rękę. – Wiem, że się przestraszyłeś, przepraszam. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek tu przyjdziesz. Przecież jesteśmy potworami.
               Louis intensywnie wpatrywał się w zielone tęczówki Harolda. Był jednocześnie tak wkurzony na niego, że napędził mu takiego stracha, i był rozczulony jego ostatnimi słowami. Może i nie znam go długo, ale wystarczająco, żeby stwierdzić, że jest wrażliwy i cierpi na samotność, bo brzydzi się swoją naturą.
               - Wcale nie jesteście… - szepnął, dotykając, teraz już ciepłego, policzka ‘potwora’.
               Harold odskoczył od niego jak oparzony. Pod wpływem dotyku śmiertelnika poczuł… coś w rodzaju ciepła. Chciał, żeby Louis dotknął go jeszcze raz, ale bał się. Nigdy wcześniej nie czuł nic podobnego, nawet jako śmiertelnik. Dotknął miejsca na twarzy, gdzie przed chwilą były palce Lou; nadal czuł palące, przyjemne ciepło.
               Chłopak poczuł to samo. Jakby każde ich zetknięcie wywoływało powstawanie iskier. Też poczuł coś takiego pierwszy raz, ale był świadomy, o czy to mogło świadczyć. Może wreszcie znalazł…
               - Hej, może jesteś głodny? – zawołał Harry do Louisa. – Chyba mamy tu jakieś jedzenie dla śmiertelników.
               Ten tylko kiwnął głową i podążył za wampirem, na którego widok czuł niebezpieczne podniecenie.

               - Powiedz mi, tylko szczerze, po co właściwie tu przyszedłeś? – spytał Zayn Louisa, korzystając z nieobecności obu pozostałym wampirów. Z pewnością Harold wstawiłby się za chłopakiem, ale mulat chciał poznać odpowiedź na jego nadmierne zainteresowanie nimi.
               - No… Z ciekawości? Po prostu chciałem was odwiedzić. – Lou wzruszył ramionami. W sumie sam dokładnie nie wiedział, dlaczego to zrobił.
               - Mówiłeś komuś o nas? – W głowie Zayna zapaliła się czerwona lampka, świadcząca o jego podejrzliwości wobec śmiertelnika.
               - Nie… - zawahał się Lou. Pomyślał o swoich współlokatorach, którym powiedział prawdę. Z tym, że ta prawda była tak fantastyczna, że przyjaciele z pewnością uznali to za próbę rozbawienia ich. Po co wdawać się w takie szczegóły? – Nie, nie mówiłem. – powiedział z większą stanowczością.
               - I niech tak pozostanie. – Szorstki głos Zayna wskazywał na formę rozkazującą tego zdania. – Przyszedłeś tu, żeby zdobyć jakieś informacje o nas? – spytał z podejrzliwością, do której Lou zaczynał się przyzwyczajać.
               - Dla siebie. – stwierdził Lou. - Przez całe życie nie przeżyłem takiego szoku, kiedy dowiedziałem się, że wampiry istnieją, dzielą się na dobre, które piją krew z butelki, i złe, które atakują ludzi. Potraficie się teleportować i zapadacie w śpiączkę o wschodzie słońca. O czymś zapomniałem? – zapytał z sarkazmem.
               - O wielu rzeczach. – odpowiedział wampir, obserwując szok, malujący się na twarzy śmiertelnika. – Dlaczego po prostu nie odejdziesz?
               - Nie wiem… Chciałem, ale nie potrafię. Intrygujecie mnie, a poza tym uratowaliście mi życie i pozwoliliście mi zachować te wspomnienia. Nie umiem tak po prostu się odwrócić od was.
               - Nie jesteś nam nic winien. Nawet nie wiesz ilu ludzi, których, jak ty to wyniośle ująłeś, uratowaliśmy, mijamy codziennie na ulicy. – powiedział Zayn sentymentalnym głosem.
               - Nie chodzi mi o jakiś dług, ale o moje uczucia do was. – Na widok zdziwionej miny swojego rozmówcy, kontynuował: - Ja po prostu czuję jakiś dziwny związek z wami. Może to zabrzmi dziwnie i niewłaściwie, ale uważam was za swoich przyjaciół…
               Zayn przez chwilę milczał. Nigdy nikt mu nie powiedział wprost takich słów. Tylko Harold, ale wtedy byli jeszcze śmiertelnikami, tak jak Louis. Może to jest powód? Śmiertelnicy potrafią okazywać sobie uczucia, a przynajmniej przychodzi im to z większą łatwością niż u wampirów. Może wampiry po prostu przez swój brak, albo zmniejszoną ilość, człowieczeństwa, były niezdolne do okazywania uczyć?
               - Bzdura! Wampiry nie mają przyjaciół. Jesteśmy zdani tylko na siebie. – rzekł z lekką złością, bardziej na siebie niż na niego.
               - Ale Harolda uważasz za swojego przyjaciela? – Zayn potwierdził skinieniem głowy. – Dlaczego uważasz, że przyjaźń może istnieć tylko pomiędzy wampirami i pomiędzy śmiertelnikami? To trochę tak jakby na świecie byli sami geje i lesbijki…
               - O czym ty bredzisz? Nie rozumiesz, że żyjemy w dwóch różnych wymiarach? My mieliśmy normalne życie, które straciliśmy na rzecz wampiryzmu. Nie żałuję, ale wiele bym dał, żeby z powrotem móc ujrzeć słońce. Więc korzystaj z tego, co masz i nie zadawaj się z nami. – Zayn był już mocno poirytowany i miał dość tej dyskusji.
               - Czemu jesteś taki nieprzyjemny? Zrobiłem ci coś? Nie. Masz jakiś uraz psychiczny? Albo po prostu mnie nie lubisz? W przeciwieństwie do mnie, bo ja cię lubię, a tego mi nie zabronisz, sory. – Lou powiedział te słowa jednym tchem, a Zayna zamurowała jego szczerość. Zawsze był ostrożny i nieufny, więc i tym razem nie dał za wygraną.
               - Chcesz się stać jednym z nas? Po to namówiłeś Harolda, żeby nie wymazywał ci pamięci? Po to tu przyszedłeś? Wampirem nie zostaje się ot tak, to ostateczność. Chyba, że pójdziesz do Malkontentów.
               - Przestań, Zayn. To do niczego nie prowadzi. Sam widzisz, że Louis nie ma złych zamiarów. – Harold stanął w drzwiach pokoju. Był z Liamem w innym pokoju i tłumaczył mu zasady teleportacji. Choć wampiry mają nieprzeciętnie dobry słuch, był skupiony na wykonywanej czynności i nie wiedział, o czy, rozmawiają Zayn i Louis.
               Zayn tylko wzruszył ramionami i z obojętną miną wyszedł z pokoju, nie spojrzawszy już na śmiertelnika. Czy on rzeczywiście może nas lubić? Pytał sam siebie. Jest w nim coś podejrzanego, ale co? Albo szukam dziury w całym? Mulat miał obawy, że przez niego, oni wszyscy mogą mieć w przyszłości problemy.
               - Musimy zdać raport szefowi. Teleportować cię teraz do mieszkania? – zapytał Harold.
               - Wiesz… Ostatnia teleportacja przyprawiła mnie o lekkie mdłości. Wolałbym tego nie powtarzać. – skrzywił się Lou. – Mogę wrócić pieszo.
               - Nie ma mowy. Zaczekasz trochę z Liamem, a potem odwiozę cię samochodem.
               - Dzięki.
               - Nie ma sprawy.
               Obaj wymienili uśmiechy. Lou cieszył się na te kilka minut z Haroldem, natomiast wampir zastanawiał się dlaczego to zrobił. Wykazał się troską wobec śmiertelnika. Ale to nie było wymuszone, naprawdę chciał się nim zająć. Polubił go, niebezpiecznie mocno.

               - Cześć chłopaki. Co się ostatnio działo? – zapytał Angus MacKay, mówiący do Harolda i Zayna z ekranu komputera. Generalnie wampiry nie były widoczne ani w lustrze, ani na zdjęciach, do czasu, kiedy nie wynaleziono technologii cyfrowej. Tylko w ten sposób mogli korzystać z wszechogarniającej komputeryzacji.
