Mam nadzieję, że rozdział ten nie jest przeładowany informacjami... Pamiętajcie, że to przecież ff na podstawie serii Love at Stake, więc dość dużo jej elementów będzie się tu pojawiać. W każdym razie - zapraszam do czytania! ~ Earl Grey
~
- Ian MacPhie. – Wysoki Szkot
uścisnął rękę najpierw Louisa, a potem Liama. Skąd wiedzieli, że to Szkot? Miał
na sobie czerwony kilt, a do tego białą koszulkę z napisem „MADE IN SCOTLAND”.
A poza tym, jego silny akcent mówił sam za siebie. – Witam nowych adeptów w
skromnych progach naszej nowojorskiej kwatery.
- Słowo adepci brzmi jakbyśmy zaczynali naukę w jakiejś tajnej szkole, jak
Hogwart czy coś – zauważył Louis, przeczesując palcami brudne włosy. Całe jego
ubranie śmierdziało ściekami, ale Liam nie był w lepszej sytuacji. Harold i
Zayn nie mieli czasu; musieli ich od razu teleportować do Romatechu, skąd
tamtejsze już wampiry teleportowały ich do kamienicy na Upper East Side.
Mężczyzna roześmiał się na jego słowa.
- Chcecie może wziąć prysznic i się
przebrać? – spytał Ian, jakby czytając w myślach chłopaka. A co do czytania w myślach… Louis musiał zacisnąć wargi, żeby się
nie zacząć głupio uśmiechać. Nie wiedział, jakim sposobem udało mu się
porozumieć telepatycznie z Harrym, ale był z tego powodu bardzo rad.
- Jasne – odpowiedział Liam. Ian
skinął ręką, by chłopcy poszli za nim. Zaczęli się wspinać po szerokich,
marmurowych schodach, czego Louis nie śmiał nie skomentować.
- Jakim cudem zwykła kamienica
wygląda w środku… tak? – spytał.
- Biorąc pod uwagę, że w całości
należy do wampira-milionera, który jeszcze do niedawna miał harem kapryśnych
wampirzyc… To dlatego tak wygląda –
odparł Szkot. – W piwnicy mieszczą się sale treningowe. Na parterze salon, kuchnia
i pomieszczenie… Jakby je nazwać? Planujemy tam różne rzeczy. Taka jakby sala
narad. Pierwsze piętro to biblioteka i pomieszczenie ochrony i monitoringu, a
drugie i trzecie jest pełne pustych pokoi gościnnych, także możecie wybrać
sobie dowolne z nich.
- A czwarte? – spytał Liam.
Kamienica była dość wysoka.
- Na czwartym mieszkam ja z moją
żoną i córką – odpowiedział Ian z pewną dumą w głosie, mówiąc o dziecku.
- Dziecko? – zdziwił się Lou. –
Czyli twoja żona jest śmiertelniczką?
Mężczyzna pokiwał głową.
- Czyli… W sumie to tak jak w Zmierzchu, tak?
Ian tym razem westchnął i zatrzymał
się, gdy doszli na trzecie piętro.
- To bardziej skomplikowane.
Wybierzcie pokoje, zaraz wam przyniosę jakieś czyste ciuchy – powiedział, po
czym udał się piętro wyżej.
Chłopcy ciekawsko zajrzeli do
pierwszego z czterech pokoi. Był dość duży i bardzo elegancki: białe ściany,
minimalistyczne wyposażenie, niczym w pokoju hotelowym. W oknach były
zamontowane szczelne rolety, obecnie opuszczone do połowy. Łazienka wyłożona była
białymi i czarnymi kafelkami, wszystko tam lśniło z czystości.
Ku zawodowi chłopaków, reszta pokoi
była taka sama. Na końcu zaś mieściły się drzwi do niewielkiej pralni.
- Biorę ten – powiedział Louis,
wchodząc do pierwszego pokoju po prawej. Liam tylko skinął głową.
- To ja idę naprzeciwko.
Śmiertelnik od razu skierował się do
łazienki. Brudne ubrania rzucił na podłogę i z przyjemnością wszedł pod
prysznic. Dopiero tam poczuł, jak zmęczony i wyczerpany jest. Mimo że w Nowym
Jorku pozostało jeszcze kilka godzin do świtu, w Londynie wzeszło już słońce,
co znaczyło, że nie spał całą noc. Ciepła woda spływająca po jego ciele miała
na niego kojący wpływ, tak, że niemal zasnął tam na stojąco. Z ręcznikiem
owiniętym wokół bioder i wodą kapiącą z włosów wyszedł z łazienki i zauważył na
łóżku poskładane ubrania, które musiał przynieść Ian. Na wszelki wypadek teraz
zamknął drzwi na klucz, zrzucił ubrania na podłogę i sam padł niemal zupełnie
nago na łóżko, po czym od razu zasnął.
