11 marca 2013

Rozdział V


Mam nadzieję, że rozdział ten nie jest przeładowany informacjami... Pamiętajcie, że to przecież ff na podstawie serii Love at Stake, więc dość dużo jej elementów będzie się tu pojawiać. W każdym razie - zapraszam do czytania! ~ Earl Grey
~
            - Ian MacPhie. – Wysoki Szkot uścisnął rękę najpierw Louisa, a potem Liama. Skąd wiedzieli, że to Szkot? Miał na sobie czerwony kilt, a do tego białą koszulkę z napisem „MADE IN SCOTLAND”. A poza tym, jego silny akcent mówił sam za siebie. – Witam nowych adeptów w skromnych progach naszej nowojorskiej kwatery.
            - Słowo adepci brzmi jakbyśmy zaczynali naukę w jakiejś tajnej szkole, jak Hogwart czy coś – zauważył Louis, przeczesując palcami brudne włosy. Całe jego ubranie śmierdziało ściekami, ale Liam nie był w lepszej sytuacji. Harold i Zayn nie mieli czasu; musieli ich od razu teleportować do Romatechu, skąd tamtejsze już wampiry teleportowały ich do kamienicy na Upper East Side. Mężczyzna roześmiał się na jego słowa.
            - Chcecie może wziąć prysznic i się przebrać? – spytał Ian, jakby czytając w myślach chłopaka. A co do czytania w myślach… Louis musiał zacisnąć wargi, żeby się nie zacząć głupio uśmiechać. Nie wiedział, jakim sposobem udało mu się porozumieć telepatycznie z Harrym, ale był z tego powodu bardzo rad.
            - Jasne – odpowiedział Liam. Ian skinął ręką, by chłopcy poszli za nim. Zaczęli się wspinać po szerokich, marmurowych schodach, czego Louis nie śmiał nie skomentować.
            - Jakim cudem zwykła kamienica wygląda w środku… tak? – spytał.
            - Biorąc pod uwagę, że w całości należy do wampira-milionera, który jeszcze do niedawna miał harem kapryśnych wampirzyc… To dlatego tak wygląda – odparł Szkot. – W piwnicy mieszczą się sale treningowe. Na parterze salon, kuchnia i pomieszczenie… Jakby je nazwać? Planujemy tam różne rzeczy. Taka jakby sala narad. Pierwsze piętro to biblioteka i pomieszczenie ochrony i monitoringu, a drugie i trzecie jest pełne pustych pokoi gościnnych, także możecie wybrać sobie dowolne z nich.
            - A czwarte? – spytał Liam. Kamienica była dość wysoka.
            - Na czwartym mieszkam ja z moją żoną i córką – odpowiedział Ian z pewną dumą w głosie, mówiąc o dziecku.
            - Dziecko? – zdziwił się Lou. – Czyli twoja żona jest śmiertelniczką?
            Mężczyzna pokiwał głową.
            - Czyli… W sumie to tak jak w Zmierzchu, tak?
            Ian tym razem westchnął i zatrzymał się, gdy doszli na trzecie piętro.
            - To bardziej skomplikowane. Wybierzcie pokoje, zaraz wam przyniosę jakieś czyste ciuchy – powiedział, po czym udał się piętro wyżej.
            Chłopcy ciekawsko zajrzeli do pierwszego z czterech pokoi. Był dość duży i bardzo elegancki: białe ściany, minimalistyczne wyposażenie, niczym w pokoju hotelowym. W oknach były zamontowane szczelne rolety, obecnie opuszczone do połowy. Łazienka wyłożona była białymi i czarnymi kafelkami, wszystko tam lśniło z czystości.
            Ku zawodowi chłopaków, reszta pokoi była taka sama. Na końcu zaś mieściły się drzwi do niewielkiej pralni.
            - Biorę ten – powiedział Louis, wchodząc do pierwszego pokoju po prawej. Liam tylko skinął głową.
            - To ja idę naprzeciwko.
            Śmiertelnik od razu skierował się do łazienki. Brudne ubrania rzucił na podłogę i z przyjemnością wszedł pod prysznic. Dopiero tam poczuł, jak zmęczony i wyczerpany jest. Mimo że w Nowym Jorku pozostało jeszcze kilka godzin do świtu, w Londynie wzeszło już słońce, co znaczyło, że nie spał całą noc. Ciepła woda spływająca po jego ciele miała na niego kojący wpływ, tak, że niemal zasnął tam na stojąco. Z ręcznikiem owiniętym wokół bioder i wodą kapiącą z włosów wyszedł z łazienki i zauważył na łóżku poskładane ubrania, które musiał przynieść Ian. Na wszelki wypadek teraz zamknął drzwi na klucz, zrzucił ubrania na podłogę i sam padł niemal zupełnie nago na łóżko, po czym od razu zasnął.

