19 lutego 2013

Rozdział IV

Uffff... Skończyłam rozdział, jak na mnie to w rekordowo szybkim czasie. Nie wiem co napisać, bo nie wiem czy jestem z niego zadowolona czy nieszczególnie... Liczę na wasze opinie. Miłej lektury :) ~ Toni Collins
~
               - Ja pierdolę! Gdzie ty debilu byłeś?! – wrzasnął Zayn, kiedy tylko Harold przekroczył próg mieszkania.
               - Musiałem się przejechać. – mruknął głosem zupełnie pozbawionym emocji, nawet nie patrząc na przyjaciela.
               - Ja ci się zaraz przejadę! – Mulat był wyraźnie zdenerwowany, lecz na Haroldzie nie robiło to żadnego wrażenia. Ominął wampira, wszedł do pokoju i usiadł na kanapie, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w pustą ścianę.
               - Hej, co się stało? – spytał Zayn łagodniejszym głosem, siadając obok przyjaciela.
               - Nic…
               - No mów. Widzę, że coś się dzieje. Za dobrze cię znam. – Kiedy Harold milczał, Zayn kontynuował: - Coś się stało, kiedy odwoziłeś tego swojego śmiertelnika?
               - To nie jest mój śmiertelnik. – zaprzeczył żywo Harold, na co Zayn tylko się uśmiechnął.
               - To że jesteśmy wampirami, nie oznacza, że nie możemy się przyjaźnić ze śmiertelnikami. Szczególnie, że on zna naszą tajemnicę. – taaa… przyjaźń w tym wypadku rozwiązywałaby problem, pomyślał Harold – Ale wracając, to coś się wtedy wydarzyło?
               - No… w sumie to nie… - jąkał się.
               - Ale…? – zachęcił go Zayn.
               - Bez ‘ale’. – stwierdził po chwili namysłu Harry.
               - Jasne. Koniec tematu. Nie chcesz – nie mów. Tylko proszę wytłumacz mi, dlaczego masz takie nabrzmiałe usta i zaróżowione policzki… O! Jeszcze bardzo zaróżowione policzki. – zaśmiał się Zayn, a Harold spiorunował go wzrokiem. Cholera, nie umiał kłamać przed tym wścibskim wampirem.
               - Całowałem się. – wyrzucił z siebie Harry.
               - Zdążyłem wydedukować. – Zayn z trudem hamował śmiech na widok zakłopotania przyjaciela. – Ale zdradzisz mi z kim, czy mam dalej prowadzić śledztwo?
               - Daj mi spokój! – warknął. – Czy ta wiedza jest ci do czegoś niezbędna? – zapytał już mniej obcesowo.
               - Niby nie… Ale prędzej czy później i tak się tego dowiem. Nie lepiej wcześniej mi to powiedzieć? – zapytał Mulat, splatając dłonie za głową.
               - Kurde, ty mi się nie spowiadasz ze swojego życia prywatnego. – powiedział Harold z wyrzutem.
               - Bo cię to nie interesuje. A poza tym, gdybym to robił, nie mielibyśmy czasu, żeby pracować, a ty miałbyś kompleksy. – mrugnął do przyjaciela. Może i nie mógł się równać z Jackiem Casanovą, wampirem, który przed poznaniem obecnej żony nie mógł się wyrzec swoich genów, ale nie narzekał na brak powodzenia u kobiet.
               - Dobra, przekonałeś mnie. Nie chcę wiedzieć nic o twoich podbojach. – stwierdził Harold.
               - W przeciwieństwie do mnie. – powiedział wesoło Zayn. – Dobrze całowała?
               Pierwszy raz Harold uświadomił sobie, że jego najlepszy przyjaciel nie domyśla się prawdy. Jeszcze. Myśli, że znalazł sobie jakąś panienkę, a nawet mu przez myśl nie przeszło, że przeżył swój najlepszy pocałunek z mężczyzną. Cóż, jemu też by to nie przyszło do głowy, ale teraz…
               Czuł się z tym dziwnie. Za jego czasów nie istniało oficjalnie coś takiego jak homoseksualiści. Teraz świat się zmienił i był częściowo bardziej tolerancyjny dla takich związków, ale Harold poza samochodami w niczym nie podążył z duchem czasu. Może to znak, że trzeba coś zmienić?
               Ale pod wpływem jednego pocałunku nie będzie wywracał swojego światopoglądu do góry nogami. Ale jakiego pocałunku…
               - Taaaak… - potwierdził Harold rozmarzonym głosem, a na samo wspomnienie przeszły go dreszcze. – Było wspaniale.
               - O stary! – Zayn poklepał przyjaciela po ramieniu. – Wyrazy współczucia, ale chyba właśnie wpadłeś. A jak twoja szczęśliwa wybranka ma na imię?
               - Louis. – powiedział zdecydowanie Harold. Nie mógł ukrywać prawdy przed swoim najlepszym przyjacielem. Ale czy faktycznie pod wpływem jednego pocałunku można poczuć tak silne i trwałe uczucie?
               - Dziwne imię jak dla dziewczyny, ale nie będę wybrzydzał. To twój wybór Haroldzie Stylesie.
               Harold nie zdążył się zastanowić nad słowami Zayna, kiedy do pokoju wbiegł Liam. Prawie zapomnieli o jego obecności, a gdyby coś usłyszał?
               - Macie wiadomość od Angusa. – powiedział chłopak.
               - Jaką? – zapytał Zayn.
               - Za trzy godziny w Holland Park ma być jakaś akcja Malkontentów, macie tam być godzinę przed. – wyrecytował młody wampir. – Mogę iść z wami? – zapytał nieśmiało.