Gdy Louis się obudził, nie wiedział,
gdzie jest. Po kilku sekundach jednak przypomniał sobie wszystko i z
westchnieniem wstał, chociaż chciał pospać jeszcze trochę. Na ścianie zauważył
zegar, wskazujący na kwadrans po czwartej po południu. To i tak za krótko – pomyślał, ale przeciągnął się i podniósł
leżące pod łóżkiem ubrania. Były to jakieś nowe bokserki, spodnie khaki oraz
granatowa koszulka polo z wyszytym białym logo MacKay S&I – żadnych butów.
Jego trampki były całe zabłocone, więc na razie musiał sobie poradzić bez butów. Chłopak odwiedził jeszcze
na krótko łazienkę, po czym się ubrał. (A przy okazji bardzo ucieszył z tego,
że jest tu pralnia, bo te bojówki zaczęły go już denerwować.)
Zaszedł do łazienki i pozbierał
brudne ciuchy. W kieszeni jeansów coś zagrzechotało, więc wsadził tam dłoń –
kiedy ją wyciągnął, trzymał w niej potłuczonego i kompletnie niezdatnego do
użytku iPhone’a. Z westchnieniem wyciągnął z niego kartę sim, którą włożył do
kieszeni nowych spodni. Przeszukał jeszcze raz stare jeansy, ale nie znalazł w
nich portfela.
- Kur… – mruknął uświadamiając
sobie, że musiał zgubić go w kanałach, albo jeszcze przed tym, jak go tam
teleportowano – tak samo, jak zgubił swoją torbę. Musiał jakoś bez tego
przeżyć, przecież takie rzeczy się zdarzają. Zanim jednak pomyśli, co może
zrobić, żeby odzyskać swoje dokumenty, musi odnieść rzeczy do prania.
Louis zmarszczył brwi, gdy nacisnął
na klamkę, a drzwi pokoju nie ustąpiły. Dopiero po chwili pchania i ciągnięcia
na przemian zorientował się, że przecież je zamknął, zanim poszedł spać. Brawo, Tomlinson – pomyślał, uderzając
się otwartą dłonią w czoło.
Chłopak skierował się do
pomieszczenia na końcu korytarza, grze wrzucił ubrania (łącznie z butami) do
jednej ze stojących tam pralek i nastawił wszystko. W tym momencie był wdzięczny
Eleanor i Olivii, że nie uległy jego prośbom by to one robiły mu pranie i
musiał się tego nauczyć.
Właśnie. Musiał zadzwonić do swoich
współlokatorów oraz do rodziny, żeby powiedzieć, że przez następny czas będzie…
Cóż, będzie w Nowym Jorku, do którego dostał się zupełnym przypadkiem.
Najpierw jednak postanowił się
rozejrzeć po budynku. Nie wiedział, czy ktoś tu będzie poza nimi, choć
przypuszczał, że na pewno jakiś jeden dzienny strażnik – taki, jakim sam miał
niedługo zostać. To wszystko dzieje się
tak szybko…
Lou najpierw zajrzał do pokoju
Liama. Rolety szczelnie zasłaniały okna, by słońce nie padło na wampira. Ten
zaś leżał w łóżku, tym razem nie wyglądając już tak… Martwo, jak wtedy w trumnie. Cicho zamknął drzwi, chociaż przecież
i tak by go nie obudził, po czym zszedł na pierwsze piętro. Tam stanął przed
ciężkimi, dwuskrzydłowymi drzwiami, z napisem „Biblioteka” nad nimi. Ciekawie
wszedł do środka.
Biblioteka była gigantycznym
pomieszczeniem, zajmującym prawie całe piętro. Pod oknami, przez które wpadało
teraz popołudniowe światło, stały fotele oraz małe stoliki. Półki z książkami
ciągnęły się od podłogi aż do sufitu, a regały stały także pośrodku
pomieszczenia. Między nimi było umieszczone coś w rodzaju pulpitów, na których
pod szkłem leżały stare, otwarte księgi – chyba
nawet średniowieczne, stwierdził Louis, oglądając bogato zdobione inicjały
na jednej z kart. Próbował coś przeczytać, ale litery gotyckie były dla niego
niczym chińskie czy japońskie. Na półkach mógł zobaczyć pierwsze wydania Szekspira
czy Dickensa, ale i kryminały Stiega Larssona. Jednym słowem było tu wszystko.
Kiedy wreszcie się naoglądał,
wyszedł i dokładnie zamknął drzwi. Przypomniał sobie, że na tym piętrze
znajduje się również pomieszczenie ochrony, więc tam też się udał. Drzwi były
otwarte, więc zajrzał tam. W pokoju pełnym monitorów, ukazujących prawie każde
miejsce w kamienicy, siedział ciemnowłosy mężczyzna o jasnobrązowej, niemal
złocistej skórze, czytający jakąś książkę. Musiał usłyszeć, że Lou wszedł, bo
odwrócił się gdy tylko postawił stopę na progu.