            Gdy Louis się obudził, nie wiedział, gdzie jest. Po kilku sekundach jednak przypomniał sobie wszystko i z westchnieniem wstał, chociaż chciał pospać jeszcze trochę. Na ścianie zauważył zegar, wskazujący na kwadrans po czwartej po południu. To i tak za krótko – pomyślał, ale przeciągnął się i podniósł leżące pod łóżkiem ubrania. Były to jakieś nowe bokserki, spodnie khaki oraz granatowa koszulka polo z wyszytym białym logo MacKay S&I – żadnych butów. Jego trampki były całe zabłocone, więc na razie musiał sobie  poradzić bez butów. Chłopak odwiedził jeszcze na krótko łazienkę, po czym się ubrał. (A przy okazji bardzo ucieszył z tego, że jest tu pralnia, bo te bojówki zaczęły go już denerwować.)
            Zaszedł do łazienki i pozbierał brudne ciuchy. W kieszeni jeansów coś zagrzechotało, więc wsadził tam dłoń – kiedy ją wyciągnął, trzymał w niej potłuczonego i kompletnie niezdatnego do użytku iPhone’a. Z westchnieniem wyciągnął z niego kartę sim, którą włożył do kieszeni nowych spodni. Przeszukał jeszcze raz stare jeansy, ale nie znalazł w nich portfela.
            - Kur… – mruknął uświadamiając sobie, że musiał zgubić go w kanałach, albo jeszcze przed tym, jak go tam teleportowano – tak samo, jak zgubił swoją torbę. Musiał jakoś bez tego przeżyć, przecież takie rzeczy się zdarzają. Zanim jednak pomyśli, co może zrobić, żeby odzyskać swoje dokumenty, musi odnieść rzeczy do prania.
            Louis zmarszczył brwi, gdy nacisnął na klamkę, a drzwi pokoju nie ustąpiły. Dopiero po chwili pchania i ciągnięcia na przemian zorientował się, że przecież je zamknął, zanim poszedł spać. Brawo, Tomlinson – pomyślał, uderzając się otwartą dłonią w czoło.
            Chłopak skierował się do pomieszczenia na końcu korytarza, grze wrzucił ubrania (łącznie z butami) do jednej ze stojących tam pralek i nastawił wszystko. W tym momencie był wdzięczny Eleanor i Olivii, że nie uległy jego prośbom by to one robiły mu pranie i musiał się tego nauczyć.
            Właśnie. Musiał zadzwonić do swoich współlokatorów oraz do rodziny, żeby powiedzieć, że przez następny czas będzie… Cóż, będzie w Nowym Jorku, do którego dostał się zupełnym przypadkiem.
            Najpierw jednak postanowił się rozejrzeć po budynku. Nie wiedział, czy ktoś tu będzie poza nimi, choć przypuszczał, że na pewno jakiś jeden dzienny strażnik – taki, jakim sam miał niedługo zostać. To wszystko dzieje się tak szybko…
            Lou najpierw zajrzał do pokoju Liama. Rolety szczelnie zasłaniały okna, by słońce nie padło na wampira. Ten zaś leżał w łóżku, tym razem nie wyglądając już tak… Martwo, jak wtedy w trumnie. Cicho zamknął drzwi, chociaż przecież i tak by go nie obudził, po czym zszedł na pierwsze piętro. Tam stanął przed ciężkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami, z napisem „Biblioteka” nad nimi. Ciekawie wszedł do środka.
            Biblioteka była gigantycznym pomieszczeniem, zajmującym prawie całe piętro. Pod oknami, przez które wpadało teraz popołudniowe światło, stały fotele oraz małe stoliki. Półki z książkami ciągnęły się od podłogi aż do sufitu, a regały stały także pośrodku pomieszczenia. Między nimi było umieszczone coś w rodzaju pulpitów, na których pod szkłem leżały stare, otwarte księgi – chyba nawet średniowieczne, stwierdził Louis, oglądając bogato zdobione inicjały na jednej z kart. Próbował coś przeczytać, ale litery gotyckie były dla niego niczym chińskie czy japońskie. Na półkach mógł zobaczyć pierwsze wydania Szekspira czy Dickensa, ale i kryminały Stiega Larssona. Jednym słowem było tu wszystko.
            Kiedy wreszcie się naoglądał, wyszedł i dokładnie zamknął drzwi. Przypomniał sobie, że na tym piętrze znajduje się również pomieszczenie ochrony, więc tam też się udał. Drzwi były otwarte, więc zajrzał tam. W pokoju pełnym monitorów, ukazujących prawie każde miejsce w kamienicy, siedział ciemnowłosy mężczyzna o jasnobrązowej, niemal złocistej skórze, czytający jakąś książkę. Musiał usłyszeć, że Lou wszedł, bo odwrócił się gdy tylko postawił stopę na progu.
            - Eee… Cześć – powiedział chłopak.
            - Cześć. Louis, prawda? Jestem Carlos – przedstawił się, wyciągając rękę przed siebie, a chłopak ją uścisnął.
            - Więc… Na tym polega praca dziennego strażnika? – zapytał. – Na pilnowaniu wampirów, kiedy śpią?
            - Głownie tak – przytaknął mężczyzna. – Ale nie tylko tak jak teraz, kiedy jest spokój. Często wyruszamy na akcje, więc wtedy bardziej się przydajemy.
            Louis oparł się ramieniem o framugę drzwi. – Akcje? Na przykład jakie?
            - Na przykład ratowanie kogoś, albo pogoń za szczególnie niebezpiecznym przywódcą Malkontentów. Wtedy mamy nad nimi przewagę, bo oni traktują ludzi jedynie jako pożywienie, więc nie umieją z nimi współpracować.
            Chłopak pokiwał głową.  – Więc… Teraz się będziemy uczyć walki? Na miecze i tak dalej?
            - Skupicie się na tym, ponieważ to ulubiony styl walki Malkontentów, ale nauczycie się też walczyć wręcz i strzelać z broni automatycznej.
            Louis otworzył szeroko oczy. Broń automatyczna?
            - Łał – wyjąkał wreszcie. – A kto nas będzie tego uczył?
            - Ian.
            W związku z tym wampirem Louisowi się coś nagle przypomniało. Zmarszczył brwi.
            - Właśnie, Ian… On coś mówił, że tu mieszkał wampir-milioner z haremem. O co mu chodziło?
            - Niegdyś każda głowa wampirzego klanu miała swój własny harem – zaczął Carlos. – Roman Draganesti, jako głowa klany wschodniego wybrzeża tez miał i mieszkał tutaj  z nimi. Kilka lat temu jednak poznał swoją obecną żonę, a wampirzyce z haremu tak jakby uwolnił. Kiedyś więc to miejsce tętniło życiem, a teraz…
            - A żona Iana? I jego córka? Coś o nich wczoraj wspominał.
            - Toni jest dyrektorką szkoły dla dzieci… nadprzyrodzonych.
            - Masz na myśli… Półwampiry?
            - Taaak… - Carlos przeciągnął samogłoskę. – Między innymi.
            - Między innymi?! – Chłopak przeczesał włosy palcami. – Cholera, chyba muszę się jeszcze dużo nauczyć.
            - Musisz.
            W tym momencie ich konwersację przerwało głośne burczenie w brzuchu Louisa, na które ten się zaczerwienił.
            - W kuchni jest jakieś jedzenie – powiedział pomocnie mężczyzna.
            - Dzięki.
            Louis zszedł na parter, gdzie skierował się do przestronnej, eleganckiej (jak cała reszta kamienicy) kuchni. Pewny siebie otworzył lodówkę, po czym odskoczył jak oparzony.
            - Przyzwyczaj się, Tomlinson! – mruknął do siebie. Jedynie na jednej półce było jedzenie – jakiś jogurt naturalny, masło, talerzyk z połówką cytryny. Resztę lodówki zajmowały butelki z krwią.
            Chłopak sięgnął po jedną. Napis na etykietce głosił, że to Chocolood. Z lekkim obrzydzeniem posprawdzał inne: był tam Bleer, Blissky, oraz kilka butelek zwykłej krwi grupy 0 oraz AB dodatniej.
            Na całe szczęście w szafce obok znalazł jakieś Müsli, więc wsypał płatki do niemal przeterminowanego jogurtu. Jeśli tak się odżywiają żona i córka Iana, to słabo to widzę.
            Po tym niezbyt sycącym śniadaniu – jeśli to w ogóle można było nazwać śniadaniem – wrócił do biblioteki. W tym momencie cieszył się, że jest zima, bo słońce powoli chyliło się już ku zachodowi, a jego chwile samotności się kończyły. Za chwilę obudzą się Liam i Ian i będą mogli zacząć trening.
            Na jednej z półek znalazł niemal wszystkie kryminały Agathy Christie. Nie umiał się zdecydować, który wziąć, więc wybrał swój ulubiony – I nie było już nikogo. Usiadł wygodnie w fotelu i już miał zacząć czytać, kiedy ujrzał przez okno, że zaczyna padać śnieg. Zafascynowany widokiem białych płatków w pomarańczowym blasku zachodzącego słońca nie umiał oderwać wzroku od tego obrazu. W Anglii śnieg padał od czasu do czasu, ale najczęściej tylko po to, by zamienić się w okropną breję na ulicach; tutaj jednak osiadał delikatnie na chodniku i dachach budynków, tworząc cienką, białą warstewkę.
            W końcu Louis zajął się książką, ale nie minęło zbyt wiele czasu, a ostatnie promienie słońca zgasły i w bibliotece zapadła ciemność. Chłopak uśmiechnął się sam do siebie i włączył lampkę stojącą na stoliku przy fotelu. Książkę położył obok, mając nadzieję, że jeszcze do niej wróci. Powoli udał się na trzecie piętro. Dał jeszcze trochę czasu Liamowi, żeby napił się krwi czy przebrał, idąc do pralni i sprawdzając, czy jego rzeczy się wyprały. Na całe szczęście tak, więc powiesił je na suszarce i udał się do pokoju wampira.
            - Liam? – spytał, pukając.
            Drzwi otworzyły się i Louis ujrzał w nich chłopaka ubranego w dokładnie takie same ubrania jak on.
            - Cześć, Lou – powiedział Liam z uśmiechem. – Jak się spało?
            - Nie najgorzej – odparł, wzruszając ramionami. – Ciebie raczej o to nie spytam.
            - Taa… - Liam westchnął. – To co, gotowy na trening?
            - Czyli dzisiaj zaczynamy, tak? – domyślił się chłopak. Wampir przytaknął.
            - Rozmawiałem z Ianem. Zaczniemy jak najszybciej.
            Louis pokiwał głową. Nagle coś sobie przypomniał.
            - Liam, a masz może telefon? Bo mój się tak jakby… potłukł – przyznał. – A chciałbym zadzwonić do rodziców czy coś… Wiesz, boję się, że się zaczną martwić.
            Twarz wampira się nachmurzyła. – Moi pewnie odchodzą od zmysłów, mimo że dzwoniłem. - Podszedł do szafki nocnej i wziął urządzenie, które podał Louisowi. – Nie mam pojęcia jak im powiedzieć, że będę mógł do nich przychodzić jedynie nocą… - Pokręcił głową. – Bycie wampirem jest okropne.
            Louis poklepał go przyjaźnie po ramieniu. W tym momencie jednak obaj chłopcy usłyszeli kroki, a po chwili ujrzeli schodzącego po schodach Iana. Jak zwykle miał na sobie kilt, glany oraz T-shirt – tym razem z logo Johnniego Walkera. Louis pokręcił głową. Ten gościu chyba trochę przesadza z patriotyzmem.
            - Cześć, chłopaki – przywitał się. – Nie ma co się ociągać, jeśli zjedliście śniadanie to idziemy na trening – powiedział z uśmiechem.
            - Mogę jeszcze wykonać jeden telefon? – spytał trochę nieśmiało Lou. – Albo dwa?
            Ian skinął głową. – Proszę cię bardzo. Liam, my możemy już iść, a ty do nas dojdziesz.
            Louis przytaknął i odszedł do swojego pokoju. Tam ostrożnie wymienił karty SIM i z bijącym mocno sercem wybrał numer Eleanor; przygotowywał się na opiernicz.
            - LOUIS WILLIAM TOMLINSON! – usłyszał w słuchawce. – CO Z TOBĄ? GDZIE JESTEŚ?
            - Spokooojnie – powiedział, przeciągając samogłoskę. – Nic mi jak na razie nie jest. Jestem cały i zdrowy.
            - To bardzo dobrze i cieszę się, ale czemu do jasnej cholery nie ma cię już drugi dzień?! Skoro jest z tobą w porządku to wracaj, albo przynajmniej powiedz mi, co się stało i czemu mnie nie powiadomiłeś! Nawet nie masz pojęcia, jak się martwiłam!
            W sercu chłopaka rozlało się ciepło. Cieszył się, że przyjaźni się właśnie z El, która była najbardziej kochaną dziewczyną, jaką znał. Ale jak on jej wytłumaczy to, co się stało?
            - Cóż… - zaczął, zbierając myśli. – Przypadkiem… I wierz mi lub nie, ale zupełnym przypadkiem trafiłem do Nowego Jorku.
            - Co?... – spytała cicho. – Gdzie?
            - Jestem w Nowym Jorku – powtórzył powoli.
            - Ale… Louis, to niemożliwe! Co byś tam robił? I jak mogłeś się tam dostać bez dokumentów?
            - Bo… Ej, skąd wiesz, że zgubiłem moje rzeczy?
            Chłopak usłyszał w słuchawce westchnienie. – Wczoraj wieczorem przyszedł do nas jakiś facet, w sumie chłopak, i oddał nam twój portfel. I powiedział, że jak wrócisz, to mamy się z nim skontaktować.
            - Chłopak? – zdziwił się Lou, ale chyba wiedział już, o kogo chodzi. Musiał się jeszcze upewnić. – Jaki chłopak? Przedstawił się?