               - Mamy nowego wampira, dobrego i śmiertelnika na karku. – Zayn, nie owijając w bawełnę, przedstawił szybko szefowi zaistniałą sytuację. Harold nigdy nie potrafił się przyzwyczaić do gadania do płaskiego pudełka z ekranem. Zawsze był przeciwny nowoczesnym technologiom, pozostał tradycjonalistą i czuł się z tym dobrze.
               - Tego Liama teleportujecie do Romatechu, ale powiem wam kiedy. – powiedział Angus po wysłuchaniu całej historii. - Zrobimy mu przeszkolenie i oficjalnie zasili nasze szeregi. Dobra robota. Natomiast śmiertelnikowi powinniście wymazać pamięć. Przykro mi, bo wydaje mi się, że go polubiliście, ale on stwarza za duże ryzyko. Szczególnie teraz, kiedy Malkontenci polują na specyfik Romana. W dzień go nie ochronimy.
               - A gdyby pojechał z Liamem na to szkolenie? – Harold odezwał się po raz pierwszy w czasie tej narady. – Mógłbyś go zatrudnić w MacKay S&I i zostałby naszym dziennym strażnikiem.
               - Dlaczego nie chcesz mu wymazać pamięci? – spytał podejrzliwie Angus, a po jego twarzy przemknął cień niepokoju.
               - Polubiłem go, a poza tym ma silną barierę. Może nam się przydać, bo ma sporo znajomych w swoim wieku, a właśnie takich atakują Malkontenci. – przekonywał Harold.
               - Nie wiem… Zrozum, że śmiertelnik to dla nas problem w tej sytuacji. – Angus wyraźnie nie był przekonany, ale nie chciał sprawiać nikomu przykrości. Czuł się niejako odpowiedzialny za Harolda, bo to w końcu on go przemienił.
               - Ale przecież można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. – Harold nie dawał za wygraną. Na samą myśl o wymazywaniu pamięci Louisowi zrobiło mu się smutno. – Zawsze był niedobór dziennych strażników, a on aż się prosi, żeby nim zostać. Skoro Liama też trzeba będzie przeszkolić, dlaczego nie zrobić tego grupowo?
               Po dłuższej przerwie, Angus zapytał Zayna o zdanie. Harold wpatrywał się w niego z nadzieją, chociaż wiedział o jego nieprzychylnym stosunku do śmiertelnika. Mulat natomiast rozpamiętywał właśnie swoją wcześniejszą rozmowę z Louisem na temat przyjaźni. Czy rzeczywiście on ma dobre zamiary? To się okaże.
               - Uważam, że Harold ma rację. Louis może się przydać ze swoimi zdolnościami, jako dzienny strażnik, tak samo jak Liam ze swoją biologiczną wiedzą.
               Na te słowa Harold odetchnął z ulgą i posłał przyjacielowi spojrzenie pełne wdzięczności. Właściwie nie wiedział, dlaczego aż tak broni niezależności tego śmiertelnika, ale było w nim coś wyjątkowego.
               - Obaj macie sporo racji. W ogólnym rozrachunku plusy przeważają na korzyść chłopaka. Zajmijcie się nim, a ja dam wam znać, kiedy teleportujecie obu do firmy Romana w Nowym Jorku. W tym czasie starajcie się też kontrolować sytuację z Malkontentami.
               Pożegnali się z szefem i obraz na ekranie zrobił się czarny. Chwilę się nie odzywali, tylko myśleli nad tym, co przed chwilą usłyszeli. Harold wstał i podszedł do Zayna.
               - Dziękuję. – powiedział i poklepał go po plecach.
               - Mam nadzieję, że dobrze wykorzysta tą szansę. Nie chcę, żebyśmy się przez niego kłócili. – Mulat też zdobył się na przyjacielski gest.

               - O rany! – Lou wytrzeszczył oczy na widok zawartości wynajętego garażu wampirów. – To… to wszystko wasze?
               - Wiesz… - Harold wzruszył ramionami, schlebiał mu zachwyt chłopaka. - Jak się ma ponad sto lat i nie wydaje się pieniędzy na jedzenie, to jakoś trzeba inwestować zarobioną kasę.