- Eee… Cześć – powiedział chłopak.
- Cześć. Louis, prawda? Jestem
Carlos – przedstawił się, wyciągając rękę przed siebie, a chłopak ją uścisnął.
- Więc… Na tym polega praca
dziennego strażnika? – zapytał. – Na pilnowaniu wampirów, kiedy śpią?
- Głownie tak – przytaknął
mężczyzna. – Ale nie tylko tak jak teraz, kiedy jest spokój. Często wyruszamy
na akcje, więc wtedy bardziej się przydajemy.
Louis oparł się ramieniem o framugę
drzwi. – Akcje? Na przykład jakie?
- Na przykład ratowanie kogoś, albo
pogoń za szczególnie niebezpiecznym przywódcą Malkontentów. Wtedy mamy nad nimi
przewagę, bo oni traktują ludzi jedynie jako pożywienie, więc nie umieją z nimi
współpracować.
Chłopak pokiwał głową. – Więc… Teraz się będziemy uczyć walki? Na
miecze i tak dalej?
- Skupicie się na tym, ponieważ to
ulubiony styl walki Malkontentów, ale nauczycie się też walczyć wręcz i
strzelać z broni automatycznej.
Louis otworzył szeroko oczy. Broń
automatyczna?
- Łał – wyjąkał wreszcie. – A kto
nas będzie tego uczył?
- Ian.
W związku z tym wampirem Louisowi
się coś nagle przypomniało. Zmarszczył brwi.
- Właśnie, Ian… On coś mówił, że tu
mieszkał wampir-milioner z haremem. O co mu chodziło?
- Niegdyś każda głowa wampirzego
klanu miała swój własny harem – zaczął Carlos. – Roman Draganesti, jako głowa
klany wschodniego wybrzeża tez miał i mieszkał tutaj z nimi. Kilka lat temu jednak poznał swoją
obecną żonę, a wampirzyce z haremu tak jakby uwolnił. Kiedyś więc to miejsce
tętniło życiem, a teraz…
- A żona Iana? I jego córka? Coś o
nich wczoraj wspominał.
- Toni jest dyrektorką szkoły dla
dzieci… nadprzyrodzonych.
- Masz na myśli… Półwampiry?
- Taaak… - Carlos przeciągnął
samogłoskę. – Między innymi.
- Między innymi?! – Chłopak przeczesał włosy palcami. – Cholera,
chyba muszę się jeszcze dużo nauczyć.
- Musisz.
W tym momencie ich konwersację
przerwało głośne burczenie w brzuchu Louisa, na które ten się zaczerwienił.
- W kuchni jest jakieś jedzenie –
powiedział pomocnie mężczyzna.
- Dzięki.
Louis zszedł na parter, gdzie
skierował się do przestronnej, eleganckiej (jak cała reszta kamienicy) kuchni.
Pewny siebie otworzył lodówkę, po czym odskoczył jak oparzony.
- Przyzwyczaj się, Tomlinson! –
mruknął do siebie. Jedynie na jednej półce było jedzenie – jakiś jogurt
naturalny, masło, talerzyk z połówką cytryny. Resztę lodówki zajmowały butelki
z krwią.
Chłopak sięgnął po jedną. Napis na
etykietce głosił, że to Chocolood. Z lekkim obrzydzeniem posprawdzał inne: był
tam Bleer, Blissky, oraz kilka butelek zwykłej krwi grupy 0 oraz AB dodatniej.
Na całe szczęście w szafce obok
znalazł jakieś Müsli, więc wsypał płatki do niemal przeterminowanego jogurtu. Jeśli tak się odżywiają żona i córka Iana,
to słabo to widzę.
Po tym niezbyt sycącym śniadaniu –
jeśli to w ogóle można było nazwać śniadaniem – wrócił do biblioteki. W tym
momencie cieszył się, że jest zima, bo słońce powoli chyliło się już ku
zachodowi, a jego chwile samotności się kończyły. Za chwilę obudzą się Liam i
Ian i będą mogli zacząć trening.
Na jednej z półek znalazł niemal
wszystkie kryminały Agathy Christie. Nie umiał się zdecydować, który wziąć,
więc wybrał swój ulubiony – I nie było
już nikogo. Usiadł wygodnie w fotelu i już miał zacząć czytać, kiedy ujrzał
przez okno, że zaczyna padać śnieg. Zafascynowany widokiem białych płatków w
pomarańczowym blasku zachodzącego słońca nie umiał oderwać wzroku od tego
obrazu. W Anglii śnieg padał od czasu do czasu, ale najczęściej tylko po to, by
zamienić się w okropną breję na ulicach; tutaj jednak osiadał delikatnie na
chodniku i dachach budynków, tworząc cienką, białą warstewkę.
W końcu Louis zajął się książką, ale
nie minęło zbyt wiele czasu, a ostatnie promienie słońca zgasły i w bibliotece
zapadła ciemność. Chłopak uśmiechnął się sam do siebie i włączył lampkę stojącą
na stoliku przy fotelu. Książkę położył obok, mając nadzieję, że jeszcze do
niej wróci. Powoli udał się na trzecie piętro. Dał jeszcze trochę czasu
Liamowi, żeby napił się krwi czy przebrał, idąc do pralni i sprawdzając, czy
jego rzeczy się wyprały. Na całe szczęście tak, więc powiesił je na suszarce i
udał się do pokoju wampira.
- Liam? – spytał, pukając.
Drzwi otworzyły się i Louis ujrzał w
nich chłopaka ubranego w dokładnie takie same ubrania jak on.
- Cześć, Lou – powiedział Liam z
uśmiechem. – Jak się spało?
- Nie najgorzej – odparł, wzruszając
ramionami. – Ciebie raczej o to nie spytam.
- Taa… - Liam westchnął. – To co,
gotowy na trening?
- Czyli dzisiaj zaczynamy, tak? –
domyślił się chłopak. Wampir przytaknął.
- Rozmawiałem z Ianem. Zaczniemy jak
najszybciej.
Louis pokiwał głową. Nagle coś sobie
przypomniał.
- Liam, a masz może telefon? Bo mój
się tak jakby… potłukł – przyznał. – A chciałbym zadzwonić do rodziców czy coś…
Wiesz, boję się, że się zaczną martwić.
Twarz wampira się nachmurzyła. – Moi
pewnie odchodzą od zmysłów, mimo że dzwoniłem. - Podszedł do szafki nocnej i
wziął urządzenie, które podał Louisowi. – Nie mam pojęcia jak im powiedzieć, że
będę mógł do nich przychodzić jedynie nocą… - Pokręcił głową. – Bycie wampirem
jest okropne.
Louis poklepał go przyjaźnie po
ramieniu. W tym momencie jednak obaj chłopcy usłyszeli kroki, a po chwili
ujrzeli schodzącego po schodach Iana. Jak zwykle miał na sobie kilt, glany oraz
T-shirt – tym razem z logo Johnniego Walkera. Louis pokręcił głową. Ten gościu chyba trochę przesadza z
patriotyzmem.
- Cześć, chłopaki – przywitał się. –
Nie ma co się ociągać, jeśli zjedliście śniadanie to idziemy na trening –
powiedział z uśmiechem.
- Mogę jeszcze wykonać jeden
telefon? – spytał trochę nieśmiało Lou. – Albo dwa?
Ian skinął głową. – Proszę cię
bardzo. Liam, my możemy już iść, a ty do nas dojdziesz.
Louis przytaknął i odszedł do
swojego pokoju. Tam ostrożnie wymienił karty SIM i z bijącym mocno sercem
wybrał numer Eleanor; przygotowywał się na opiernicz.
- LOUIS WILLIAM TOMLINSON! –
usłyszał w słuchawce. – CO Z TOBĄ? GDZIE JESTEŚ?
- Spokooojnie – powiedział, przeciągając
samogłoskę. – Nic mi jak na razie nie jest. Jestem cały i zdrowy.
- To bardzo dobrze i cieszę się, ale
czemu do jasnej cholery nie ma cię już drugi dzień?! Skoro jest z tobą w
porządku to wracaj, albo przynajmniej powiedz mi, co się stało i czemu mnie nie
powiadomiłeś! Nawet nie masz pojęcia, jak się martwiłam!
W sercu chłopaka rozlało się ciepło.
Cieszył się, że przyjaźni się właśnie z El, która była najbardziej kochaną
dziewczyną, jaką znał. Ale jak on jej wytłumaczy to, co się stało?
- Cóż… - zaczął, zbierając myśli. –
Przypadkiem… I wierz mi lub nie, ale zupełnym przypadkiem trafiłem do Nowego
Jorku.
- Co?... – spytała cicho. – Gdzie?
- Jestem w Nowym Jorku – powtórzył
powoli.
- Ale… Louis, to niemożliwe! Co byś
tam robił? I jak mogłeś się tam dostać bez dokumentów?
- Bo… Ej, skąd wiesz, że zgubiłem
moje rzeczy?
Chłopak usłyszał w słuchawce
westchnienie. – Wczoraj wieczorem przyszedł do nas jakiś facet, w sumie
chłopak, i oddał nam twój portfel. I powiedział, że jak wrócisz, to mamy się z
nim skontaktować.
- Chłopak? – zdziwił się Lou, ale
chyba wiedział już, o kogo chodzi. Musiał się jeszcze upewnić. – Jaki chłopak?
Przedstawił się?
- Nie… Taki wysoki, z kręconymi
włosami… Bardzo przystojny – dodała, nie kryjąc rozmarzonego tonu. Louis poczuł
coś jakby zazdrość… Zazdrość? Chyba tak…
Ale nie powinien jej przecież czuć… Harold był jego wampirem. I nawet jeśli się podobał El, albo jakiejkolwiek
dziewczynie (a jest duże prawdopodobieństwo, że podobał się wielu) i tak był
jego. Louisa. Chłopak uśmiechnął się na tę myśl. – Louis? Czemu się nie
odzywasz? Znasz go?
- Tak, tak, to Harry, kolega. Wiesz
co, opiekuj się moim portfelem, pilnuj pieniędzy przed Davem. Nawet jeśli mi
nie wierzysz, że jestem w NY… Nie musisz. Ale uwierz, że jestem bezpieczny i
nic mi nie jest. Okej?
- Dzwoń co jakiś czas – odparła po
chwili milczenia El. – Żebym wiedziała, że naprawdę nic ci nie jest.
- Postaram się. To do usłyszenia! –
Chłopak się rozłączył i odetchnął z ulgą. Jedną rozmowę miał już za sobą.
A więc portfel musiał wypaść z jego
tylnej kieszeni jeszcze w samochodzie Harolda, albo kiedy z niego wybiegał.
Gdyby klakson samochodu im nie przerwał, może Malkontenci by już na niego nie
czekali i nie porwali – ale co by się stało, gdyby im nie przerwano? Louisowi zrobiło
się gorąco, gdy o tym pomyślał. Harold tak na niego działał, że nie wiedział,
do czego byłby zdolny. Nigdy nie
przypuszczał, że przeżyje takie coś… I to z chłopakiem. Był zaskoczony, ale nie
przeszkadzało mu to, szczerze mówiąc. Mógłby być nawet kosmitą, a jemu by to
nie przeszkadzało…
Niemal zupełnie odpłynął myślami do
wspomnień. Przypomniał sobie jednak, że musi zadzwonić do rodziców, im też dać
znak życia. Wybrał więc numer mamy i nacisnął zieloną słuchawkę; kobieta
odebrała po kilki sygnałach.
- Boo Bear! – wykrzyknęła radośnie
Jay, odbierając telefon. – Dawno nie dzwoniłeś! Co tam słychać w wielkim
świecie? – spytała, a Louis mógł niemal usłyszeć jej uśmiech.
- Dużo się działo – odparł oględnie.
– Co w domu? Jak dziewczynki?
- Tęskną, jak zawsze. Ale lepiej mi
powiedz, co tam u ich brata studenta – powiedziała ciekawie. Louis westchnął ciężko, przygotowując
odpowiednią wersję wydarzeń.
- Wiesz… Znalazłem sobie pracę –
zaczął.
- Czyli już nie będziesz potrzebował
kieszonkowego ode mnie? Dzięki ci Boże!
Chłopak roześmiał się na słowa mamy.
- Nie, nie będę – przyznał. – I
chyba rzucę studia. Dla niej.
- Ale Louis… - Jej głos spoważniał.
– Jaka to jest praca, że aż chcesz dla niej kończyć naukę? Przecież potrzebny
ci dyplom, bez niego nic nie zrobisz!
- Tutaj go nie potrzebuję. Na razie
nie chcę nic mówić, zobaczymy jak mi to wyjdzie… Ale jestem na szkoleniu.
- No… Dobrze, to twoje życie… A
gdzie jest ta firma czy coś? W Londynie?
- W Londynie też ma swój oddział,
ale na szkolenie wyjechałem… - Przez sekundę zastanawiał się, czy może
powiedzieć prawdę. – Na zachód.
Zdecydował się nie mówić mamie całej
prawdy – nienawidził, kiedy się o niego martwiła. A gdyby się dowiedziała że
jest w innym kraju, na innym kontynencie,
wolał nie myśleć, co by się działo w domu Tomlinsonów.
- Ale wrócisz na urodziny i święta
do domu, prawda? – zapytała kobieta.
- Oczywiście! Jakbym mógł nie
przyjechać?! – przybrał oburzony ton. Jay roześmiała się na jego słowa.
- No tak. To dzwoń co jakiś czas,
jak zwykle.
- Będę. Pa – pożegnał się i
rozłączył. Nie było źle, pomyślał i
odłożył telefon na szafkę w swoim pokoju i skierował się do piwnicy.
Wszedł do dużego pomieszczenia. Na
ziemi i do połowy ścian rozłożone były maty, a na końcu znajdowały się stojaki
z bronią różnego rodzaju, od ciężkich, oburęcznych mieczy i ozdobnych,
wschodnich szabli, do różnych pistoletów.
- Nareszcie… - Rozmawiający z Liamem
pośrodku pomieszczenia Ian odetchnął z ulgą. – Dobra, chłopaki. Możemy
zaczynać.
***
Louis padł na matę, a siła upadku
wycisnęła mu powietrze z płuc. Przed oczami zatańczyły mu mroczki i dopiero po
chwili odzyskał oddech, a w głowie przestało się kręcić.
- Przepraszam, Lou! Nic ci nie jest?
– zawołał Liam, podając mu rękę, by pomóc ze wstaniem. Louis wdzięcznie ją
przyjął i stanął na nogi. Ian w tym czasie uniósł wzrok, wzdychając.
- Liam, jak wsadzisz Malkontentowi
miecz w serce to też go przeprosisz? – spytał. Chłopak odwrócił się do niego i
wzruszył ramionami.
Była już połowa grudnia, trenowali
od tygodnia. Używali drewnianych mieczy ćwiczebnych, ale Louisowi i tak się
bardziej obrywało. Liam jest wampirem, ma więcej siły i się nie męczy; on jest
tylko człowiekiem, który zdecydowanie zbyt często pozwalał sobie na zjedzenie
całej tabliczki czekolady na raz.
- Możemy sobie zrobić przerwę? –
spytał. – Muszę dojść do siebie.
Ian skinął głową.
- Pójdę z tobą, muszę się napić –
powiedział Liam i obaj chłopcy ruszyli na górę. W kuchni Louis nalał sobie
szklankę wody, a wampir wziął butelkę krwi grupy A, bez żadnego smaku. Obaj
oparli się o blat i nic nie mówiąc sączyli powoli swoje napoje.
Nagle usłyszeli trzask drzwi i do
środka wpadła Toni MacPhie, żona Iana. Jej blond włosy były w nieładzie, a policzki
zaróżowione od zimna. Rzuciła kluczyki od samochodu na stół i mrucząc coś pod
nosem zaczęła gniewnie rozpinać płaszcz.
- Cześć Toni – odezwał się Louis.
Kobieta podniosła wzrok i dopiero teraz zobaczyła dwóch chłopaków
przyglądających jej się ciekawie.
- O, cześć – przywitała się. –
Widzę, że ciuchy pasują? – spytała. Uparła się, żeby kupić im zupełnie nowe
ubrania, jako że nie mieli nic ze sobą. Louis dzięki temu znów miał na sobie
rurki z podwiniętymi nogawkami, a Liam kraciastą koszulę i jeansy.
- Jak widać – śmiertelnik rozłożył
ręce i niemal nie ochlapał przyjaciela wodą ze szklanki. – Sorry – powiedział
ciszej.
- Czemu jesteś taka wkurzona? –
spytał Liam. Kobieta westchnęła ciężko.
- Bethany przyszła do szkoły chora i
zaraziła kilkoro innych dzieci, na szczęście nie przedszkolaki, bo to by był
koniec świata, a przygotowania do balu bożonarodzeniowego idą jak po grudzie –
wyjaśniła Toni. – Nie wracałabym do domu w trakcie lekcji gdyby nie to, że
nagle zespół zrezygnował, a tutaj mam numery do innych. No i muszę wziąć tran,
żeby nafaszerować dzieciaki.
- Zawsze możemy ci po… - zaczął
Liam, ale Louis wpadł mu w słowo.
- Bal bożonarodzeniowy?
Toni przytaknęła. – Organizowany co
roku w Romatechu, sama wampirza śmietanka, że się tak wyrażę – odparła,
pociągając nosem. – Cholera, mnie też już chyba coś bierze. Lepiej pójdę
pozałatwiać to z tym zespołem, dobra? – powiedziała i nie czekając na odpowiedź
pognała na górę.
- Myślisz, że Harold i Zayn tam
będą? – Lou zwrócił się do przyjaciela. Liam wzruszył ramionami.
- Wampirza śmietanka? Nie
przypuszczam, żeby byli aż tak wysoko postawieni. Ale jak chcesz, to możemy
przecież spytać, prawda? – dodał, kiedy zobaczył smutną minę Louisa. – Ale
wiesz… Nawet jeśli oni dostali zaproszenia, to nam się to raczej nie uda.
Chłopak skrzywił się, bo słowa Liama
miały sens. No chyba że…
- Ej, a co jeśliby nam się udało
jakoś je zdobyć? – spytał. – Pod warunkiem, że Harold i Zayn tam będą.
- No nie wiem… - Wampir nie był
przekonany. – Nie uda nam się.
- A właśnie że tak! – Louis wypił
resztkę wody i odstawił szklankę do zlewu. – Chodź! – zawołał podekscytowany i
skierował się szybkim krokiem na czwarte piętro. Kiedy tam dotarli, był już
zdyszany, ale wziął głęboki oddech i zapukał.
- Wejść! – usłyszeli krzyk Toni i
popchnęli drzwi.
Ta część kamienicy była zupełnie
inna. Nie tak elegancka i zimna, tylko przytulnie zagracona. Tutaj można się
było poczuć jak w domu.
Toni siedziała w salonie i gniewnie
stukała w klawiaturę trzymanego na kolanach laptopa.
- Wszystko mi się usunęło! –
krzyknęła kiedy zobaczyła chłopaków. – Cała lista gości!
- A nie masz może jej kopii? –
spytał Liam. – Na pendrivie albo gdzieś?
- Mam, ale to jest stara wersja, bez
kilku nazwisk! A ja to muszę dziś wysłać, bo nie wydrukują zaproszeń! CZEMU TO
WSZYSTKO MUSZĘ JA ROBIĆ?!
- Spokojnie – powiedział Louis,
widząc nadarzającą się okazję. – Pomożemy ci. Zapisz nam nazwiska, które tam
trzeba dopisać i adres, na który to mamy wysłać, a ty będziesz mogła w tym
czasie poszukać zespołu. Może być? – zaproponował.
- Co ja bym bez was zrobiła! –
wykrzyknęła kobieta. Z torebki wygrzebała pendrive i rzuciła chłopakowi. –
Możesz już to otworzyć, zaraz wam wszystko wypiszę.
Na kartce z notesu nabazgrała siedem
nazwisk i mail, po czym rzuciła to i pobiegła do innego pokoju, gdzie zapewne
miała zapisane zespoły „zapasowe”.
Louis podłączył pendrive i otworzył
plik LISTA GOŚCI – BAL BOŻ. 2012. Na
liście było około trzystu nazwisk. Spojrzał na te wypisane przez Toni i
uśmiechnął się.
- Jak się domyślam, chłopcy są tam
wypisani? – spytał Liam, patrząc mu przez ramię. Chłopak pokiwał głową.
- Harold Styles i Zayn Malik –
powiedział z zadowoleniem. Przepisał wszystko do dokumentu, po czym dodał
jeszcze dwa nazwiska, których nie było na liście Toni.
- Lou! – syknął wampir. – Nie możemy
tak zrobić! To będzie nie w porządku!
- Nie dramatyzuj, nikt się nie
zorientuje.
- Ale co jeśli? Louis, weź to skasuj
i…
Wyślij.
- Co ty zrobiłeś! – prawie że
wykrzyknął Liam. – Do końca cię pogięło?!
- Tak. – Louis uśmiechnął się
bezczelnie. Wampir miał ochotę mu coś jeszcze powiedzieć, ale do salonu wpadła
uradowana Toni.
- Mamy zespół! – wykrzyknęła. –
Wysłaliście już to?
- Tak – potwierdził Louis z
uśmiechem.
- Jesteście kochani. Dobra, teraz
wracam do szkoły. Cześć! – rzuciła i zbiegła na dół. Chłopcy popatrzyli na
siebie.
- Jak przyjdzie co do czego, to ty
bierzesz za wszystko odpowiedzialność – powiedział Liam.
- Z przyjemnością.
***
- Tak! – wykrzyknął Louis,
wyrzucając pięść w górę, po czym zdjął ochronne słuchawki i pokazał Liamowi,
żeby zrobił to samo.
- Może ty sobie radzisz lepiej z
bronią białą, ale jeśli chodzi o palną, to ja tu jestem górą – powiedział z
dumą chłopak. Następnego dnia – a raczej nocy – mieli ćwiczenia na strzelnicy,
w których to Louis pobijał Liama.
- To świetnie Louis, ale ćwiczymy
dalej – powiedział lekko znużony Ian.
- Nie tak szybko – doszedł ich głos
od strony drzwi. Wszyscy trzej odwrócili się i ujrzeli Toni opartą ramieniem o
framugę. W dłoni trzymała dwa zaproszenia, a jej mina nie wróżyła dobrze. –
Ianie mój drogi, zostawisz mnie na chwilę z chłopcami?
- Nie ma sprawy… Tylko łapy precz od
mojej żony – ostrzegł ich z cieniem uśmiechu na ustach.
- Louis i tak jest zajęty – wymknęło
się Liamowi.
- Jestem? – przyjaciel spojrzał na
niego, a ten wywrócił oczami.
- Dla mnie to wyglądało
jednoznacznie.
- Wybaczcie, że wam przerwę tę miłą
pogawędkę, ale proszę, wyjaśnijcie mi, co to
jest. – Kobieta podała im zaproszenia. Na eleganckim, czerwonym papierze kopert
były wypisane dwa nazwiska: Louis
Tomlinson i Liam Payne.
- To… Zaproszenia – powiedział Louis
z miną niewiniątka. – Chyba ktoś chce, żebyśmy przyszli na bal bożonarodzeniowy
w Romatechu.
- I tym kimś jesteście wy sami –
warknęła Toni. – Dałam wam proste zadanie, bo byłam w rozsypce. A wy to
wykorzystaliście!
Louis już chciał protestować, ale
Liam odezwał się pierwszy.
- Toni, prosimy, możemy zatrzymać
zaproszenia i iść? Dwie osoby więcej nie zrobią różnicy…
- Nie zrobią, ale jesteście
kompletnie nieznani! Pójdziecie wy, to i setki zwykłych wampirów będą chciały
iść! Nie możecie!
Liam westchnął i popatrzył na nią
smutnymi oczami szczeniaczka, ona jednak nieugięta stanęła z rękami założonymi
na piersi.
- Ale tam będzie osoba, z którą
Louis bardzo chce się spotkać…
- To niech się spotka innym razem!
- Ale to jest najbliższa okazja!
Toni, czy nie zrobiłabyś wszystkiego dla swojego męża?
Blondynka popatrzyła na nich przez
chwilę zmrużonymi oczami domyślając się, o co mu chodzi.
- Czy nie zrobiłabyś wszystkiego dla
miłości, hm? – kontynuował Liam i w tym momencie jej serce zmiękło.
- Niech stracę – powiedziała,
spuszczając ręce wzdłuż ciała. – Pójdziecie. Tylko z tego względu. – Wycelowała w nich palec wskazujący. – I to ja wam wybiorę stroje.
- Jak sobie życzysz! – Liam
zasalutował, a Toni wyszła, tupiąc obcasami. Wampir patrzył jeszcze za nią,
kiedy Louis rzucił mu się na szyję i mocno uścisnął.
- Dziękuję Liam, dziękuję, dziękuję,
dziękuję! – powiedział.
- Hej, przyjaciele w końcu sobie
pomagają, prawda? – Chłopak poklepał go po plecach, oddając uścisk. – A poza
tym wisisz mi butelkę Bleera.
Louis go puścił. – Masz to jak w
banku – powiedział z uśmiechem. – To co, otwieramy zaproszenia?
Liam skinął głową i obaj wyjęli
eleganckie karty z kopert.
Shanna oraz Roman Draganesti mają przyjemność zaprosić
pana Louisa Tomlinsona
na doroczny Bal Bożonarodzeniowy Romatech Industries
który odbędzie się 23. Grudnia 2012 roku o godzinie 21 w siedzibie firmy w Nowym Jorku.
Przybycie prosimy potwierdzić co najmniej jeden dzień przed balem.
pana Louisa Tomlinsona
na doroczny Bal Bożonarodzeniowy Romatech Industries
który odbędzie się 23. Grudnia 2012 roku o godzinie 21 w siedzibie firmy w Nowym Jorku.
Przybycie prosimy potwierdzić co najmniej jeden dzień przed balem.
- My chyba nie musimy potwierdzać
przybycia, prawda? – spytał retorycznie wampir, przejeżdżając delikatnie
kciukiem po czerpanym papierze.
- Nie… - odparł Louis cicho, po czym
podniósł wzrok na Liama. Jego niebieskie oczy były roziskrzone, a uśmiech
sięgał od ucha do ucha. – Liam, idziemy na bal!- wykrzyknął radośnie chłopak i
przytulił przyjaciela jeszcze raz.
Już za tydzień znów spotka
Harry’ego.
Hej, Hej! Koleżanka pokazała mi twojego bloga i muszę jej podziękować po raz kolejny! Bardzo podoba mi się to opowiadanie! Czekam na ciąg dalszy historii!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ross.
Ps. Dodaj szybciutko nowy rozdział! ;)
Świetny rozdział! Może i dużo informacji, ale da radę wszystko ogarnąć ;)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji chciałam powiedzieć, że macie fantastyczny wygląd bloga :)
No i jak zwykle - czekam na następny! :*
[SPAM][FF1D] http://ps-i--love-you.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPo niespodziewanej śmierci Harry’ego, w życiu Louisa zmienia się praktycznie wszystko. Tomlinson wyjeżdża do rodzinnego Doncaster by pogrążyć się w bólu. Jednak wizyta starego przyjaciela wszystko zmienia. Louis powraca do Londynu, by znów zamieszkać z przyjaciółmi. Tego samego dnia, po raz pierwszy dostaje tajemniczy list.
SERDECZNIE ZAPRASZAM I PRZEPRASZAM ZA SPAM. xx
kiedy będzie następny rozdział? czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńO Boże! O Boże! O Boże! Nie wiedziałam, że można się tak zainteresować opowiadaniem! Przeczytałam wszytko za jednym zamachem i przeczytałabym drugie tyle! Jestem nienasycona tym opowiadaniem, chciałabym żeby pojawił się już kolejny, a potem kolejny rozdział. Za to, kiedy czytałam o pocałunku Lou i Harolda czułam wypieki na twarzy. to było genialne!
OdpowiedzUsuńJesteście naprawdę genialne! To, co tutaj stworzyłyście zawładnęło mną do reszty. Nie mogę spać, nie mogę jeść - cały czas myślę o przygodach wampirów i Lou!
Mimo że niechętnie czytałam do tej pory o wampirach, dzięki Wam zmieniłam trochę zdanie. I na dodatek, ku mojemu wielkiemu szczęściu, wplotłyście do fabuły Larry'ego!
Bardzo cieszę się, że piszecie i mam nadzieję, że ta opowieść będzie długa i tak zyskująca jak pierwsze 5 rozdziałów.
Życzę Wam wesołych świąt oraz weny na dalsze rozdziały :)