            - Nie… Taki wysoki, z kręconymi włosami… Bardzo przystojny – dodała, nie kryjąc rozmarzonego tonu. Louis poczuł coś jakby zazdrość… Zazdrość? Chyba tak… Ale nie powinien jej przecież czuć… Harold był jego wampirem. I nawet jeśli się podobał El, albo jakiejkolwiek dziewczynie (a jest duże prawdopodobieństwo, że podobał się wielu) i tak był jego. Louisa. Chłopak uśmiechnął się na tę myśl. – Louis? Czemu się nie odzywasz? Znasz go?
            - Tak, tak, to Harry, kolega. Wiesz co, opiekuj się moim portfelem, pilnuj pieniędzy przed Davem. Nawet jeśli mi nie wierzysz, że jestem w NY… Nie musisz. Ale uwierz, że jestem bezpieczny i nic mi nie jest. Okej?
            - Dzwoń co jakiś czas – odparła po chwili milczenia El. – Żebym wiedziała, że naprawdę nic ci nie jest.
            - Postaram się. To do usłyszenia! – Chłopak się rozłączył i odetchnął z ulgą. Jedną rozmowę miał już za sobą.
            A więc portfel musiał wypaść z jego tylnej kieszeni jeszcze w samochodzie Harolda, albo kiedy z niego wybiegał. Gdyby klakson samochodu im nie przerwał, może Malkontenci by już na niego nie czekali i nie porwali – ale co by się stało, gdyby im nie przerwano? Louisowi zrobiło się gorąco, gdy o tym pomyślał. Harold tak na niego działał, że nie wiedział, do czego  byłby zdolny. Nigdy nie przypuszczał, że przeżyje takie coś… I to z chłopakiem. Był zaskoczony, ale nie przeszkadzało mu to, szczerze mówiąc. Mógłby być nawet kosmitą, a jemu by to nie przeszkadzało…
            Niemal zupełnie odpłynął myślami do wspomnień. Przypomniał sobie jednak, że musi zadzwonić do rodziców, im też dać znak życia. Wybrał więc numer mamy i nacisnął zieloną słuchawkę; kobieta odebrała po kilki sygnałach.
            - Boo Bear! – wykrzyknęła radośnie Jay, odbierając telefon. – Dawno nie dzwoniłeś! Co tam słychać w wielkim świecie? – spytała, a Louis mógł niemal usłyszeć jej uśmiech.
            - Dużo się działo – odparł oględnie. – Co w domu? Jak dziewczynki?
            - Tęskną, jak zawsze. Ale lepiej mi powiedz, co tam u ich brata studenta – powiedziała ciekawie.  Louis westchnął ciężko, przygotowując odpowiednią wersję wydarzeń.
            - Wiesz… Znalazłem sobie pracę – zaczął.
            - Czyli już nie będziesz potrzebował kieszonkowego ode mnie? Dzięki ci Boże!
            Chłopak roześmiał się na słowa mamy.
            - Nie, nie będę – przyznał. – I chyba rzucę studia. Dla niej.
            - Ale Louis… - Jej głos spoważniał. – Jaka to jest praca, że aż chcesz dla niej kończyć naukę? Przecież potrzebny ci dyplom, bez niego nic nie zrobisz!
            - Tutaj go nie potrzebuję. Na razie nie chcę nic mówić, zobaczymy jak mi to wyjdzie… Ale jestem na szkoleniu.
            - No… Dobrze, to twoje życie… A gdzie jest ta firma czy coś? W Londynie?
            - W Londynie też ma swój oddział, ale na szkolenie wyjechałem… - Przez sekundę zastanawiał się, czy może powiedzieć prawdę. – Na zachód.
            Zdecydował się nie mówić mamie całej prawdy – nienawidził, kiedy się o niego martwiła. A gdyby się dowiedziała że jest w innym kraju, na innym kontynencie, wolał nie myśleć, co by się działo w domu Tomlinsonów.
            - Ale wrócisz na urodziny i święta do domu, prawda? – zapytała kobieta.
            - Oczywiście! Jakbym mógł nie przyjechać?! – przybrał oburzony ton. Jay roześmiała się na jego słowa.
            - No tak. To dzwoń co jakiś czas, jak zwykle.
            - Będę. Pa – pożegnał się i rozłączył. Nie było źle, pomyślał i odłożył telefon na szafkę w swoim pokoju i skierował się do piwnicy.
            Wszedł do dużego pomieszczenia. Na ziemi i do połowy ścian rozłożone były maty, a na końcu znajdowały się stojaki z bronią różnego rodzaju, od ciężkich, oburęcznych mieczy i ozdobnych, wschodnich szabli, do różnych pistoletów.
            - Nareszcie… - Rozmawiający z Liamem pośrodku pomieszczenia Ian odetchnął z ulgą. – Dobra, chłopaki. Możemy zaczynać.

***

            Louis padł na matę, a siła upadku wycisnęła mu powietrze z płuc. Przed oczami zatańczyły mu mroczki i dopiero po chwili odzyskał oddech, a w głowie przestało się kręcić.
            - Przepraszam, Lou! Nic ci nie jest? – zawołał Liam, podając mu rękę, by pomóc ze wstaniem. Louis wdzięcznie ją przyjął i stanął na nogi. Ian w tym czasie uniósł wzrok, wzdychając.
            - Liam, jak wsadzisz Malkontentowi miecz w serce to też go przeprosisz? – spytał. Chłopak odwrócił się do niego i wzruszył ramionami.
            Była już połowa grudnia, trenowali od tygodnia. Używali drewnianych mieczy ćwiczebnych, ale Louisowi i tak się bardziej obrywało. Liam jest wampirem, ma więcej siły i się nie męczy; on jest tylko człowiekiem, który zdecydowanie zbyt często pozwalał sobie na zjedzenie całej tabliczki czekolady na raz.
            - Możemy sobie zrobić przerwę? – spytał. – Muszę dojść do siebie.
            Ian skinął głową.
            - Pójdę z tobą, muszę się napić – powiedział Liam i obaj chłopcy ruszyli na górę. W kuchni Louis nalał sobie szklankę wody, a wampir wziął butelkę krwi grupy A, bez żadnego smaku. Obaj oparli się o blat i nic nie mówiąc sączyli powoli swoje napoje.
            Nagle usłyszeli trzask drzwi i do środka wpadła Toni MacPhie, żona Iana. Jej blond włosy były w nieładzie, a policzki zaróżowione od zimna. Rzuciła kluczyki od samochodu na stół i mrucząc coś pod nosem zaczęła gniewnie rozpinać płaszcz.
            - Cześć Toni – odezwał się Louis. Kobieta podniosła wzrok i dopiero teraz zobaczyła dwóch chłopaków przyglądających jej się ciekawie.
            - O, cześć – przywitała się. – Widzę, że ciuchy pasują? – spytała. Uparła się, żeby kupić im zupełnie nowe ubrania, jako że nie mieli nic ze sobą. Louis dzięki temu znów miał na sobie rurki z podwiniętymi nogawkami, a Liam kraciastą koszulę i jeansy.
            - Jak widać – śmiertelnik rozłożył ręce i niemal nie ochlapał przyjaciela wodą ze szklanki. – Sorry – powiedział ciszej.
            - Czemu jesteś taka wkurzona? – spytał Liam. Kobieta westchnęła ciężko.
            - Bethany przyszła do szkoły chora i zaraziła kilkoro innych dzieci, na szczęście nie przedszkolaki, bo to by był koniec świata, a przygotowania do balu bożonarodzeniowego idą jak po grudzie – wyjaśniła Toni. – Nie wracałabym do domu w trakcie lekcji gdyby nie to, że nagle zespół zrezygnował, a tutaj mam numery do innych. No i muszę wziąć tran, żeby nafaszerować dzieciaki.
            - Zawsze możemy ci po… - zaczął Liam, ale Louis wpadł mu w słowo.
            - Bal bożonarodzeniowy?
            Toni przytaknęła. – Organizowany co roku w Romatechu, sama wampirza śmietanka, że się tak wyrażę – odparła, pociągając nosem. – Cholera, mnie też już chyba coś bierze. Lepiej pójdę pozałatwiać to z tym zespołem, dobra? – powiedziała i nie czekając na odpowiedź pognała na górę.
            - Myślisz, że Harold i Zayn tam będą? – Lou zwrócił się do przyjaciela. Liam wzruszył ramionami.
            - Wampirza śmietanka? Nie przypuszczam, żeby byli aż tak wysoko postawieni. Ale jak chcesz, to możemy przecież spytać, prawda? – dodał, kiedy zobaczył smutną minę Louisa. – Ale wiesz… Nawet jeśli oni dostali zaproszenia, to nam się to raczej nie uda.
            Chłopak skrzywił się, bo słowa Liama miały sens. No chyba że…
            - Ej, a co jeśliby nam się udało jakoś je zdobyć? – spytał. – Pod warunkiem, że Harold i Zayn tam będą.
            - No nie wiem… - Wampir nie był przekonany. – Nie uda nam się.
            - A właśnie że tak! – Louis wypił resztkę wody i odstawił szklankę do zlewu. – Chodź! – zawołał podekscytowany i skierował się szybkim krokiem na czwarte piętro. Kiedy tam dotarli, był już zdyszany, ale wziął głęboki oddech i zapukał.
            - Wejść! – usłyszeli krzyk Toni i popchnęli drzwi.
            Ta część kamienicy była zupełnie inna. Nie tak elegancka i zimna, tylko przytulnie zagracona. Tutaj można się było poczuć jak w domu.
            Toni siedziała w salonie i gniewnie stukała w klawiaturę trzymanego na kolanach laptopa.
            - Wszystko mi się usunęło! – krzyknęła kiedy zobaczyła chłopaków. – Cała lista gości!
            - A nie masz może jej kopii? – spytał Liam. – Na pendrivie albo gdzieś?
            - Mam, ale to jest stara wersja, bez kilku nazwisk! A ja to muszę dziś wysłać, bo nie wydrukują zaproszeń! CZEMU TO WSZYSTKO MUSZĘ JA ROBIĆ?!
            - Spokojnie – powiedział Louis, widząc nadarzającą się okazję. – Pomożemy ci. Zapisz nam nazwiska, które tam trzeba dopisać i adres, na który to mamy wysłać, a ty będziesz mogła w tym czasie poszukać zespołu. Może być? – zaproponował.
            - Co ja bym bez was zrobiła! – wykrzyknęła kobieta. Z torebki wygrzebała pendrive i rzuciła chłopakowi. – Możesz już to otworzyć, zaraz wam wszystko wypiszę.
            Na kartce z notesu nabazgrała siedem nazwisk i mail, po czym rzuciła to i pobiegła do innego pokoju, gdzie zapewne miała zapisane zespoły „zapasowe”.
            Louis podłączył pendrive i otworzył plik LISTA GOŚCI – BAL BOŻ. 2012. Na liście było około trzystu nazwisk. Spojrzał na te wypisane przez Toni i uśmiechnął się.
            - Jak się domyślam, chłopcy są tam wypisani? – spytał Liam, patrząc mu przez ramię. Chłopak pokiwał głową.
            - Harold Styles i Zayn Malik – powiedział z zadowoleniem. Przepisał wszystko do dokumentu, po czym dodał jeszcze dwa nazwiska, których nie było na liście Toni.
            - Lou! – syknął wampir. – Nie możemy tak zrobić! To będzie nie w porządku!
            - Nie dramatyzuj, nikt się nie zorientuje.
            - Ale co jeśli? Louis, weź to skasuj i…
            Wyślij.
            - Co ty zrobiłeś! – prawie że wykrzyknął Liam. – Do końca cię pogięło?!
            - Tak. – Louis uśmiechnął się bezczelnie. Wampir miał ochotę mu coś jeszcze powiedzieć, ale do salonu wpadła uradowana Toni.
            - Mamy zespół! – wykrzyknęła. – Wysłaliście już to?
            - Tak – potwierdził Louis z uśmiechem.
            - Jesteście kochani. Dobra, teraz wracam do szkoły. Cześć! – rzuciła i zbiegła na dół. Chłopcy popatrzyli na siebie.
            - Jak przyjdzie co do czego, to ty bierzesz za wszystko odpowiedzialność – powiedział Liam.
            - Z przyjemnością.

***

            - Tak! – wykrzyknął Louis, wyrzucając pięść w górę, po czym zdjął ochronne słuchawki i pokazał Liamowi, żeby zrobił to samo.
            - Może ty sobie radzisz lepiej z bronią białą, ale jeśli chodzi o palną, to ja tu jestem górą – powiedział z dumą chłopak. Następnego dnia – a raczej nocy – mieli ćwiczenia na strzelnicy, w których to Louis pobijał Liama.
            - To świetnie Louis, ale ćwiczymy dalej – powiedział lekko znużony Ian.
            - Nie tak szybko – doszedł ich głos od strony drzwi. Wszyscy trzej odwrócili się i ujrzeli Toni opartą ramieniem o framugę. W dłoni trzymała dwa zaproszenia, a jej mina nie wróżyła dobrze. – Ianie mój drogi, zostawisz mnie na chwilę z chłopcami?
            - Nie ma sprawy… Tylko łapy precz od mojej żony – ostrzegł ich z cieniem uśmiechu na ustach.
            - Louis i tak jest zajęty – wymknęło się Liamowi.
            - Jestem? – przyjaciel spojrzał na niego, a ten wywrócił oczami.
            - Dla mnie to wyglądało jednoznacznie.
            - Wybaczcie, że wam przerwę tę miłą pogawędkę, ale proszę, wyjaśnijcie mi, co to jest. – Kobieta podała im zaproszenia. Na eleganckim, czerwonym papierze kopert były wypisane dwa nazwiska: Louis Tomlinson i Liam Payne.
            - To… Zaproszenia – powiedział Louis z miną niewiniątka. – Chyba ktoś chce, żebyśmy przyszli na bal bożonarodzeniowy w Romatechu.
            - I tym kimś jesteście wy sami – warknęła Toni. – Dałam wam proste zadanie, bo byłam w rozsypce. A wy to wykorzystaliście!
            Louis już chciał protestować, ale Liam odezwał się pierwszy.
            - Toni, prosimy, możemy zatrzymać zaproszenia i iść? Dwie osoby więcej nie zrobią różnicy…
            - Nie zrobią, ale jesteście kompletnie nieznani! Pójdziecie wy, to i setki zwykłych wampirów będą chciały iść! Nie możecie!
            Liam westchnął i popatrzył na nią smutnymi oczami szczeniaczka, ona jednak nieugięta stanęła z rękami założonymi na piersi.
            - Ale tam będzie osoba, z którą Louis bardzo chce się spotkać…
            - To niech się spotka innym razem!
            - Ale to jest najbliższa okazja! Toni, czy nie zrobiłabyś wszystkiego dla swojego męża?
            Blondynka popatrzyła na nich przez chwilę zmrużonymi oczami domyślając się, o co mu chodzi.
            - Czy nie zrobiłabyś wszystkiego dla miłości, hm? – kontynuował Liam i w tym momencie jej serce zmiękło.
            - Niech stracę – powiedziała, spuszczając ręce wzdłuż ciała. – Pójdziecie. Tylko z tego względu. – Wycelowała w nich palec wskazujący. – I to ja wam wybiorę stroje.
            - Jak sobie życzysz! – Liam zasalutował, a Toni wyszła, tupiąc obcasami. Wampir patrzył jeszcze za nią, kiedy Louis rzucił mu się na szyję i mocno uścisnął.
            - Dziękuję Liam, dziękuję, dziękuję, dziękuję! – powiedział.
            - Hej, przyjaciele w końcu sobie pomagają, prawda? – Chłopak poklepał go po plecach, oddając uścisk. – A poza tym wisisz mi butelkę Bleera.
            Louis go puścił. – Masz to jak w banku – powiedział z uśmiechem. – To co, otwieramy zaproszenia?
            Liam skinął głową i obaj wyjęli eleganckie karty z kopert.

Shanna oraz Roman Draganesti mają przyjemność zaprosić
pana Louisa Tomlinsona
na doroczny Bal Bożonarodzeniowy Romatech Industries
który odbędzie się 23. Grudnia 2012 roku o godzinie 21 w siedzibie firmy w Nowym Jorku.
Przybycie prosimy potwierdzić co najmniej jeden dzień przed balem.

            - My chyba nie musimy potwierdzać przybycia, prawda? – spytał retorycznie wampir, przejeżdżając delikatnie kciukiem po czerpanym papierze.
            - Nie… - odparł Louis cicho, po czym podniósł wzrok na Liama. Jego niebieskie oczy były roziskrzone, a uśmiech sięgał od ucha do ucha. – Liam, idziemy na bal!- wykrzyknął radośnie chłopak i przytulił przyjaciela jeszcze raz.
            Już za tydzień znów spotka Harry’ego.

5 komentarzy:

  1. Hej, Hej! Koleżanka pokazała mi twojego bloga i muszę jej podziękować po raz kolejny! Bardzo podoba mi się to opowiadanie! Czekam na ciąg dalszy historii!
    Pozdrawiam Ross.
    Ps. Dodaj szybciutko nowy rozdział! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! Może i dużo informacji, ale da radę wszystko ogarnąć ;)
    Przy okazji chciałam powiedzieć, że macie fantastyczny wygląd bloga :)
    No i jak zwykle - czekam na następny! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. [SPAM][FF1D] http://ps-i--love-you.blogspot.com/
    Po niespodziewanej śmierci Harry’ego, w życiu Louisa zmienia się praktycznie wszystko. Tomlinson wyjeżdża do rodzinnego Doncaster by pogrążyć się w bólu. Jednak wizyta starego przyjaciela wszystko zmienia. Louis powraca do Londynu, by znów zamieszkać z przyjaciółmi. Tego samego dnia, po raz pierwszy dostaje tajemniczy list.
    SERDECZNIE ZAPRASZAM I PRZEPRASZAM ZA SPAM. xx

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedy będzie następny rozdział? czekam z niecierpliwością :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O Boże! O Boże! O Boże! Nie wiedziałam, że można się tak zainteresować opowiadaniem! Przeczytałam wszytko za jednym zamachem i przeczytałabym drugie tyle! Jestem nienasycona tym opowiadaniem, chciałabym żeby pojawił się już kolejny, a potem kolejny rozdział. Za to, kiedy czytałam o pocałunku Lou i Harolda czułam wypieki na twarzy. to było genialne!
    Jesteście naprawdę genialne! To, co tutaj stworzyłyście zawładnęło mną do reszty. Nie mogę spać, nie mogę jeść - cały czas myślę o przygodach wampirów i Lou!
    Mimo że niechętnie czytałam do tej pory o wampirach, dzięki Wam zmieniłam trochę zdanie. I na dodatek, ku mojemu wielkiemu szczęściu, wplotłyście do fabuły Larry'ego!
    Bardzo cieszę się, że piszecie i mam nadzieję, że ta opowieść będzie długa i tak zyskująca jak pierwsze 5 rozdziałów.
    Życzę Wam wesołych świąt oraz weny na dalsze rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń