Uffff... Skończyłam rozdział, jak na mnie to w rekordowo szybkim czasie. Nie wiem co napisać, bo nie wiem czy jestem z niego zadowolona czy nieszczególnie... Liczę na wasze opinie. Miłej lektury :) ~ Toni Collins
~
~
- Ja pierdolę!
Gdzie ty debilu byłeś?! – wrzasnął Zayn, kiedy tylko Harold przekroczył próg
mieszkania.
- Musiałem się przejechać. –
mruknął głosem zupełnie pozbawionym emocji, nawet nie patrząc na przyjaciela.
- Ja ci się zaraz przejadę! – Mulat
był wyraźnie zdenerwowany, lecz na Haroldzie nie robiło to żadnego wrażenia.
Ominął wampira, wszedł do pokoju i usiadł na kanapie, wpatrując się niewidzącym
wzrokiem w pustą ścianę.
- Hej, co się stało? – spytał
Zayn łagodniejszym głosem, siadając obok przyjaciela.
- Nic…
- No mów. Widzę, że coś się
dzieje. Za dobrze cię znam. – Kiedy Harold milczał, Zayn kontynuował: - Coś się
stało, kiedy odwoziłeś tego swojego śmiertelnika?
- To nie jest mój śmiertelnik. –
zaprzeczył żywo Harold, na co Zayn tylko się uśmiechnął.
- To że jesteśmy wampirami, nie
oznacza, że nie możemy się przyjaźnić ze śmiertelnikami. Szczególnie, że on zna
naszą tajemnicę. – taaa… przyjaźń w tym
wypadku rozwiązywałaby problem, pomyślał Harold – Ale wracając, to coś się
wtedy wydarzyło?
- No… w sumie to nie… - jąkał
się.
- Ale…? – zachęcił go Zayn.
- Bez ‘ale’. – stwierdził po
chwili namysłu Harry.
- Jasne. Koniec tematu. Nie
chcesz – nie mów. Tylko proszę wytłumacz mi, dlaczego masz takie nabrzmiałe
usta i zaróżowione policzki… O! Jeszcze bardzo zaróżowione policzki. – zaśmiał
się Zayn, a Harold spiorunował go wzrokiem. Cholera, nie umiał kłamać przed tym
wścibskim wampirem.
- Całowałem się. – wyrzucił z
siebie Harry.
- Zdążyłem wydedukować. – Zayn z
trudem hamował śmiech na widok zakłopotania przyjaciela. – Ale zdradzisz mi z
kim, czy mam dalej prowadzić śledztwo?
- Daj mi spokój! – warknął. – Czy
ta wiedza jest ci do czegoś niezbędna? – zapytał już mniej obcesowo.
- Niby nie… Ale prędzej czy
później i tak się tego dowiem. Nie lepiej wcześniej mi to powiedzieć? – zapytał
Mulat, splatając dłonie za głową.
- Kurde, ty mi się nie spowiadasz
ze swojego życia prywatnego. – powiedział Harold z wyrzutem.
- Bo cię to nie interesuje. A
poza tym, gdybym to robił, nie mielibyśmy czasu, żeby pracować, a ty miałbyś
kompleksy. – mrugnął do przyjaciela. Może i nie mógł się równać z Jackiem
Casanovą, wampirem, który przed poznaniem obecnej żony nie mógł się wyrzec
swoich genów, ale nie narzekał na brak powodzenia u kobiet.
- Dobra, przekonałeś mnie. Nie
chcę wiedzieć nic o twoich podbojach. – stwierdził Harold.
- W przeciwieństwie do mnie. –
powiedział wesoło Zayn. – Dobrze całowała?
Pierwszy raz Harold uświadomił
sobie, że jego najlepszy przyjaciel nie domyśla się prawdy. Jeszcze. Myśli, że
znalazł sobie jakąś panienkę, a nawet mu przez myśl nie przeszło, że przeżył
swój najlepszy pocałunek z mężczyzną. Cóż, jemu też by to nie przyszło do
głowy, ale teraz…
Czuł się z tym dziwnie. Za jego
czasów nie istniało oficjalnie coś takiego jak homoseksualiści. Teraz świat się
zmienił i był częściowo bardziej tolerancyjny dla takich związków, ale Harold
poza samochodami w niczym nie podążył z duchem czasu. Może to znak, że trzeba
coś zmienić?
Ale pod wpływem jednego pocałunku
nie będzie wywracał swojego światopoglądu do góry nogami. Ale jakiego
pocałunku…
- Taaaak… - potwierdził Harold
rozmarzonym głosem, a na samo wspomnienie przeszły go dreszcze. – Było
wspaniale.
- O stary! – Zayn poklepał
przyjaciela po ramieniu. – Wyrazy współczucia, ale chyba właśnie wpadłeś. A jak
twoja szczęśliwa wybranka ma na imię?
- Louis. – powiedział
zdecydowanie Harold. Nie mógł ukrywać prawdy przed swoim najlepszym
przyjacielem. Ale czy faktycznie pod wpływem jednego pocałunku można poczuć tak
silne i trwałe uczucie?
- Dziwne imię jak dla dziewczyny,
ale nie będę wybrzydzał. To twój wybór Haroldzie Stylesie.
Harold nie zdążył się zastanowić
nad słowami Zayna, kiedy do pokoju wbiegł Liam. Prawie zapomnieli o jego
obecności, a gdyby coś usłyszał?
- Macie wiadomość od Angusa. –
powiedział chłopak.
- Jaką? – zapytał Zayn.
- Za trzy godziny w Holland Park
ma być jakaś akcja Malkontentów, macie tam być godzinę przed. – wyrecytował
młody wampir. – Mogę iść z wami? – zapytał nieśmiało.
- Dobra, ale masz nas słuchać, a
w razie niepowodzenia uciekaj i skontaktuj się z Angusem. – zdecydował Harold,
który zaczął myśleć bardziej profesjonalnie, choć w jego głowie wciąż kołatały
myśli dotyczące Louisa.
Harold czuł się źle z tym, że nie
wyznał przyjacielowi całej prawdy, ale jemu samemu było niezmiernie trudno w to
uwierzyć, a co dopiero powiedzieć na głos. Poza tym, kiedy chciał sprostować teorię
Zayna, wbiegł Liam i trzeba było się zająć sprawami dotyczącymi całej
ludzkości, a przynajmniej społeczności wampirów, a nie tylko jego. Harolda
Stylesa i najgorętszego pocałunku, jaki kiedykolwiek przeżył z kimkolwiek.
Przez chwilę rozmawiali z szefem
i okazało się, że ich nowojorski działacz, który był podwójnym agentem,
pracującym dla Angusa MacKay’a, zdobył częściowe zaufanie Malkontentów ze
Wschodniego Wybrzeża. Ufali mu na tyle, żeby wpuścić go do swojej głównej
siedziby i dopuścić do toczonych negocjacji i rozmów, które oczywiście
dotyczyły unicestwienia Dobrych Wampirów. To właśnie on dowiedział się, że
londyńscy Malkontenci szykują nalot na studentów biotechnologii właśnie
dzisiaj, w piątek, kiedy oni organizowali w Holland Parku jakąś imprezę.
Podzielili się z Angusem swoimi
spostrzeżeniami na temat planów swoich wrogów.
- Od Liama chcieli wyciągnąć jakieś
fakty na temat mieszania substancji… - zaczął Harold.
- Myślimy, że chcą odtworzyć
serum Romana. – powiedział szybko i zdecydowanie Zayn.
- Oczywiście możemy się mylić,
ale…
- Jasna cholera, ja pierdolę! –
krzyknął Angus. – Nigdy się ci debile nie nauczą!
Po drugiej stronie słuchawki
telefonu przyjaciele tylko spojrzeli na siebie rozbawieni. W tej sytuacji nie
było absolutnie nic śmiesznego, ale Angus MacKay był dla nich jak dobry i
przykładny ojciec i nigdy nie zachowywał się w ten… frywolny sposób. Zawsze
świecił przykładem i dobrym gustem, szczególnie w doborze słownictwa.
- Przepraszam, nie słuchajcie
mnie chłopcy. – poprawił się 500-letni wampir, a jego młodzi podwładni musieli
się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. – Dobra, macie jeszcze prawie
trzy godziny, zanim zabawa studentów się zacznie i Malkontenci się pojawią.
Bądźcie tam godzinę przed. Gdyby coś się działo, jeden z was zadzwoni na
komórkę Dougala Kincaida.
- Jest teraz w Anglii? – zapytał
Zayn.
Dougal to był dobry kolega ich
obu, bo to on prowadził ich pierwsze szkolenie, jeszcze zanim doznał uszkodzeń
ciała. Podczas pewnej z bitew przeciwko Malkontentom, stracił prawą dłoń. Dla
szkockiego wojownika to był wielki cios, ale Roman, jako wybitny naukowiec i
wynalazca, skonstruował dla niego hipernowoczesną protezę.
- Jest w Szkocji i pilnuje z
narzeczoną mojego remontu mojego zamku. – powiedział Angus.
- Z kim?! – zapytali
jednocześnie.
- A sami go zapytajcie, co ja
jestem? Szef poczty pantoflowej? – próbował to powiedzieć groźnym i stanowczym
głosem, ale jego rozmówcy dobrze wiedzieli, że się uśmiecha, bo tak naprawdę
był z niego wielki plotkarz. A z tą pocztą pantoflową, to było trafne
porównanie.
- Możemy zabrać młodego ze sobą?
– zapytał Zayn, mając na myśli oczywiście Liama.
- Nie przeszedł szkolenia…
- Ale tak samo mocno chce skopać
tyłki Malkontentom. To chyba wystarczająca motywacja. – stwierdził Harold.
- W sumie… - zastanawiał się
Szkot. – Dougal ma pod sobą 5 innych wampirów, w razie kłopotów dzwońcie do
niego, ale jeśli będzie was trzech na miejscu, to powinno się obyć bez
problemów.
- Czyli bierzemy go pod pachę i
ruszamy. – powiedział wręcz wesoło Zayn.
- Ale nie bądźcie tam za
wcześnie, żebyście się nie zdradzili. – nakazał Angus, po czym się z nimi
pożegnał.
Wypili po butelce krwi i
wprowadzili we wszystko Liama. Okazał się mało przerażony jak na nowicjusza.
Malkontenci musieli mu dać nieźle w kość.
Harold nagle przypomniał sobie,
że musi przepakować swojego Astona Martina, bo przecież nie pojedzie nim na
akcje, jeszcze by się zarysował, a to oryginalny lakier! Zszedł na ulicę i
wjechał samochodem w głąb garażu. Dopiero wysiadając zauważył na wycieraczce
pod siedzeniem pasażera jakiś przedmiot.
To był portfel. Portfel Louisa.
Louisa, z którym nie dalej jak dwie godziny temu całował się na siedzeniu obok.
Na samo wspomnienie przeszły go dreszcze i poczuł coś jeszcze… Jakby dziwną
tęsknotę, potrzebę przebywania w jego towarzystwie, chęć powtórki?
Trochę go to przeraziło, bo
przecież nie jest gejem! A może, jak powiedział Louis, ‘teraz już chyba tak’?
Nie powinien tego analizować, to był tylko pocałunek… Prawie przyjacielski… Taa jasne… stary, kogo ty oszukujesz?!
Przecież to ci się cholernie podobało!
W odpowiedzi na swoje myśli,
Harold tylko jęknął i położył głowę na kierownicy. Chociaż miał ochotę położyć
ją na czyichś kolanach… Wtedy te czyjeś ręce poczochrałyby jego loki… SKOŃCZ IDIOTO!
Wrócił do problemu portfela. Tam
były ważne dokumenty Louisa, których będzie zapewne potrzebować następnego
dnia. Dnia! Kiedy on będzie martwy. Dlatego jedynym możliwym rozwiązaniem jest
odwiezienie zgubionego przedmiotu do jego właściciela. Tylko dlaczego tak się
wzbraniał przed myślą, że miałby stanąć w mieszkaniu Lou?
Może dlatego, że nie jestem pewny, czy będę w stanie utrzymać ręce przy
sobie?
Harold tylko głośno zaklął i
mocno wcisnął pedał gazu. Załatwi to szybko, bardzo szybko, nawet nie patrząc
mu w oczy. Za chwilę będzie miał chordę Malkontentów na głowie, a on teraz
myśli o pocałunku ze śmiertelnikiem! Odda portfel, odstawi Astona Martina i
wtedy w trójkę teleportują się w okolice Holland Parku, tak jak zaplanowali.
Tak.
Kiedy zadzwonił do drzwi, gdzie
mieszkał Louis, czuł lekkie zdenerwowanie. Lekkie?
Chyba potworne, pomyślał.
- Słucham pana. – drzwi otworzyła
szczupła brunetka. Współlokatorka Lou? Może, ale dlaczego zrobił się zazdrosny
na myśl, że mieszka z nim jakaś dziewczyna?
- Ja… Szukam Louisa. – powiedział
szybko Harold, zanim mógłby się rozmyślić i uciec. Chociaż to nie był zły
pomysł… Biorą pod uwagę to, jak ta dziewczyna taksowała go wzrokiem.
- El, kto to? – zapytał jakiś
męski głos z wnętrza mieszkania. Kolejny współlokator? Facet. A zazdrość
Harolda wzrosła proporcjonalnie do płci, czyli bardziej.
- Nikt do ciebie. – rzuciła
dziewczyna przez ramię, nie odrywając nieufnego spojrzenia od wampira. –
Tomlinsona nie ma w domu. A kim pan jest? Znamy wszystkich znajomych Lou.
- Widać nie wszystkich, ale znamy
się od niedawna. – mówił Styles. Może i nie znali się z Lou długo, ale za to
zdążyli się poznać bardzo intensywnie. – Czy mogę na niego zaczekać? – zapytał,
bo skoro odwoził go niedawno pod dom, powinien w nim być. Może wyszedł do sklepu?
Gdziekolwiek, ale zaraz wróci.
- Nie jestem pewna… - zaczęła
dziewczyna powoli. Nie znała tego gościa, ale coś jej podpowiadało, że może
powiedzieć mu prawdę. – Zawsze w piątkowe wieczory mamy nocną sesję i gramy w
Fifę, dlatego jesteśmy lekko zdziwieni, że Louis gdzieś wybył. I nas nie
uprzedził.
- Zaraz. – Harold miał złe
przeczucia. – Czyli nie było go w mieszkaniu? Jakieś dwie godziny temu?
- No nie… Podobno nawet z zajęć
się dzisiaj urwał. Nie wiem, co się z nim dzieje i wszyscy się o niego martwimy.
– powiedziała El, trochę załamanym głosem.
- Nie martw się. – pocieszył ją
Harold i rzucając jej portfel Louisa dodał: - W środku jest mój numer -
zadzwoń, kiedy się pojawi.
Poszedł do swojego samochodu i
wziął kilka głębokich wdechów. Nie wiedział dokładnie, co chce zrobić, ani
gdzie pojechać, ale ruszył przed siebie.
Jeśli nie wszedł nawet do
mieszkania, musiało się coś stać. Przecież, kiedy wysiadł, skierował się
właśnie w tamtą stronę! Harold uprzytomnił sobie, że, gdy został sam w
samochodzie, szybko przesiadł się na miejsce kierowcy i pognał do siebie, ale
nie spojrzał w kierunku odchodzącego Lou. Wtedy bał się, że za nim pobiegnie,
teraz wiedział, że postąpił głupio. Ale on nie mógł zapaść się pod ziemię!
Nie mógł przerwać swoich
chaotycznych myśli. Zastanawiał się, gdzie może być teraz Louis, jak go
znaleźć, od czego powinien zacząć. W takich chwilach mózg podsuwa niezbyt
ciekawe obrazy. Może coś mu się stało,
może potrzebuje pomocy, myślał gorączkowo Harold. Gdzieś tłukła się myśl,
że nic mu nie jest, siedzi w pubie i wspomina ich pocałunek, ale nie zbyt go to
przekonywało.
Wciąż pamiętał, że za chwilę
czeka go prawdopodobnie walka z Malkontentami i nie może zawieść szefa,
przyjaciela i innych, którzy na niego liczą. Nie może, ale nie może też
zostawić sprawy zaginionego Louisa. Zaginionego czy może porwanego?
Nagle jego szalone myśli na coś
się przydały, jego mózg wymyślił coś prawdopodobnego. Może Louis został porwany przez Malkontentów. Co było bardzo
prawdopodobne, bo na pewno zapamiętali jego twarz, kiedy razem z Zaynem odbili śmiertelnika
i ich nowego chłopca na posyłki – Liama.
Jeśli go wytropili i dzisiaj
widzieli Louisa i z nim, chłopak ma niemniejsze kłopoty niż oni.
Louis, Louis… Gdzie ja mam cię do cholery szukać?!
Harold spojrzał na zegarek.
Została mu godzina, żeby stawić się w Hollad Parku i wspomóc swoich kolegów w
możliwej walce z Malkontentami. Ale będzie się tym martwił za godzinę, bo teraz
najważniejszy był Louis i jego brak.
Louis…
Harry?!,
rozległ się w głowie wampira głos pełen nadziei. Ale chyba raczej mu się
zdawało…
Harry, proszę, znajdź mnie, pomóż mi, odezwij się, cokolwiek…
Cholera, to już mu się raczej nie
wydawało. Ale przecież to… niemożliwe. Przecież tylko wampiry mogą kontrolować
umysły śmiertelników i sprawiać, że słyszą ich głos w swoich głowach.
Przypomniało mu się jak kiedyś
Roman wspominał, że jego żona, Shanna, też została porwana przez kogoś, jeszcze
zanim się pobrali. I właśnie dzięki jej nadprzyrodzonym zdolnościom, mógł ją
odnaleźć. Porozumiała się z nim telepatycznie, zdradzając miejsce, w którym się
znajdowała.
No tak! Co ze mnie za idiota… Harold przypomniał sobie, że kiedy
chciał wymazać Louisowi pamięć, okazało się, że ma wyjątkowo silną barierę
umysłu. Być może niezwykłe zdolności lub po prostu uraz głowy w dzieciństwie.
Nie to było teraz najważniejsze.
Stanął na poboczu i spróbował:
- Louis… Słyszysz mnie?
-
Harry?
-
Tak, to ja. Wiesz, gdzie jesteś?
-
Nie mam pojęcia. Jest ciemno. I zimno.
-
Powiedz, może coś zauważyłeś? Zostałeś tam teleportowany przez Malkontentów?
-
Skąd wiesz…?
-
Intuicja.
-
Chyba jestem gdzieś na zewnątrz, ale jestem osłonięty od wiatru. I tu śmierdzi.
-
Czy ktoś jest z tobą?
-
Jakiś jeden przerażony osiłek. Słyszę teraz jakieś odgłosy muzyki.
-
Znajdę cię Louis, obiecuję. Myśl o mnie.
-
A myślisz, że co robię przez cały czas?
Harold lekko się uśmiechnął. Miał
już pewien ogląd na sytuację. No i mógł się porozumieć z Louisem. Jego
towarzysz, który miał go pilnować to zapewne jeden z nowo stworzonych Malkontentów,
dlatego jest jeszcze bardziej przerażony niż śmiertelnik. I dlatego nie
zorientuje się, że chłopak się z kimś komunikuje. Jest dobrze.
Ale jeśli zostawili nowicjusza,
żeby pilnował śmiertelnika, to sami muszą mieć równie pasjonujące zajęcie. Wszyscy.
Harold przejechał kilka ulic i
znowu się odezwał:
- Jak leci Louis?
-
Wprost cudownie, a jak u ciebie?
-
Cieszę się, że się dobrze bawisz. Powiedz coś jeszcze.
-
Niby co?
-
Już nic.
Harold
nagle zdał sobie sprawę, że tym razem słyszał Louisa o wiele bardziej wyraźnie.
Może to tylko złudzenie, ale jeśli tak to działa, że im bliżej niego będzie,
tym głośniej będzie go słyszał, łatwiej mu będzie go znaleźć.
Wciąż jechał.
- Harry?
-
Hmmm?
Zakręcił
w niewłaściwą ulicę.
- Domyślasz się, gdzie jestem?
Jego
glos był teraz zdecydowanie mniej wyraźny, więc Harold nabrał pewności, co do
działania telepatycznego porozumiewania się. Teraz musiał go tylko znaleźć i
odbić.
- Harry!
-
Tak słoneczko?
-
Słoneczko?! Czy ty jesteś trzeźwy?
Tak,
teraz nabrał pewności także, co do miejsca, w którym Louis się znajdował. Malkontenci
zabrali go do Holland Parku. Do tego samego, gdzie dobę temu ten niewinny
chłopak rozpoczął swoją przygodę z wampirami. Harold zdeterminowany pojechał do
parku, wykorzystując możliwości swojego samochodu. Przy okazji postanowił
wezwać posiłki przez telefon zainstalowany w aucie.
- Styles, ja cię kiedyś uduszę! –
odebrał Zayn, znowu wkurzony.
- Słuchaj, bądź z Liamem w
Holland Parku… zaraz.
- Co?! Poszedłeś do garażu
odstresować się przed akcją, schodzę a ciebie tam nie ma. Czekam, a ty nie
wracasz i nie dajesz znaku życia. A teraz chcesz, żebyśmy wszystko
przyspieszyli? Co ci znowu do tego łba strzeliło?
- Malkontenci porwali
śmiertelnika. – powiedział szybko Harold, tonem wskazującym na
niebezpieczeństwo.
- Szlag! Zaraz tam będziemy, ale
nie myśl, że się wywiniesz od tłumaczenia.
- Mhm, jasne. To do zobaczenia,
pa.
- Pa? Styles, ta kobieta chyba ci
mózg wyprała. – i się rozłączył.
Harold pomyślał, że to nie przez
kobietę i znowu poczuł się źle, że jego przyjaciel nie zna całej prawdy. Ale
powie mu w najbliższym czasie, obiecał sobie. Jego myśli wróciły do Louisa i
tego nienazwanego kłębka uczuć, którymi go darzy. Nie chciał ich analizować,
jeszcze nie. Za wcześnie.
Harold zaparkował samochód w
jakimś ciemnym zaułku i ruszył na poszukiwanie śmiertelnika. Był w parku, ale
park był spory, więc jak miał odnaleźć Louisa?
- Lou?
-
Harry!
Głos w głowie wampira był bardzo
wyraźny, więc on tu na pewno musi gdzieś być. Chociaż właściwie się nie znali,
Louis ufał bezgranicznie Haroldowi, Harry’emu. Jeśli kiedykolwiek ktoś próbował
powiedzieć na niego Harry, zostawał spiorunowany wzrokiem. Wampir miał
uczulenie na punkcie zdrobniania jego imienia, ale w ustach tego uroczego
szatyna to brzmiało jak najpiękniejsza muzyka.
- Wiesz, już gdzie jestem?
-
No cóż… Prawie. Musisz mi pomóc. Mówiłeś, że śmierdzi. Zauważyłeś coś jeszcze?
-
Jest wilgotno, a wszystkie odgłosy zabawy są jakby głuche… Rozumiesz?
-
Podziemia! – wykrzyknął w myślach Harold. – Jeszcze lepiej – kanały! Zaraz cię znajdę, słoneczko.
-
Lubię jak mnie tak nazywasz.
-
A ja lubię… - chciał powiedzieć, że lubi jak Lou go całuje, ale się
powstrzymał. - … lubię ciebie.
Haroldowi zadzwoniła komórka,
więc musiał odebrać, kończąc jednocześnie tą międzymózgowi rozmowę na temat
tego, co lubią.
- On siedzi w kanałach. – zaczął
Harold. Podał Zaynowi swoją dokładną lokalizację i po chwili byli już w trójkę,
razem z Liamem.
- Jak go znajdziemy? Tu jest
pełno kanałów. – stwierdził ponuro najmłodszy wampir.
- Mam sposób. – powiedział
Harold. – Będę podążał za głosem…
Zayn i Liam wymienili tylko
zdziwione spojrzenia.
Chodzili, a raczej przemykali się
po parku za Haroldem, który zachowywał się nad wyraz dziwnie. Trochę jak
policyjny pies, tropiący narkotyki. Zayn powoli tracił cierpliwość, bo tutaj
nic nie trzymało się kupy, ale nagle jego przyjaciel ‘złapał trop’.
- Musi być bardzo blisko. –
stwierdził.
Zeszli z wydeptanej ścieżki.
Kawałek dalej płynął strumyk, który był strumykiem dawno temu, kiedy nie był
praktycznie cały zarośnięty. Było całkowicie ciemno, żadnych lamp, świateł,
nic. Tylko blada poświata księżyca, która i tak nie przedzierała się przez
gąszcz liści. Fakt ten na szczęście nie stanowił problemu dla wyjątkowego
wzroku wampirów.
Strumyk był z obu stron obudowany
betonowymi płytami, w jednej z nich znajdowała się okrągła dziura. Była na tyle
duża, że zmieściłby się tam człowiek w pozycji embrionalnej. Dookoła cisza i
spokój – idealne miejsce na ukrycie zakładnika. Na pewno było tam ciemno, mokro
i śmierdziało, czyli opis zgodny z opisem Lou.
Harold zdawał sobie sprawę, że
Louis był prawdopodobnie przynętą, dlatego nie odezwał się głośno, tylko ruchem
ręki wskazał miejsce, gdzie ukryli śmiertelnika. Nie mogli bezczynnie stać, ani
iść tam w trójkę. Rozejrzeli się i stwierdzili, że nikogo nie ma w pobliżu,
chociaż Malkontenci mogą wykorzystywać swoje zdolności cichego poruszania się,
ale oni nie lubią się chować. Zdecydowanie wolą być jak najbardziej widoczni,
co jest ich wielką wadą.
Kazali Liamowi zostać na czatach,
jakieś 20 metrów od kanału. W razie jakby długo nie wracali, albo zostali
otoczeni przez wrogów, miał zadzwonić po Dougala. Kiwnął głową na znak zgody,
oni zaś ruszyli do smoczej groty. Cuchnącej, oślizgłej i niebezpiecznej.
Liam stał za drzewem obserwując
jak jego nowi znajomi znikają w ciemnościach kanału. Czy to znajomi czy już
przyjaciele? Cóż, chyba może ich uznać za to drugie. Zrobili dla niego naprawdę
bardzo dużo. Kiedy jego życie się zawaliło, a ściśle mówiąc – skończyło, to
właśnie Harold i Zayn pokazali mu, że nie musi być potworem. Nadali nowy sens
jego życiu, ponownie poczuł się doceniany i wartościowy.
Tak, to byli jego przyjaciele. Ta
myśl spadła na niego w momencie, gdy zza drzew po drugiej stronie zarośniętego
strumyka, zaczęli wychodzić z pewnością Malkontenci. Chwycił swoją komórkę i
zacisnął na niej dłonie. Wpatrywał się w przestrzeń, widział jak Malkontenci
wchodzą do tego samego kanału, w którym przed chwilą zniknęli jego przyjaciele.
Szybko znalazł w pamięci telefonu numer Dougala, który wcześniej podał mu Zayn.
- Halo? – rozległ się głęboki
głos w słuchawce, zapewne Dougal.
- Harold i Zayn potrzebują
pomocy! – powiedział szybko przerażony Liam.
- Cały czas coś mów, nie
przerywaj. – nakazał mu Szkot.
- Ale co?
- Zaśpiewaj coś.
- Co?! Mam śpiewać, w momencie,
kiedy moi przyjaciele są otaczani w kanale przez Malkontentów, ratując jakiegoś
śmiertelnika?! – strach i przerażenie Liama, szybko przerodziły się w złość.
Kazał mu śpiewać! Super. Jak się
chciał rozerwać, to mógł wybrać inny zawód, albo puścić sobie radio. Jego
przyjaciele są teraz w niebezpieczeństwie!
Kiedy tak Liam wyżywał się przez
telefon na starszym wampirze, nawet nie zauważył jak ten z całym swoim
pięcioosobowym oddziałem zmaterializowali się przed nim. Komórka wypadła mu z
rąk.
- Chyba jesteś nowy, co? –
zapytał ten sam głos, który kazał Liamowi śpiewać. Chłopak pokiwał głową. –
Kiedy się teleportujemy w miejsce, z którego ktoś dzwoni, ten ktoś musi nas
naprowadzić swoim głosem. – wytłumaczył, wyjaśniając całą zagadkę śpiewania. –
Z grubsza znamy sytuację, tylko powiedz gdzie są ci potrzebujący.
- W tamtym kanale. – Liam pokazał
na otwór w betonowej płycie. - Weszli tam całkiem niedawno, ale za nimi zaczęli
wchodzić Malkontenci.
- Dobrze zrobiłeś, że nas
zawiadomiłeś. – Dougal poklepał go po ramieniu. – Wszyscy potwornie się
nudziliśmy w tym starym zamczysku Angusa. – stwierdził, wywołując u reszty
salwę śmiechu. – Idziemy. – zarządził.
- Czy… Czy ja mogę iść z wami? –
zapytał nieśmiało najmłodszy z wampirów, kiedy tamci byli już odwróceni do
niego plecami.
- Jeszcze się pytasz? Tam są twoi
przyjaciele. – powiedział Dougal, który przejął dowodzenie nad wszystkimi. –
Ale musisz liczyć na siebie i na to. – wepchnął mu do ręki mały nożyk. – Tylko
uważaj, bo jest ze srebra. – ostrzegł go. Srebro to jedyny metal, który mógł
zabić wampira, albo powstrzymać jego teleportację. Srebro ich parzyło.
Harold zakazał Louisowi cokolwiek
mówić do niego, żeby ktoś ich nie podsłuchał. Znajdowali się na tyle blisko, że
nie byłoby to dla żadnego wampira problemem. Właśnie dlatego, że byli tak
blisko, Harold miał pewność, że Lou gdzieś tu jest, nie musiał go słyszeć w
swojej głowie, żeby czuć jego obecność.
Poczucie względnego
bezpieczeństwa dawała mu również obecność najlepszego przyjaciela. Zayn szedł
krok w krok za nim, o nic nie pytał, bo całkowicie sobie ufali. Harold znowu
poczuł nieprzyjemny ucisk, z powodu swojej tajemnicy, ale to nie był najlepszy
moment, żeby to odkręcać. Będzie się martwił potem, kiedy wyjdą z tego
obskurnego miejsca.
Nagle usłyszeli za plecami jakiś
hałas. Był trudno dosłyszalny, ale w takiej ciszy dla wampirzego słuchu to był
hałas. Podeszli szybciej jeszcze kilka kroków i przed nimi zamajaczyło światło
i cienie dwóch sylwetek. W jednej z nich Harold rozpoznał Louisa, nie mógł się
pomylić, po prostu to czuł. Wtedy hałas się nasilił, wręcz zdwoił moc.
Harold popatrzył na Zayna i kiedy
ten drugi pokiwał głową, obaj ruszyli do ataku. Chociaż to zbyt szumnie brzmi.
Po prostu po cichu zakradli się jeszcze bliżej zakładnika i jego strażnika.
Zayn wprawnym ruchem stanął za
młodym Malkontentem i związał mu ręce srebrnym łańcuszkiem oraz zakneblował mu
usta. Biedak był tak przerażony, że nawet się nie wyrywał, tylko pokornie siadł
na ziemi i patrzył. Wyciągniemy go stąd,
to nie może być prawdziwy Malkontent, zrobimy z niego jeszcze normalnego
wampira, postanowił Zayn.
Harold natomiast od razu zajął
się Louisem, który bez sił związany siedział z głową opuszczoną na kolana. Miał
rozczochrane włosy i cały był umazany błotem, którego było wszędzie pełno. Wampir
szybko go rozwiązał i spojrzał mu w oczy.
- Mówiłem, że cię znajdę. –
powiedział cicho, na co Lou tylko się uśmiechnął. Dla takiego uśmiechu, warto było chodzić po kanałach.
- Więc to nie był zwykły
śmiertelnik, tylko twój śmiertelnik… - Zayn gwizdnął cicho, czując, że coś się
dzieje między tą dwójką.
- Taa… mój śmiertelnik. –
powtórzył Harold, bo bardzo spodobało mu się to określenie wobec Louisa. Mój śmiertelnik… Kurde! Mam własnego
śmiertelnika. Nagle zapragnął go znowu pocałować, ale przeraziło go ta
myśl, więc zaprzestał tylko na podniesieniu go z ziemi.
Kiedy głowa Louisa znalazła się
zdecydowanie za blisko szyi wampira, ten stracił cierpliwość. Wspiął się na
palce i cmoknął swojego wampira (bo to chyba działa w obie strony, prawda?) prosto
w usta.
Harold bał się poruszyć, bo
wiedział, że Zayn ich obserwuje. Choć miał ochotę przytulić szatyna, nie zrobił
tego; nie spojrzał mu w oczy, tylko czekał na rozwój wypadków. Po prostu stał.
- Ej, uważaj, bo on ma… Cholera,
on nie ma żadnej dziewczyny! – zawołał Zayn, do którego nagle wszystko dotarło.
Każda wątpliwość znalazła teraz swoje wytłumaczenie.
- Masz dziewczynę? – zapytał
Louis, patrząc na Harolda.
- Nie mam!
- To, o czym on mówi?
- On bredzi.
- Mówiłeś, że całowałeś się z
Louisą a nie z Louisem! – powiedział z wyrzutem Zayn.
- CO?! Powiedziałeś mu?! –
zawołał z jeszcze większym wyrzutem Louis.
Obaj wpatrywali się w Harolda,
który tylko się skrzywił. Nie miał bladego pojęcia jak wyjść z tej sytuacji,
nikogo nie urażając. Na szczęście, albo niestety, wybawił go od odpowiedzi na
którekolwiek z pytań czyjś głos.
- Proszę, proszę… Jaka urocza
scenka. – powiedział Malkontent, a za jego plecami stanęło 25 innych. – Możemy
się przyłączyć?
- Raymond. – warknął Zayn przez
zaciśnięte zęby.
- No przestań, żywić dawne urazy.
Nawet się nie przywitasz? – zakpił zły wampir.
Harold odwrócił się przodem do
Malkontentów, zasłaniając tym samym Louisa. Odepchnął go ramieniem bardziej do
tyłu, przy okazji wciskając mu do ręki mały sztylecik. Zrobił kilka kroków do
przodu, żeby zrównać się z przyjacielem.
- Nie przyszliście na koleżeńską
pogawędkę, jak mniemam. – stwierdził sucho.
- Chłopcy, chyba nie doczekamy
się kulturalnego powitania.
W tym momencie walka zaczęła się
na dobre. Malkontenci powyciągali długie miecze i toporki, nie walczyli inną
bronią, bo lubili zapach krwi na polu bitwy. Dwóch z nich szybko rzuciło się na
Harolda i Zayna, ale zanim zdążyli zaatakować, byli krótsi o głowę. Oni też
byli przygotowani na walkę, mieli ze sobą krótkie jednoręczne miecze z ostrzami
wykonanymi ze srebra. Obaj nie lubili oburęcznych mieczy, jakimi posługiwali
się Szkoci, woleli mniejsze ostrza, którymi można było bardziej dynamicznie
władać.
Louis stał z tyłu i zatkał sobie
dłonią usta, żeby nie wydać z siebie żadnego niekontrolowanego dźwięku. Patrzył
na dwóch wampirów, którzy zmagali się z dwudziestką Malkontentów. Chciał im
pomóc, ale nogi miał jak z waty i zupełnie nie wiedział jak się do tego zabrać.
Ściskał w ręce nożyk od Harry’ego, ale nie wiedział jak go użyć. Nigdy nie
zadał jakiegokolwiek ciosu, żadnemu człowiekowi. Jedyne, co skrzywdził to
muchę, kiedy latała mu nad głową i rozpraszała myśli, nie pozwalając marzyć.
Tutaj sytuacja była o wiele
poważniejsza. Harold i Zayn mieli wyraźną przewagę nad wrogami. Ich ciosy były
celniejsze i skuteczniejsze, ale liczebność Malkontentów zacierała te różnice. W
pewnym momencie zostali otoczeni przez wrogów, którzy owinęli im nadgarstki
srebrnymi łańcuchami i związali ich razem plecami do siebie.
Louis skulił się na ziemi, tak
żeby go nie zobaczyli. Był potwornie przerażony, ale nie wiedział jak pomóc
swoim przyjaciołom. Na szczęście nie musiał, bo zza rogu wyłoniło się siedem
wampirów, dobrych wampirów.
- Do roboty chłopcy. – powiedział
najwyższy z nich, trzymając uniesiony do góry Claymore – szkocki miecz
oburęczny.
Reszta również wyciągnęła swoje
miecze tudzież szable. Toporami walczyli tylko Malkontenci; dla wampirów po
drugiej stronie było to broń zbyt brutalna i niehonorowy byłoby nią walczyć.
Wampiry pod wodzą Dougala szybko uporały się z Malkontentami, którzy zapewne
nie trzymali wiele razy broni w rękach. Ci, co pozostali, byli bardziej
doświadczeni, ale na pewno nie na tyle, żeby pokonać świetnie wyszkolonych
Szkotów.
Louis obserwował całą scenę ze
ściśniętym sercem, a niepięcie wzrastało z każdą sekundą. Wszystko to trwało
dość krótko, ale z przerażenia chłopak stracił poczucie czasu. Widział jak,
któryś z przybyłych wampirów rozwiązuje Harolda i Zayna, a ci wracają do walki.
Sam nie wiedział jakim cudem, ale
nagle został wciągnięty przez tą bitwę. Nie brał w niej czynnego udziału, ale
któryś z tych złych potknął się o jego podkurczone nogi. Zaatakował chłopaka, a
on nie zastanawiając się tylko działając impulsywnie zadał mu cios srebrnym
sztyletem. Cios skutecznie go unieszkodliwił, ale wtedy inni zobaczyli
stojącego śmiertelnika z ostrzem w ręce.
Louis jak na filmie w zwolnionym
tempie usłyszał krzyk Harolda. Chciał go odszukać wzrokiem, ale przed nim
zamajaczyła jakaś postać. Potem poczuł jak ktoś obejmuje go jedną ręką w pasie
i zrobiło mu się ciemno przed oczami.
Walka toczyła się jeszcze tylko
przez chwilę, do momentu, kiedy nie został pokonany szef złych.
- Kincaid! – zawołał szyderczo
przywódca Malkontentów. – Jak miło cię znów widzieć. Ostatnio się spotkaliśmy w
Nowym Orleanie, pamiętasz?
- Raymond, nie podzielam twojej
radości. – wycedził Dougal. - A nasze spotkanie trudno byłoby zapomnieć.
Uciąłeś mi wtedy dłoń. A ja utnę ci głowę! – krzyknął, po czym to uczynił.
Kiedy Harold teleportował się do
mieszkania, zaczął gorączkowo szukać jakiejś wskazówki, gdzie może znaleźć
swojego śmiertelnika. Na szczęście nie musiał tego robić długo, bo na podłodze
w kuchni siedział Liam, a na kolanach trzymał głowę Louisa. Harold przyklęknął
przy nich i złapał śmiertelnika za rękę. Żył, choć był nieprzytomny. Wziął
butelkę krwi ze stołu i podał ją Liamowi.
- Wypij to, dobrze ci zrobi.
Teleportowałeś się tutaj? – Liam pokiwał tylko głową, nie przerywając picia
krwi. – Z nim? – znowu przytaknął. – Jestem twoim dłużnikiem. – oznajmił Harold
i uścisnął rękę nowego kolegi.
W mieszkaniu zaraz potem zrobiło
się gwarno i tłoczno. Cały oddział Dougala, łącznie z nim, zwalili się do nich.
Zaczęli sobie opatrywać odniesione rany, na szczęście nie było ich dużo i na
szczęście nikogo nie stracili.
- Dougal, dzięki za wsparcie. –
powiedział Zayn.
- Nie mnie dziękuj, tylko temu
nowemu. – wskazał ręką na Liama, zawiązującego bandaż na przedramieniu jakiegoś
wampira. – On po nas zadzwonił i wszystko nam wyjaśnił.
- Musimy powiadomić Angusa. –
stwierdził Mulat, na co Szkot pokiwał głową.
- Styles! – zawołał. – Choć, mamy
pogadankę z szefostwem.
Czekali nie niego chwilę, choć
się nie pojawił.
- Co z nim? – zapytał po chwili.
- Zakochany. – mruknął Zayn,
wywołując wybuch śmiechu u wampira.
Po chwili Harold wszedł do
pokoju, podtrzymując kulejącego Louisa. Posadził go na kanapie i kazał
odpoczywać.
- Co ta panienka z tobą zrobiła,
Styles. – zaśmiał się Dougal.
- Jaka znowu panienka?
- Ja nie mówiłem, że ma panienkę.
– szepnął Zayn, co nie uszło uwadze Harolda.
- Nie… Niemożliwe, że nasz
staroświecki tradycjonalista… Nie… - Szkot znowu przerwał swoją wypowiedź
śmiechem.
- Zajmij się robotą. – powiedział
Harold.
Zadzwonili do Angusa i szybko
opowiedzieli mu całe zajście. On zdecydował, że szkolenie dla nowicjuszy, czyli
Louisa i Liama, trzeba rozpocząć jak najszybciej. Malkontenci nie mogą ich
wytropić.
- Najlepiej, żeby ich
teleportować do Romatechu jeszcze dzisiaj. – oznajmił. – Macie godzinę do
świtu, zdążycie.
- Szefie, mamy też zakładnika. –
powiedział Dougal. Chłopak, który na początku pilnował Louisa, nie brał udziału
z walce. Później któryś z ludzi Kincaida teleportował go do mieszkania. –
Możemy z niego sporo wyciągnąć, a on chętnie wsypie Malkontentów, bo mu
podpadli.
- Świetnie, weźcie go ze sobą.
Zajmiemy się nim odpowiednio. – Po chwili milczenia, Angus kontynuował: -
Harold, Zayn, zostaniecie w Londynie, ale nie wychodźcie za często. Sprawa musi
ucichnąć, a my musimy ustalić, co chodzi tym idiotom po głowach. To na razie
tyle.
Pożegnali się, po czym Zayn
poszedł wprowadzić w sytuację Liama, a Dougal wrócił do swoich ludzi, tym samym
Harold i Louis zostali sami w pustym pokoju.
- Bałem się o ciebie. – powiedział
wampir, spuszczając głowę.
- To dobrze.
- Dobrze?
- To znaczy, że ci zależy. –
Louis uśmiechnął się smutno. – Szkoda, że teraz ja wyjadę, a ty musisz zostać.
- I tak nie miałbyś czasu dla
mnie. Będziesz musiał skupić się na szkoleniu. – Harold przysiadł na kanapie
obok śmiertelnika i objął go ramieniem.
- Wiesz, Harry… Ja też się o
ciebie bałem, cholernie.
- To dobrze.
Spojrzeli sobie w oczy. Obu
trudno było się teraz rozstawać, szczególnie, że połączyło ich coś niezwykłego.
Przyjaźń między wampirem a śmiertelnikiem. A może co więcej niż przyjaźń? Na
razie chyba za wcześnie, żeby to stwierdzić, ale niewątpliwie było między nimi
coś… przyciągającego.
Harold gładził Louisa po
ramieniu, tłumiąc chęć pocałowania go. Po raz drugi w ciągu tej jednej szalonej
nocy. Lou przybliżył swoje usta to twarzy wampira i pocałował go delikatnie w
usta.
Pewnie skończyłoby się to tak
samo, jak poprzednim razem, ale intymność tej chwili przerwało im wołanie
jakiegoś Szkota: „Styyyyyyles! Gdzie ty trzymasz Blissky?!”.
W ciągu pół godziny całe
towarzystwo się przeteleportowało się do swoich noclegowni. W między czasie
Harold z Zaynem dostarczyli do Romatechu Louisa i młodego, nieszkodliwego
Malkontenta. Harry chcąc uniknąć rzewnego pożegnania, uścisnął rękę swojemu
śmiertelnikowi i tylko oni wiedzieli, że było coś bardzo osobistego w tym
geście.
aaaa.. ja chcę wiecej ... proszę... błagam Cię.. dodaj następny rozdział...
OdpowiedzUsuńOŻESZKURWAJAPIERDOLE!!! Właśnie to wszystko teraz przeczytałam i musze przyznać, że to jest tak zajebiście zajebiste, że rozpierdala system! Nie no, nie mogę, gdzie kolejny rozdziały, co?! Jestem taka sfrustrowana, że o ja nie mogę! Pisz i nigdy nie przestawaj bo ja tego nie zniosę!
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć. Świetna historia, bohaterowie i jeszcze ten szablon. Oby więcej takich blogów i takich fajnych pomysłów na opowiadania.
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Pozdrawiam
Anne Rise Of The Guardians http://rise-of-the-guardians.blogspot.com/
Cześć :) Zostałaś przez nas nominowana do Liebster Awards :D
OdpowiedzUsuńWięcej informacji zajdziesz na blogu: http://1d-imaginy-polska.blogspot.com/p/liebster-awards.html
Boże to jest świetne. ! Proszę pisz dalej i nie przerywaj. Będę wracała tu codziennie z nadzieją na nowy rozdział. :)
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest wspaniałe! Świetny pomysł, fantastyczne wykonanie - nic dodać nic ująć! :)
OdpowiedzUsuńZ okropną niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Naprwdę nie mogę się doczekać! :D