               - Dobra, ale masz nas słuchać, a w razie niepowodzenia uciekaj i skontaktuj się z Angusem. – zdecydował Harold, który zaczął myśleć bardziej profesjonalnie, choć w jego głowie wciąż kołatały myśli dotyczące Louisa.
               Harold czuł się źle z tym, że nie wyznał przyjacielowi całej prawdy, ale jemu samemu było niezmiernie trudno w to uwierzyć, a co dopiero powiedzieć na głos. Poza tym, kiedy chciał sprostować teorię Zayna, wbiegł Liam i trzeba było się zająć sprawami dotyczącymi całej ludzkości, a przynajmniej społeczności wampirów, a nie tylko jego. Harolda Stylesa i najgorętszego pocałunku, jaki kiedykolwiek przeżył z kimkolwiek.
               Przez chwilę rozmawiali z szefem i okazało się, że ich nowojorski działacz, który był podwójnym agentem, pracującym dla Angusa MacKay’a, zdobył częściowe zaufanie Malkontentów ze Wschodniego Wybrzeża. Ufali mu na tyle, żeby wpuścić go do swojej głównej siedziby i dopuścić do toczonych negocjacji i rozmów, które oczywiście dotyczyły unicestwienia Dobrych Wampirów. To właśnie on dowiedział się, że londyńscy Malkontenci szykują nalot na studentów biotechnologii właśnie dzisiaj, w piątek, kiedy oni organizowali w Holland Parku jakąś imprezę.
               Podzielili się z Angusem swoimi spostrzeżeniami na temat planów swoich wrogów.
               - Od Liama chcieli wyciągnąć jakieś fakty na temat mieszania substancji… - zaczął Harold.
               - Myślimy, że chcą odtworzyć serum Romana. – powiedział szybko i zdecydowanie Zayn.
               - Oczywiście możemy się mylić, ale…
               - Jasna cholera, ja pierdolę! – krzyknął Angus. – Nigdy się ci debile nie nauczą!
               Po drugiej stronie słuchawki telefonu przyjaciele tylko spojrzeli na siebie rozbawieni. W tej sytuacji nie było absolutnie nic śmiesznego, ale Angus MacKay był dla nich jak dobry i przykładny ojciec i nigdy nie zachowywał się w ten… frywolny sposób. Zawsze świecił przykładem i dobrym gustem, szczególnie w doborze słownictwa.
               - Przepraszam, nie słuchajcie mnie chłopcy. – poprawił się 500-letni wampir, a jego młodzi podwładni musieli się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. – Dobra, macie jeszcze prawie trzy godziny, zanim zabawa studentów się zacznie i Malkontenci się pojawią. Bądźcie tam godzinę przed. Gdyby coś się działo, jeden z was zadzwoni na komórkę Dougala Kincaida.
               - Jest teraz w Anglii? – zapytał Zayn.
               Dougal to był dobry kolega ich obu, bo to on prowadził ich pierwsze szkolenie, jeszcze zanim doznał uszkodzeń ciała. Podczas pewnej z bitew przeciwko Malkontentom, stracił prawą dłoń. Dla szkockiego wojownika to był wielki cios, ale Roman, jako wybitny naukowiec i wynalazca, skonstruował dla niego hipernowoczesną protezę.
               - Jest w Szkocji i pilnuje z narzeczoną mojego remontu mojego zamku. – powiedział Angus.
               - Z kim?! – zapytali jednocześnie.
               - A sami go zapytajcie, co ja jestem? Szef poczty pantoflowej? – próbował to powiedzieć groźnym i stanowczym głosem, ale jego rozmówcy dobrze wiedzieli, że się uśmiecha, bo tak naprawdę był z niego wielki plotkarz. A z tą pocztą pantoflową, to było trafne porównanie.
               - Możemy zabrać młodego ze sobą? – zapytał Zayn, mając na myśli oczywiście Liama.
               - Nie przeszedł szkolenia…
               - Ale tak samo mocno chce skopać tyłki Malkontentom. To chyba wystarczająca motywacja. – stwierdził Harold.
               - W sumie… - zastanawiał się Szkot. – Dougal ma pod sobą 5 innych wampirów, w razie kłopotów dzwońcie do niego, ale jeśli będzie was trzech na miejscu, to powinno się obyć bez problemów.
               - Czyli bierzemy go pod pachę i ruszamy. – powiedział wręcz wesoło Zayn.
               - Ale nie bądźcie tam za wcześnie, żebyście się nie zdradzili. – nakazał Angus, po czym się z nimi pożegnał.
               Wypili po butelce krwi i wprowadzili we wszystko Liama. Okazał się mało przerażony jak na nowicjusza. Malkontenci musieli mu dać nieźle w kość.
               Harold nagle przypomniał sobie, że musi przepakować swojego Astona Martina, bo przecież nie pojedzie nim na akcje, jeszcze by się zarysował, a to oryginalny lakier! Zszedł na ulicę i wjechał samochodem w głąb garażu. Dopiero wysiadając zauważył na wycieraczce pod siedzeniem pasażera jakiś przedmiot.
               To był portfel. Portfel Louisa. Louisa, z którym nie dalej jak dwie godziny temu całował się na siedzeniu obok. Na samo wspomnienie przeszły go dreszcze i poczuł coś jeszcze… Jakby dziwną tęsknotę, potrzebę przebywania w jego towarzystwie, chęć powtórki?
               Trochę go to przeraziło, bo przecież nie jest gejem! A może, jak powiedział Louis, ‘teraz już chyba tak’? Nie powinien tego analizować, to był tylko pocałunek… Prawie przyjacielski… Taa jasne… stary, kogo ty oszukujesz?! Przecież to ci się cholernie podobało!
               W odpowiedzi na swoje myśli, Harold tylko jęknął i położył głowę na kierownicy. Chociaż miał ochotę położyć ją na czyichś kolanach… Wtedy te czyjeś ręce poczochrałyby jego loki… SKOŃCZ IDIOTO!
               Wrócił do problemu portfela. Tam były ważne dokumenty Louisa, których będzie zapewne potrzebować następnego dnia. Dnia! Kiedy on będzie martwy. Dlatego jedynym możliwym rozwiązaniem jest odwiezienie zgubionego przedmiotu do jego właściciela. Tylko dlaczego tak się wzbraniał przed myślą, że miałby stanąć w mieszkaniu Lou?
               Może dlatego, że nie jestem pewny, czy będę w stanie utrzymać ręce przy sobie?
               Harold tylko głośno zaklął i mocno wcisnął pedał gazu. Załatwi to szybko, bardzo szybko, nawet nie patrząc mu w oczy. Za chwilę będzie miał chordę Malkontentów na głowie, a on teraz myśli o pocałunku ze śmiertelnikiem! Odda portfel, odstawi Astona Martina i wtedy w trójkę teleportują się w okolice Holland Parku, tak jak zaplanowali. Tak.
               Kiedy zadzwonił do drzwi, gdzie mieszkał Louis, czuł lekkie zdenerwowanie. Lekkie? Chyba potworne, pomyślał.
               - Słucham pana. – drzwi otworzyła szczupła brunetka. Współlokatorka Lou? Może, ale dlaczego zrobił się zazdrosny na myśl, że mieszka z nim jakaś dziewczyna?
               - Ja… Szukam Louisa. – powiedział szybko Harold, zanim mógłby się rozmyślić i uciec. Chociaż to nie był zły pomysł… Biorą pod uwagę to, jak ta dziewczyna taksowała go wzrokiem.
               - El, kto to? – zapytał jakiś męski głos z wnętrza mieszkania. Kolejny współlokator? Facet. A zazdrość Harolda wzrosła proporcjonalnie do płci, czyli bardziej.
               - Nikt do ciebie. – rzuciła dziewczyna przez ramię, nie odrywając nieufnego spojrzenia od wampira. – Tomlinsona nie ma w domu. A kim pan jest? Znamy wszystkich znajomych Lou.
               - Widać nie wszystkich, ale znamy się od niedawna. – mówił Styles. Może i nie znali się z Lou długo, ale za to zdążyli się poznać bardzo intensywnie. – Czy mogę na niego zaczekać? – zapytał, bo skoro odwoził go niedawno pod dom, powinien w nim być. Może wyszedł do sklepu? Gdziekolwiek, ale zaraz wróci.
               - Nie jestem pewna… - zaczęła dziewczyna powoli. Nie znała tego gościa, ale coś jej podpowiadało, że może powiedzieć mu prawdę. – Zawsze w piątkowe wieczory mamy nocną sesję i gramy w Fifę, dlatego jesteśmy lekko zdziwieni, że Louis gdzieś wybył. I nas nie uprzedził.
               - Zaraz. – Harold miał złe przeczucia. – Czyli nie było go w mieszkaniu? Jakieś dwie godziny temu?
               - No nie… Podobno nawet z zajęć się dzisiaj urwał. Nie wiem, co się z nim dzieje i wszyscy się o niego martwimy. – powiedziała El, trochę załamanym głosem.
               - Nie martw się. – pocieszył ją Harold i rzucając jej portfel Louisa dodał: - W środku jest mój numer - zadzwoń, kiedy się pojawi.
               Poszedł do swojego samochodu i wziął kilka głębokich wdechów. Nie wiedział dokładnie, co chce zrobić, ani gdzie pojechać, ale ruszył przed siebie.
               Jeśli nie wszedł nawet do mieszkania, musiało się coś stać. Przecież, kiedy wysiadł, skierował się właśnie w tamtą stronę! Harold uprzytomnił sobie, że, gdy został sam w samochodzie, szybko przesiadł się na miejsce kierowcy i pognał do siebie, ale nie spojrzał w kierunku odchodzącego Lou. Wtedy bał się, że za nim pobiegnie, teraz wiedział, że postąpił głupio. Ale on nie mógł zapaść się pod ziemię!
               Nie mógł przerwać swoich chaotycznych myśli. Zastanawiał się, gdzie może być teraz Louis, jak go znaleźć, od czego powinien zacząć. W takich chwilach mózg podsuwa niezbyt ciekawe obrazy. Może coś mu się stało, może potrzebuje pomocy, myślał gorączkowo Harold. Gdzieś tłukła się myśl, że nic mu nie jest, siedzi w pubie i wspomina ich pocałunek, ale nie zbyt go to przekonywało.
               Wciąż pamiętał, że za chwilę czeka go prawdopodobnie walka z Malkontentami i nie może zawieść szefa, przyjaciela i innych, którzy na niego liczą. Nie może, ale nie może też zostawić sprawy zaginionego Louisa. Zaginionego czy może porwanego?
               Nagle jego szalone myśli na coś się przydały, jego mózg wymyślił coś prawdopodobnego. Może Louis został porwany przez Malkontentów. Co było bardzo prawdopodobne, bo na pewno zapamiętali jego twarz, kiedy razem z Zaynem odbili śmiertelnika i ich nowego chłopca na posyłki – Liama.
               Jeśli go wytropili i dzisiaj widzieli Louisa i z nim, chłopak ma niemniejsze kłopoty niż oni.
               Louis, Louis… Gdzie ja mam cię do cholery szukać?!
               Harold spojrzał na zegarek. Została mu godzina, żeby stawić się w Hollad Parku i wspomóc swoich kolegów w możliwej walce z Malkontentami. Ale będzie się tym martwił za godzinę, bo teraz najważniejszy był Louis i jego brak.
               Louis…
               Harry?!, rozległ się w głowie wampira głos pełen nadziei. Ale chyba raczej mu się zdawało…
               Harry, proszę, znajdź mnie, pomóż mi, odezwij się, cokolwiek…
               Cholera, to już mu się raczej nie wydawało. Ale przecież to… niemożliwe. Przecież tylko wampiry mogą kontrolować umysły śmiertelników i sprawiać, że słyszą ich głos w swoich głowach.
               Przypomniało mu się jak kiedyś Roman wspominał, że jego żona, Shanna, też została porwana przez kogoś, jeszcze zanim się pobrali. I właśnie dzięki jej nadprzyrodzonym zdolnościom, mógł ją odnaleźć. Porozumiała się z nim telepatycznie, zdradzając miejsce, w którym się znajdowała.
               No tak! Co ze mnie za idiota… Harold przypomniał sobie, że kiedy chciał wymazać Louisowi pamięć, okazało się, że ma wyjątkowo silną barierę umysłu. Być może niezwykłe zdolności lub po prostu uraz głowy w dzieciństwie. Nie to było teraz najważniejsze.
               Stanął na poboczu i spróbował:
               - Louis… Słyszysz mnie?
               - Harry?
               - Tak, to ja. Wiesz, gdzie jesteś?
               - Nie mam pojęcia. Jest ciemno. I zimno.
               - Powiedz, może coś zauważyłeś? Zostałeś tam teleportowany przez Malkontentów?
               - Skąd wiesz…?
               - Intuicja.
               - Chyba jestem gdzieś na zewnątrz, ale jestem osłonięty od wiatru. I tu śmierdzi.
               - Czy ktoś jest z tobą?
               - Jakiś jeden przerażony osiłek. Słyszę teraz jakieś odgłosy muzyki.
               - Znajdę cię Louis, obiecuję. Myśl o mnie.
               - A myślisz, że co robię przez cały czas?
               Harold lekko się uśmiechnął. Miał już pewien ogląd na sytuację. No i mógł się porozumieć z Louisem. Jego towarzysz, który miał go pilnować to zapewne jeden z nowo stworzonych Malkontentów, dlatego jest jeszcze bardziej przerażony niż śmiertelnik. I dlatego nie zorientuje się, że chłopak się z kimś komunikuje. Jest dobrze.
               Ale jeśli zostawili nowicjusza, żeby pilnował śmiertelnika, to sami muszą mieć równie pasjonujące zajęcie. Wszyscy.
               Harold przejechał kilka ulic i znowu się odezwał:
               - Jak leci Louis?
               - Wprost cudownie, a jak u ciebie?
               - Cieszę się, że się dobrze bawisz. Powiedz coś jeszcze.
               - Niby co?
               - Już nic.
               Harold nagle zdał sobie sprawę, że tym razem słyszał Louisa o wiele bardziej wyraźnie. Może to tylko złudzenie, ale jeśli tak to działa, że im bliżej niego będzie, tym głośniej będzie go słyszał, łatwiej mu będzie go znaleźć.
               Wciąż jechał.
               - Harry?
               - Hmmm?
               Zakręcił w niewłaściwą ulicę.
               - Domyślasz się, gdzie jestem?
               Jego glos był teraz zdecydowanie mniej wyraźny, więc Harold nabrał pewności, co do działania telepatycznego porozumiewania się. Teraz musiał go tylko znaleźć i odbić.
                - Harry!
               - Tak słoneczko?
               - Słoneczko?! Czy ty jesteś trzeźwy?
               Tak, teraz nabrał pewności także, co do miejsca, w którym Louis się znajdował. Malkontenci zabrali go do Holland Parku. Do tego samego, gdzie dobę temu ten niewinny chłopak rozpoczął swoją przygodę z wampirami. Harold zdeterminowany pojechał do parku, wykorzystując możliwości swojego samochodu. Przy okazji postanowił wezwać posiłki przez telefon zainstalowany w aucie.
               - Styles, ja cię kiedyś uduszę! – odebrał Zayn, znowu wkurzony.
               - Słuchaj, bądź z Liamem w Holland Parku… zaraz.
               - Co?! Poszedłeś do garażu odstresować się przed akcją, schodzę a ciebie tam nie ma. Czekam, a ty nie wracasz i nie dajesz znaku życia. A teraz chcesz, żebyśmy wszystko przyspieszyli? Co ci znowu do tego łba strzeliło?
               - Malkontenci porwali śmiertelnika. – powiedział szybko Harold, tonem wskazującym na niebezpieczeństwo.
               - Szlag! Zaraz tam będziemy, ale nie myśl, że się wywiniesz od tłumaczenia.
               - Mhm, jasne. To do zobaczenia, pa.
               - Pa? Styles, ta kobieta chyba ci mózg wyprała. – i się rozłączył.
               Harold pomyślał, że to nie przez kobietę i znowu poczuł się źle, że jego przyjaciel nie zna całej prawdy. Ale powie mu w najbliższym czasie, obiecał sobie. Jego myśli wróciły do Louisa i tego nienazwanego kłębka uczuć, którymi go darzy. Nie chciał ich analizować, jeszcze nie. Za wcześnie.
               Harold zaparkował samochód w jakimś ciemnym zaułku i ruszył na poszukiwanie śmiertelnika. Był w parku, ale park był spory, więc jak miał odnaleźć Louisa?
               - Lou?
               - Harry!
               Głos w głowie wampira był bardzo wyraźny, więc on tu na pewno musi gdzieś być. Chociaż właściwie się nie znali, Louis ufał bezgranicznie Haroldowi, Harry’emu. Jeśli kiedykolwiek ktoś próbował powiedzieć na niego Harry, zostawał spiorunowany wzrokiem. Wampir miał uczulenie na punkcie zdrobniania jego imienia, ale w ustach tego uroczego szatyna to brzmiało jak najpiękniejsza muzyka.
               - Wiesz, już gdzie jestem?
               - No cóż… Prawie. Musisz mi pomóc. Mówiłeś, że śmierdzi. Zauważyłeś coś jeszcze?
               - Jest wilgotno, a wszystkie odgłosy zabawy są jakby głuche… Rozumiesz?
               - Podziemia! – wykrzyknął w myślach Harold. – Jeszcze lepiej – kanały! Zaraz cię znajdę, słoneczko.
               - Lubię jak mnie tak nazywasz.
               - A ja lubię… - chciał powiedzieć, że lubi jak Lou go całuje, ale się powstrzymał. - … lubię ciebie.
               Haroldowi zadzwoniła komórka, więc musiał odebrać, kończąc jednocześnie tą międzymózgowi rozmowę na temat tego, co lubią.
               - On siedzi w kanałach. – zaczął Harold. Podał Zaynowi swoją dokładną lokalizację i po chwili byli już w trójkę, razem z Liamem.
               - Jak go znajdziemy? Tu jest pełno kanałów. – stwierdził ponuro najmłodszy wampir.
               - Mam sposób. – powiedział Harold. – Będę podążał za głosem…
               Zayn i Liam wymienili tylko zdziwione spojrzenia.
               Chodzili, a raczej przemykali się po parku za Haroldem, który zachowywał się nad wyraz dziwnie. Trochę jak policyjny pies, tropiący narkotyki. Zayn powoli tracił cierpliwość, bo tutaj nic nie trzymało się kupy, ale nagle jego przyjaciel ‘złapał trop’.
               - Musi być bardzo blisko. – stwierdził.
               Zeszli z wydeptanej ścieżki. Kawałek dalej płynął strumyk, który był strumykiem dawno temu, kiedy nie był praktycznie cały zarośnięty. Było całkowicie ciemno, żadnych lamp, świateł, nic. Tylko blada poświata księżyca, która i tak nie przedzierała się przez gąszcz liści. Fakt ten na szczęście nie stanowił problemu dla wyjątkowego wzroku wampirów.
               Strumyk był z obu stron obudowany betonowymi płytami, w jednej z nich znajdowała się okrągła dziura. Była na tyle duża, że zmieściłby się tam człowiek w pozycji embrionalnej. Dookoła cisza i spokój – idealne miejsce na ukrycie zakładnika. Na pewno było tam ciemno, mokro i śmierdziało, czyli opis zgodny z opisem Lou.
               Harold zdawał sobie sprawę, że Louis był prawdopodobnie przynętą, dlatego nie odezwał się głośno, tylko ruchem ręki wskazał miejsce, gdzie ukryli śmiertelnika. Nie mogli bezczynnie stać, ani iść tam w trójkę. Rozejrzeli się i stwierdzili, że nikogo nie ma w pobliżu, chociaż Malkontenci mogą wykorzystywać swoje zdolności cichego poruszania się, ale oni nie lubią się chować. Zdecydowanie wolą być jak najbardziej widoczni, co jest ich wielką wadą.
               Kazali Liamowi zostać na czatach, jakieś 20 metrów od kanału. W razie jakby długo nie wracali, albo zostali otoczeni przez wrogów, miał zadzwonić po Dougala. Kiwnął głową na znak zgody, oni zaś ruszyli do smoczej groty. Cuchnącej, oślizgłej i niebezpiecznej.
               Liam stał za drzewem obserwując jak jego nowi znajomi znikają w ciemnościach kanału. Czy to znajomi czy już przyjaciele? Cóż, chyba może ich uznać za to drugie. Zrobili dla niego naprawdę bardzo dużo. Kiedy jego życie się zawaliło, a ściśle mówiąc – skończyło, to właśnie Harold i Zayn pokazali mu, że nie musi być potworem. Nadali nowy sens jego życiu, ponownie poczuł się doceniany i wartościowy.
               Tak, to byli jego przyjaciele. Ta myśl spadła na niego w momencie, gdy zza drzew po drugiej stronie zarośniętego strumyka, zaczęli wychodzić z pewnością Malkontenci. Chwycił swoją komórkę i zacisnął na niej dłonie. Wpatrywał się w przestrzeń, widział jak Malkontenci wchodzą do tego samego kanału, w którym przed chwilą zniknęli jego przyjaciele. Szybko znalazł w pamięci telefonu numer Dougala, który wcześniej podał mu Zayn.
               - Halo? – rozległ się głęboki głos w słuchawce, zapewne Dougal.
               - Harold i Zayn potrzebują pomocy! – powiedział szybko przerażony Liam.
               - Cały czas coś mów, nie przerywaj. – nakazał mu Szkot.
               - Ale co?
               - Zaśpiewaj coś.
               - Co?! Mam śpiewać, w momencie, kiedy moi przyjaciele są otaczani w kanale przez Malkontentów, ratując jakiegoś śmiertelnika?! – strach i przerażenie Liama, szybko przerodziły się w złość.
               Kazał mu śpiewać! Super. Jak się chciał rozerwać, to mógł wybrać inny zawód, albo puścić sobie radio. Jego przyjaciele są teraz w niebezpieczeństwie!
               Kiedy tak Liam wyżywał się przez telefon na starszym wampirze, nawet nie zauważył jak ten z całym swoim pięcioosobowym oddziałem zmaterializowali się przed nim. Komórka wypadła mu z rąk.
               - Chyba jesteś nowy, co? – zapytał ten sam głos, który kazał Liamowi śpiewać. Chłopak pokiwał głową. – Kiedy się teleportujemy w miejsce, z którego ktoś dzwoni, ten ktoś musi nas naprowadzić swoim głosem. – wytłumaczył, wyjaśniając całą zagadkę śpiewania. – Z grubsza znamy sytuację, tylko powiedz gdzie są ci potrzebujący.
               - W tamtym kanale. – Liam pokazał na otwór w betonowej płycie. - Weszli tam całkiem niedawno, ale za nimi zaczęli wchodzić Malkontenci.
               - Dobrze zrobiłeś, że nas zawiadomiłeś. – Dougal poklepał go po ramieniu. – Wszyscy potwornie się nudziliśmy w tym starym zamczysku Angusa. – stwierdził, wywołując u reszty salwę śmiechu. – Idziemy. – zarządził.
               - Czy… Czy ja mogę iść z wami? – zapytał nieśmiało najmłodszy z wampirów, kiedy tamci byli już odwróceni do niego plecami.
               - Jeszcze się pytasz? Tam są twoi przyjaciele. – powiedział Dougal, który przejął dowodzenie nad wszystkimi. – Ale musisz liczyć na siebie i na to. – wepchnął mu do ręki mały nożyk. – Tylko uważaj, bo jest ze srebra. – ostrzegł go. Srebro to jedyny metal, który mógł zabić wampira, albo powstrzymać jego teleportację. Srebro ich parzyło.
              
               Harold zakazał Louisowi cokolwiek mówić do niego, żeby ktoś ich nie podsłuchał. Znajdowali się na tyle blisko, że nie byłoby to dla żadnego wampira problemem. Właśnie dlatego, że byli tak blisko, Harold miał pewność, że Lou gdzieś tu jest, nie musiał go słyszeć w swojej głowie, żeby czuć jego obecność.
               Poczucie względnego bezpieczeństwa dawała mu również obecność najlepszego przyjaciela. Zayn szedł krok w krok za nim, o nic nie pytał, bo całkowicie sobie ufali. Harold znowu poczuł nieprzyjemny ucisk, z powodu swojej tajemnicy, ale to nie był najlepszy moment, żeby to odkręcać. Będzie się martwił potem, kiedy wyjdą z tego obskurnego miejsca.
               Nagle usłyszeli za plecami jakiś hałas. Był trudno dosłyszalny, ale w takiej ciszy dla wampirzego słuchu to był hałas. Podeszli szybciej jeszcze kilka kroków i przed nimi zamajaczyło światło i cienie dwóch sylwetek. W jednej z nich Harold rozpoznał Louisa, nie mógł się pomylić, po prostu to czuł. Wtedy hałas się nasilił, wręcz zdwoił moc.
               Harold popatrzył na Zayna i kiedy ten drugi pokiwał głową, obaj ruszyli do ataku. Chociaż to zbyt szumnie brzmi. Po prostu po cichu zakradli się jeszcze bliżej zakładnika i jego strażnika.
               Zayn wprawnym ruchem stanął za młodym Malkontentem i związał mu ręce srebrnym łańcuszkiem oraz zakneblował mu usta. Biedak był tak przerażony, że nawet się nie wyrywał, tylko pokornie siadł na ziemi i patrzył. Wyciągniemy go stąd, to nie może być prawdziwy Malkontent, zrobimy z niego jeszcze normalnego wampira, postanowił Zayn.
               Harold natomiast od razu zajął się Louisem, który bez sił związany siedział z głową opuszczoną na kolana. Miał rozczochrane włosy i cały był umazany błotem, którego było wszędzie pełno. Wampir szybko go rozwiązał i spojrzał mu w oczy.
               - Mówiłem, że cię znajdę. – powiedział cicho, na co Lou tylko się uśmiechnął. Dla takiego uśmiechu, warto było chodzić po kanałach.
               - Więc to nie był zwykły śmiertelnik, tylko twój śmiertelnik… - Zayn gwizdnął cicho, czując, że coś się dzieje między tą dwójką.
               - Taa… mój śmiertelnik. – powtórzył Harold, bo bardzo spodobało mu się to określenie wobec Louisa. Mój śmiertelnik… Kurde! Mam własnego śmiertelnika. Nagle zapragnął go znowu pocałować, ale przeraziło go ta myśl, więc zaprzestał tylko na podniesieniu go z ziemi.
               Kiedy głowa Louisa znalazła się zdecydowanie za blisko szyi wampira, ten stracił cierpliwość. Wspiął się na palce i cmoknął swojego wampira (bo to chyba działa w obie strony, prawda?) prosto w usta.
               Harold bał się poruszyć, bo wiedział, że Zayn ich obserwuje. Choć miał ochotę przytulić szatyna, nie zrobił tego; nie spojrzał mu w oczy, tylko czekał na rozwój wypadków. Po prostu stał.
               - Ej, uważaj, bo on ma… Cholera, on nie ma żadnej dziewczyny! – zawołał Zayn, do którego nagle wszystko dotarło. Każda wątpliwość znalazła teraz swoje wytłumaczenie.
               - Masz dziewczynę? – zapytał Louis, patrząc na Harolda.
               - Nie mam!
               - To, o czym on mówi?
               - On bredzi.
               - Mówiłeś, że całowałeś się z Louisą a nie z Louisem! – powiedział z wyrzutem Zayn.
               - CO?! Powiedziałeś mu?! – zawołał z jeszcze większym wyrzutem Louis.
               Obaj wpatrywali się w Harolda, który tylko się skrzywił. Nie miał bladego pojęcia jak wyjść z tej sytuacji, nikogo nie urażając. Na szczęście, albo niestety, wybawił go od odpowiedzi na którekolwiek z pytań czyjś głos.
               - Proszę, proszę… Jaka urocza scenka. – powiedział Malkontent, a za jego plecami stanęło 25 innych. – Możemy się przyłączyć?
               - Raymond. – warknął Zayn przez zaciśnięte zęby.
               - No przestań, żywić dawne urazy. Nawet się nie przywitasz? – zakpił zły wampir.
               Harold odwrócił się przodem do Malkontentów, zasłaniając tym samym Louisa. Odepchnął go ramieniem bardziej do tyłu, przy okazji wciskając mu do ręki mały sztylecik. Zrobił kilka kroków do przodu, żeby zrównać się z przyjacielem.
               - Nie przyszliście na koleżeńską pogawędkę, jak mniemam. – stwierdził sucho.
               - Chłopcy, chyba nie doczekamy się kulturalnego powitania.
               W tym momencie walka zaczęła się na dobre. Malkontenci powyciągali długie miecze i toporki, nie walczyli inną bronią, bo lubili zapach krwi na polu bitwy. Dwóch z nich szybko rzuciło się na Harolda i Zayna, ale zanim zdążyli zaatakować, byli krótsi o głowę. Oni też byli przygotowani na walkę, mieli ze sobą krótkie jednoręczne miecze z ostrzami wykonanymi ze srebra. Obaj nie lubili oburęcznych mieczy, jakimi posługiwali się Szkoci, woleli mniejsze ostrza, którymi można było bardziej dynamicznie władać.
               Louis stał z tyłu i zatkał sobie dłonią usta, żeby nie wydać z siebie żadnego niekontrolowanego dźwięku. Patrzył na dwóch wampirów, którzy zmagali się z dwudziestką Malkontentów. Chciał im pomóc, ale nogi miał jak z waty i zupełnie nie wiedział jak się do tego zabrać. Ściskał w ręce nożyk od Harry’ego, ale nie wiedział jak go użyć. Nigdy nie zadał jakiegokolwiek ciosu, żadnemu człowiekowi. Jedyne, co skrzywdził to muchę, kiedy latała mu nad głową i rozpraszała myśli, nie pozwalając marzyć.
               Tutaj sytuacja była o wiele poważniejsza. Harold i Zayn mieli wyraźną przewagę nad wrogami. Ich ciosy były celniejsze i skuteczniejsze, ale liczebność Malkontentów zacierała te różnice. W pewnym momencie zostali otoczeni przez wrogów, którzy owinęli im nadgarstki srebrnymi łańcuchami i związali ich razem plecami do siebie.
               Louis skulił się na ziemi, tak żeby go nie zobaczyli. Był potwornie przerażony, ale nie wiedział jak pomóc swoim przyjaciołom. Na szczęście nie musiał, bo zza rogu wyłoniło się siedem wampirów, dobrych wampirów.
               - Do roboty chłopcy. – powiedział najwyższy z nich, trzymając uniesiony do góry Claymore – szkocki miecz oburęczny.
               Reszta również wyciągnęła swoje miecze tudzież szable. Toporami walczyli tylko Malkontenci; dla wampirów po drugiej stronie było to broń zbyt brutalna i niehonorowy byłoby nią walczyć. Wampiry pod wodzą Dougala szybko uporały się z Malkontentami, którzy zapewne nie trzymali wiele razy broni w rękach. Ci, co pozostali, byli bardziej doświadczeni, ale na pewno nie na tyle, żeby pokonać świetnie wyszkolonych Szkotów.
              
               Louis obserwował całą scenę ze ściśniętym sercem, a niepięcie wzrastało z każdą sekundą. Wszystko to trwało dość krótko, ale z przerażenia chłopak stracił poczucie czasu. Widział jak, któryś z przybyłych wampirów rozwiązuje Harolda i Zayna, a ci wracają do walki.
               Sam nie wiedział jakim cudem, ale nagle został wciągnięty przez tą bitwę. Nie brał w niej czynnego udziału, ale któryś z tych złych potknął się o jego podkurczone nogi. Zaatakował chłopaka, a on nie zastanawiając się tylko działając impulsywnie zadał mu cios srebrnym sztyletem. Cios skutecznie go unieszkodliwił, ale wtedy inni zobaczyli stojącego śmiertelnika z ostrzem w ręce.
               Louis jak na filmie w zwolnionym tempie usłyszał krzyk Harolda. Chciał go odszukać wzrokiem, ale przed nim zamajaczyła jakaś postać. Potem poczuł jak ktoś obejmuje go jedną ręką w pasie i zrobiło mu się ciemno przed oczami.
               Walka toczyła się jeszcze tylko przez chwilę, do momentu, kiedy nie został pokonany szef złych.
               - Kincaid! – zawołał szyderczo przywódca Malkontentów. – Jak miło cię znów widzieć. Ostatnio się spotkaliśmy w Nowym Orleanie, pamiętasz?
               - Raymond, nie podzielam twojej radości. – wycedził Dougal. - A nasze spotkanie trudno byłoby zapomnieć. Uciąłeś mi wtedy dłoń. A ja utnę ci głowę! – krzyknął, po czym to uczynił.
               Kiedy Harold teleportował się do mieszkania, zaczął gorączkowo szukać jakiejś wskazówki, gdzie może znaleźć swojego śmiertelnika. Na szczęście nie musiał tego robić długo, bo na podłodze w kuchni siedział Liam, a na kolanach trzymał głowę Louisa. Harold przyklęknął przy nich i złapał śmiertelnika za rękę. Żył, choć był nieprzytomny. Wziął butelkę krwi ze stołu i podał ją Liamowi.
               - Wypij to, dobrze ci zrobi. Teleportowałeś się tutaj? – Liam pokiwał tylko głową, nie przerywając picia krwi. – Z nim? – znowu przytaknął. – Jestem twoim dłużnikiem. – oznajmił Harold i uścisnął rękę nowego kolegi.
               W mieszkaniu zaraz potem zrobiło się gwarno i tłoczno. Cały oddział Dougala, łącznie z nim, zwalili się do nich. Zaczęli sobie opatrywać odniesione rany, na szczęście nie było ich dużo i na szczęście nikogo nie stracili.
               - Dougal, dzięki za wsparcie. – powiedział Zayn.
               - Nie mnie dziękuj, tylko temu nowemu. – wskazał ręką na Liama, zawiązującego bandaż na przedramieniu jakiegoś wampira. – On po nas zadzwonił i wszystko nam wyjaśnił.
               - Musimy powiadomić Angusa. – stwierdził Mulat, na co Szkot pokiwał głową.
               - Styles! – zawołał. – Choć, mamy pogadankę z szefostwem.
               Czekali nie niego chwilę, choć się nie pojawił.
               - Co z nim? – zapytał po chwili.
               - Zakochany. – mruknął Zayn, wywołując wybuch śmiechu u wampira.
               Po chwili Harold wszedł do pokoju, podtrzymując kulejącego Louisa. Posadził go na kanapie i kazał odpoczywać.
               - Co ta panienka z tobą zrobiła, Styles. – zaśmiał się Dougal.
               - Jaka znowu panienka?
               - Ja nie mówiłem, że ma panienkę. – szepnął Zayn, co nie uszło uwadze Harolda.
               - Nie… Niemożliwe, że nasz staroświecki tradycjonalista… Nie… - Szkot znowu przerwał swoją wypowiedź śmiechem.
               - Zajmij się robotą. – powiedział Harold.
               Zadzwonili do Angusa i szybko opowiedzieli mu całe zajście. On zdecydował, że szkolenie dla nowicjuszy, czyli Louisa i Liama, trzeba rozpocząć jak najszybciej. Malkontenci nie mogą ich wytropić.
               - Najlepiej, żeby ich teleportować do Romatechu jeszcze dzisiaj. – oznajmił. – Macie godzinę do świtu, zdążycie.
               - Szefie, mamy też zakładnika. – powiedział Dougal. Chłopak, który na początku pilnował Louisa, nie brał udziału z walce. Później któryś z ludzi Kincaida teleportował go do mieszkania. – Możemy z niego sporo wyciągnąć, a on chętnie wsypie Malkontentów, bo mu podpadli.
               - Świetnie, weźcie go ze sobą. Zajmiemy się nim odpowiednio. – Po chwili milczenia, Angus kontynuował: - Harold, Zayn, zostaniecie w Londynie, ale nie wychodźcie za często. Sprawa musi ucichnąć, a my musimy ustalić, co chodzi tym idiotom po głowach. To na razie tyle.
               Pożegnali się, po czym Zayn poszedł wprowadzić w sytuację Liama, a Dougal wrócił do swoich ludzi, tym samym Harold i Louis zostali sami w pustym pokoju.
               - Bałem się o ciebie. – powiedział wampir, spuszczając głowę.
               - To dobrze.
               - Dobrze?
               - To znaczy, że ci zależy. – Louis uśmiechnął się smutno. – Szkoda, że teraz ja wyjadę, a ty musisz zostać.
               - I tak nie miałbyś czasu dla mnie. Będziesz musiał skupić się na szkoleniu. – Harold przysiadł na kanapie obok śmiertelnika i objął go ramieniem.
               - Wiesz, Harry… Ja też się o ciebie bałem, cholernie.
               - To dobrze.
               Spojrzeli sobie w oczy. Obu trudno było się teraz rozstawać, szczególnie, że połączyło ich coś niezwykłego. Przyjaźń między wampirem a śmiertelnikiem. A może co więcej niż przyjaźń? Na razie chyba za wcześnie, żeby to stwierdzić, ale niewątpliwie było między nimi coś… przyciągającego.
               Harold gładził Louisa po ramieniu, tłumiąc chęć pocałowania go. Po raz drugi w ciągu tej jednej szalonej nocy. Lou przybliżył swoje usta to twarzy wampira i pocałował go delikatnie w usta.
               Pewnie skończyłoby się to tak samo, jak poprzednim razem, ale intymność tej chwili przerwało im wołanie jakiegoś Szkota: „Styyyyyyles! Gdzie ty trzymasz Blissky?!”.
               W ciągu pół godziny całe towarzystwo się przeteleportowało się do swoich noclegowni. W między czasie Harold z Zaynem dostarczyli do Romatechu Louisa i młodego, nieszkodliwego Malkontenta. Harry chcąc uniknąć rzewnego pożegnania, uścisnął rękę swojemu śmiertelnikowi i tylko oni wiedzieli, że było coś bardzo osobistego w tym geście.

6 komentarzy:

  1. aaaa.. ja chcę wiecej ... proszę... błagam Cię.. dodaj następny rozdział...

    OdpowiedzUsuń
  2. OŻESZKURWAJAPIERDOLE!!! Właśnie to wszystko teraz przeczytałam i musze przyznać, że to jest tak zajebiście zajebiste, że rozpierdala system! Nie no, nie mogę, gdzie kolejny rozdziały, co?! Jestem taka sfrustrowana, że o ja nie mogę! Pisz i nigdy nie przestawaj bo ja tego nie zniosę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nic dodać nic ująć. Świetna historia, bohaterowie i jeszcze ten szablon. Oby więcej takich blogów i takich fajnych pomysłów na opowiadania.

    Powodzenia!

    Pozdrawiam

    Anne Rise Of The Guardians http://rise-of-the-guardians.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć :) Zostałaś przez nas nominowana do Liebster Awards :D
    Więcej informacji zajdziesz na blogu: http://1d-imaginy-polska.blogspot.com/p/liebster-awards.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże to jest świetne. ! Proszę pisz dalej i nie przerywaj. Będę wracała tu codziennie z nadzieją na nowy rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. To opowiadanie jest wspaniałe! Świetny pomysł, fantastyczne wykonanie - nic dodać nic ująć! :)
    Z okropną niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Naprwdę nie mogę się doczekać! :D

    OdpowiedzUsuń