               - Fakt… - Na chwilę Lou przestał się uśmiechać, słysząc smutek w głosie przyjaciela.
               Harold, nie wiedzieć czemu, nie mógł znieść widoku nieuśmiechniętego Louisa. Jego radość, sprawiała, że i on się cieszył. Dlatego musiał się pilnować i nie dopuszczać do sytuacji, w której obaj będą mieli ponure miny. To jest obopólna korzyść, tak to sobie tłumaczył.
               - No to którym chcesz się przejechać? – zapytał, zachwyconego chłopaka.
               - Naprawdę mogę wybrać? – Harold tylko potwierdził skinieniem głowy i znowu obserwował entuzjazm tego niezwykłego śmiertelnika. – Porsche 911, Chevy Camaro, Ferrari Enzo, Ford GT, Aston Martin DB5, Rapide, DB9, Virage… - wymieniał Lou.
               - Znasz się na samochodach bardziej niż myślałem. – stwierdził Nieumarły.
               - A co? – Louis zwrócił się w jego stronę. – Myślałeś, że skoro jestem humanistą, to muszę być idiotą?
               - Nie, skąd!
               - Ale nie mam konkretnych zainteresowań?
               - No… oczywiście, że nie. - Lou pomyślał, że Harold uroczo wygląda z rumieńcami. Musi się postarać częściej je wywoływać. – Po prostu mnie zaskoczyłeś.
               - W porządku. – uśmiechnął się chłopak i wrócił do podziwiania samochodów. – Jeszcze nie raz cię zaskoczę. – dodał cicho, ale nie zdawał sobie sprawy, że wampiry mają bardzo wyostrzony słuch.
               Lou stwierdził, że mógłby tu spędzić całe wieki, ale nie powiedział tego głośno, bo byłoby to co najmniej niestosowne w towarzystwie stuletniego wampira. Chodził po całym garażu i zaglądał przez szyby do wszystkich samochodów, mrucząc pod nosem ich modele. Harold został gdzieś z tyłu, a przynajmniej tak mu się wydawało do czasu, kiedy nie pojawił się przed nim. Wampiry mają zdolność cichego poruszania się z nadludzką prędkością, ale o tym śmiertelny chłopak miał się dopiero przekonać.
               - Wybrałeś już? – spytał Harold.
               - Są tu same moje ulubione marki. Nie obraź się, ale to może potrwać zanim się zdecyduję. – Lou uśmiechnął się przepraszająco, czym nieświadomie wywołał dreszcz w ciele wampira. – A co tam stoi? Przykryte płachtą? Jakiś pilnie strzeżony skarb?
               - Właściwie tak. – powiedział wampir i ruszył powoli we wskazanym kierunku. – To mój prywatny skarb.
               Po chwili znaleźli się w wydzielonym miejscu specjalnie dla tego jednego samochodu. Lou zachodził w głowę, co może być aż tak wyjątkowego. Harold złapał za jeden róg jasnego płótna i pociągnął powoli. A może to mózg Lou tak rejestrował wszystko w spowolnionym tempie?
               Chłopak przebierał nogami w miejscu. Te kilka sekund wydawało mu się wiecznością (znowu mam jakieś dziwne skojarzenia z wiekiem Harolda). Dla kogoś z boku, wyglądałoby to jak widowiskowe odsłonięcie arcydzieła jakiegoś sławnego artysty. Cóż… Louis tak się właśnie czuł. I właśnie tak nazwałby to, co zobaczył pod materiałem.
               Najpierw zobaczył przednie światło i na chwilę zamknął oczy, bo pomyślał, że śni, że wampiry zaczęły kontrolować jego umysł i podsuwają mu wyimaginowane obrazy. Ale kiedy znowu podniósł powieki, przekonał się, że się nie pomylił.
               Przed nim stało istne arcydzieło. Najpiękniejsza metalowa maszyna, jaką kiedykolwiek widział. Wspaniała, delikatna linia; sylwetka jak u najlepszego sportowca – idealnie wyrzeźbiona. Wszystko było naturalne; każdy element dopełniał całości, a bez niego to dzieło nie byłby tak piękne.
               Drapieżne jak u rekina ludojada skrzela. Tylne światła, połączone tworzą jakby nierozerwalną jedność, wpasowującą się w charakter samochodu. Przednie lampy, posiadające charyzmatyczne wcięcia, wywołujące podziw na twarzy obserwatora.
               Louis nigdy wcześniej nawet nie marzył, że kiedykolwiek zobaczy ten cudowny wynalazek. W myślach porównywał go do perfekcyjnie oszlifowanego diamentu. Wcale się nie dziwił, że Harold nazwał go swoim skarbem. W tym garażu znajdowało się mnóstwo najwspanialszych samochodów świata. Od sportowych aut ze smokiem pod maską, przez klasyczne limuzyny, aż po drapieżne terenówki. Lecz wzrok przyciągał najbardziej schowany w kącie Aston Martin One-77.
               Harold obserwując całą paletę emocji, malujących się na twarzy szatyna, zastanawiał się dlaczego ten człowiek tak na niego działa. Nie dość, że jest śmiertelnikiem, to jeszcze płci… męskiej. Może i mam ponad 100 lat, myślał wampir, ale zdecydowanie nie poszedłem z duchem czasu. Zayn zawsze go przekonywał, że jeśli coś jest nowoczesne, to nie znaczy, że złe. Ale Harold uparcie pozostawał tradycjonalistą. Nie używał nawet komórki.
               - Coś mi się wydaje, że wybrałeś już swój powóz. – przerwał milczenie gadatliwego Lou.
               - O taaak… - szepnął z zachwytem.
               - No to prowadź! – zachęcił go Harold, rzucając mu kluczyki. Louis z trudem je złapał i ruszył na miejsce kierowcy, opanowując drżenie rąk, wywołane radosnym podnieceniem.
               Lou był lekko zestresowany, ponieważ nie miał wielkiego doświadczenia w prowadzeniu samochodu. Owszem, zdał egzamin i miał prawo jazdy, ale odkąd przeprowadził się do Londynu, przemieszczał się tylko metrem i autobusami. Harold dostrzegł jego zdenerwowanie i zaczął się zastanawiać czy, aby na pewno postąpił słusznie, powierzając w ręce tego młodego chłopaka, tak drogi samochód.
               Martwił się niepotrzebnie, bo kiedy Louis wsiadł za kierownicę jego obawy zostały ponownie zastąpione przez podziw i nieopisaną radość. Harold popatrzył na zachwyconą twarz. Nawet jakby rozwalił mój ulubiony samochód na jakimś słupie, to będzie warto, żeby móc tylko widzieć szczerą radość w jego oczach.
               Przejechali kilka przecznic. Lou nie zwracał uwagi na to, gdzie jedzie, bardziej skupiał się nad tym, czym jedzie. A maszyna była cudowna, dawała poczucie wolności. Prowadząc Astona Martina One-77 czuł się jak w raju. To był jego ulubiony model AM i dużo o nim czytał, ale rzeczywistość przeszła jego wyobrażenia.
               Na początku potrzebował czasu, żeby odkryć różne tajemnice tego auta. Harold siedział sztywno obok, wciśnięty w fotel pasażera. Żeby totalnie nie zgłupieć, zaczął się zachowywać jak surowy instruktor jazdy.
               - Musisz delikatniej naciskać sprzęgło. – mówił. Lou rzucił mu tylko zdziwione spojrzenie, ale się nie odezwał.
               - Nie dodawaj tak dużo gazu. – rzekł po chwili z przerażeniem.
               Louis tylko popatrzył na niego badawczo; zorientował się, że wampir martwi się o swoje ukochane autko i wcale mu się nie dziwił. Żeby dodać mu otuchy, uśmiechnął się i wyszeptał:
               - Spokojnie Harry… Zaufaj mi…
               Harold popatrzył w jego stronę i napotkał czułe spojrzenie niebieskich oczu. Trochę się speszył, ale jakaś magiczna siła nie pozwalała mu z powrotem odwrócić głowy. Czuł przedziwne, wszechogarniające ciepło, rozchodzące się po całym ciele. Całe napięcie gdzieś wyparowało; nadal czuł się dość nieswojo, ale jednocześnie jakby był w idealnym dla siebie miejscu. Jakby z Louisem łączyła go jakaś niewidzialna więź, choć znali się dopiero od dwóch dni.
               Zaufaj mi Harry… - powtórzył chłopak, a może Harold usłyszał to w swojej głowie…?
               - Ufam ci… - szepnął wampir.
               - Zobaczymy.
               Lou z uśmieszkiem, dziecka, które ma zamiar coś przeskrobać, nacisnął pedał gazu. Zerknął na swojego pasażera i ujrzał na jego twarzy cień przerażenia. Pod wpływem impulsu położył dłoń na jego nodze.
               Louis poczuł elektryzującą falę, jakby kopnięcie prądu, przechodzącą przez jego przedramię, ale nie oderwał dłoni. Zaczął ją przesuwać po udzie przyjaciela. Czy aby na pewno tylko przyjaciela…?
               Harolda zaskoczył dotyk chłopaka. Chłopaka, który ciągle go zaskakiwał. Najpierw zesztywniał i już chciał powiedzieć coś nie do końca przyjemnego pod jego adresem, kiedy ze zdumieniem zorientował się, że jego dotyk sprawia mu przyjemność. Jakiej nigdy przedtem nie czuł, nie wiedział o jej istnieniu. Czuł się… szczęśliwy.
               To absurd! – myślał. A tym rozmyślaniom przeczyły reakcje jego ciała. Czuł ciarki na plecach za każdym razem jak Lou przesuwał swoją dłoń. Serce wyraźnie mu przyspieszyło i słyszał, dzięki swojemu wampirzemu słuchowi, że reakcja chłopaka jest podobna. Przeszyło go dziwne mrowienie w okolicy brzucha. Motylki w brzuchu?! To dopiero bzdura!
               Harold nie chciał dopuścić do siebie myśli o jakimkolwiek przywiązaniu do śmiertelnika. Bał się tego, ale jednocześnie poczuł nieopisaną pustkę i żal, kiedy Lou oderwał swoją dłoń od jego uda, żeby zmienić bieg. Niestety jego ręka nie wróciła na swoje wcześniejsze miejsce.
               Obaj siedzieli w milczeniu. Louis już nie szarżował, tylko spokojnie jechał w kierunku swojego mieszkania. Napięcie między nimi było wręcz namacalne. Potrzebowali czasu, żeby przemyśleć swoje uczucia, których nie byli do końca pewni.
Louis zatrzymał samochód przed kamienicą, gdzie znajdowało się jego mieszkanie. Odwrócił głowę i spojrzał na swojego pasażera. Przez okno wlewała się strumieniem poświata księżyca, oświetlając wyraziste rysy wampira. Każdy inny przestraszyłby się go, ale nie Louis. Długo na niego patrzył, chcąc zachować ten obraz w pamięci.
               W pewnym momencie Harold poczuł się obserwowany. Przez lata bycia dobrym wampirem, co jest równoznaczne z byciem narażonym na niebezpieczeństwo ze strony wrogich Malkontentów, wyćwiczył swoją czujność. Z wampirze szybkością odwrócił wzrok i zobaczył tylko jak szatyn patrzy intensywnie w przestrzeń przed siebie. Zupełnie jakby chciał oczami przepalić szybę i przez nią uciec. Ale Harold nie chciał zostawać sam…
               Dla obydwu atmosfera była tak bardzo napięta, że aż uciążliwa. Lou chciał już iść, ale nie chciał iść sam, coś nie pozwalało mu tego zrobić. Harold również chciał zakończyć tą przejażdżkę, ale towarzystwo tego konkretnego śmiertelnika było zbyt intrygujące.
               W końcu milczenie stało się dla nich nie do zniesienia. W Louisie obudził się jakiś spontaniczny duszek, który przejął kontrolę nad jego umysłem i zaczął według własnego uznania nim kierować.
               - Dziękuję ci Harry… za wszystko! – powiedział tak cicho, że padający za oknem śnieg mógłby go zagłuszyć. Ale dla wampira nie stanowiło to przeszkody.
               Harold odwrócił się do Louisa, jakby z zamiarem powiedzenia czegoś, ale słowa uwięzły mu w gardle. Przez chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy, po czym śmiertelny chłopak pozwolił tajemniczemu duszkowi zadecydować o dalszym przebiegu tego wieczoru.
               Lou spojrzał na usta Harolda, a potem w jego oczy, jakby dając mu do zrozumienia, co według duszka powinno się teraz stać. Pochylił się i lekko, delikatnie, ledwo wyczuwalnie musnął ustami wargi wampira.
               Harold najpierw zesztywniał. W ciągu ostatniej godziny przeżył tyle różnych, szokujących emocji, ile nie przeżył podczas swojego wampirzego stulecia. Lecz kiedy dotknął dłonią twarzy chłopaka, niby chcąc go odepchnąć, poczuł nagłą i palącą potrzebę bliskości z nim. Właśnie z nim – z tym niezwykłym śmiertelnikiem.
               Przesunął swoją rękę na jego kark i szybko, wręcz brutalnie, przyciągnął go do siebie i zaczął namiętnie całować. Nigdy nikogo tak nie całował, a już na pewno nie mężczyzny. Zamknął oczy i zapominał o wszystkim. Dosłownie. Był tylko on i Louis.
               Lou czuł się jak w niebie. Jego reakcja go zaskoczyła, ale reakcja Harolda była tym bardziej niespodziewana. To by oznaczało, że on też coś do niego czuje. Czyżbyśmy mieli jakieś szanse…
               Oddał pocałunek z równą pasją. Językiem wyczuwał na jego zębach lekko metaliczny posmak pomieszany z alkoholem. Harry musiał coś wypić zanim wyszedł go odwieźć. Czyżby… Blissky? Przesunął językiem po jego ustach i nabrał pewności skąd ten smak pochodzi. Syntetyczna krew pomieszana ze szkocką whisky; słyszał od wampirów o tym trunku. W innych okolicznościach byłoby to dla niego obrzydliwe, ale teraz… To go jeszcze bardziej podniecało.
               - Chyba nie powinniśmy tego robić. – powiedział Harold, na moment przerywając pocałunek, żeby zaczerpnąć powietrza.
               - Chyba nie… - odpowiedział Louis, patrząc mu w oczy, po czym obaj znowu rzucili się na siebie, jakby byli parą, która nie widziała się od bardzo dawna.
               Lou wyskoczył z lekkością zza kierownicy i nie przerywając najlepszego pocałunku w swoim życiu, wgramolił się na siedzenie pasażera. Objął Harry’ego za szyję i usiadł w rozkroku na jego kolanach, żeby się nie zsunąć. Pociągnął go za brzeg koszulki i puścił ją, doprowadzając tym wampira na skraj szaleństwa. Co chwilę zaciskał dłonie na jego ramionach, zupełnie jakby jakiś stwór, żyjący gdzieś głęboko w jego umyśle, nagle chciał się wydostać na zewnątrz.
               Harold objął Louisa w pasie i przyciągnął go bliżej siebie. Zaczął wodzić rękami po jego napiętych plecach. Wbijał mu paznokcie między żebra, wywołując u niego dreszcze, które dla obu były równie ekscytujące. Jeszcze przed chwilą był na tyle świadomy, żeby to przerwać, ale teraz już nie umiał, nie potrafił, nie chciał…
               - Czy ty jesteś gejem? – zapytał Harold, kiedy Lou zaczął całować jego szyję, trzymając się jego wygniecionej koszulki.
               - Teraz już chyba tak. – mruknął. Na Haroldzie nie zrobiło to teraz większego wrażenia, bo inne rzeczy zaprzątały jego myśli. Gdyby ktoś mu dziś powiedział, kiedy obudził się ze śmiertelnego snu, że tej nocy przeżyje najlepszy pocałunek, jaki można sobie wyobrazić i to ze śmiertelnikiem płci męskiej, chyba by go wyśmiał.
               - Co my robimy… - niby zapytał, niby stwierdził Louis, lecz niezbyt przekonującym głosem. Harold nie odezwał się, choć to stwierdzenie wzbudziło w nim wątpliwości, szybko zagłuszone przez szaleńcze pragnienie całowania i bycia całowanym.
               Był od Louisa wyższy i silniejszy, a poza tym był wampirem z nadprzyrodzoną siłą fizyczną, dlatego bez problemu uniósł go lekko do góry i oparł o boczne drzwi. Jego wampirza chęć przewagi kazała mu to zrobić. Czuł się zdominowany przez chłopaka, siedząc wbity w fotel. Teraz to on przejął inicjatywę, co było bardzo niespodziewane, ale również bardzo przyjemne.
               - Harry… Harry… - szeptał Louis. W pewnym momencie spojrzał mu głęboko w oczy i przeraziło go to, co zobaczył. Jego oczy lśniły, ale nie głęboką zielenią, którą go zawsze hipnotyzowały, tylko czerwienią. Intensywną czerwienią, jak Ferrari Enzo, stojące w garażu wampirów. – Dlaczego masz czerwone oczy? – zapytał.
               - Jestem podniecony. – odpowiedział krótko Harold. Teraz Lou nie był przerażony. Schlebiało mu to, że doprowadził wampira do takiego stanu, którego nie potrafił precyzyjnie wyrazić słowami, ale wiedział, że to coś niezwykłego. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł i nie zdążył się zastanowić nad jego stosownością. Po prostu działał impulsywnie, bo kto by się w takiej sytuacji przejmował takimi trywialnymi czynnościami jak myślenie?
               - Lou, nie… - powiedział wampir, kiedy ręka szatyna zaczęła się przesuwać w górę, po jego udzie.
               - Nie podoba ci się? – Louis patrzył mu w coraz bardziej czerwieniejące oczy, nie przerywając swojej czynności.
               W odpowiedzi Harold tylko głośno jęknął, złapał go za pośladki i znowu zaczął całować. Gwałtownie i z pasją, jakby od tego zależało jego życie. Był ciągle nienasycony; pragnął brać i dawać coraz więcej. Podciągnął do góry koszulkę Louisa i zaczął dotykać dłońmi jego nagiej skóry.
               Nagle ich namiętne pocałunki przerwał głośny klakson. Louis z całą świadomością przypomniał sobie, że stanął na zakazie. Uświadomił sobie również, że właśnie zrobił najbardziej szaloną rzecz, w całym swoim dziwacznym życiu, w najlepszym samochodzie na świecie, a najbardziej seksownym wampirem jakiego znał. I wcale tego nie żałował; żałował tylko, że ktoś im przerywa.
               Ale sielanka nie może trwać w nieskończoność. Kierowca nie przestawał trąbić, co na nich obu podziałało jak kubeł zimnej wody. Louis ostatni raz wsadził język w usta Harolda, który równie namiętnie oddał pocałunek. Jedną ręką lekko szarpał włosy wampira, a drugą szukał klamki drzwi. Kiedy już udało mu się otworzyć, szepnął ‘Dziękuję’ i rzucił się biegiem w stronę swojego mieszkania.

5 komentarzy:

  1. Doczekałam się! Boże...świetny rozdział! Najlepsza końcówka. Strasznie wciągające, lekko i przyjemniej się czyta C: Już nie mogłam się doczekać aż dodasz następny.
    Co ja jeszcze mogę napisać, hmm? Już cię chwaliłam że świetnie piszesz, oby tak dalej! Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  2. CUDOWNE! *-* Czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej. Tyle tylko mogę wykrztusić xD

    OdpowiedzUsuń
  4. OMG. Nie mogę nic sensownego wymyślić.. W głowie mam tylko.. Wow.. Ten rozdział jest zajebisty! Odebrałaś mi możliwość racjonalnego myślenia xD przez chwilę w głowie miałam tylko obraz Larrego. To było coś niesamowitego.
    Szczerze? To najlepiej zaczynające się opowiadanie jakie czytałam. Serio.
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział. Na pewno będę czytać tą opowieść, chociaż inne opowiadania fantastyczne jakoś mnie nie kręcą ^^

    Pozdrawiam xx.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopiero zaczęłam czytać twojego bloga ale bardzo mi się spodobał więc będę wpadać częściej :) Zapraszam do siebie http://sweetnothingbutlove.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń