13 kwietnia 2013

Rozdział VI


Ten rozdział ma jakieś 17 stron i jest tu milion różnych rzeczy, ale wiecie co wam powiem?
~ Earl Grey
~
            Harold z zaskoczeniem spojrzał na czerwoną kopertę, którą właśnie przyniósł mu posłaniec z Nowego Jorku. Zayn dostał taką samą. Jeszcze większe zaskoczenie budziła w obu wampirach ich zawartość – zaproszenia na słynny bal bożonarodzeniowy dla elit. W kopercie Zayna znajdowała się też mała karteczka wyrwana z notesu.
            W nagrodę za udaną misję – Angus
            Zayn podniósł wzrok na przyjaciela.
            - I co o tym myślisz? – spytał go.
            - Odkąd zaczęli organizować te bale, zastanawiałem się, czy mam szanse dostać zaproszenie… I oto jest – odparł Harold i uśmiechnął się, ale po chwili trochę spoważniał. – Louisa tam nie będzie, prawda?
            Zayn westchnął i poklepał go po ramieniu. – Wybacz, ale raczej nie.
            - Możemy przyjechać tam wcześniej, żebym mógł się z nim zobaczyć? – spytał nieśmiało.
            - I co, wpadniesz do niego a potem powiesz, że idziesz na jedną z największych imprez wampirzego świata i nie możesz go zabrać? – Zayn pokręcił głową. – Lepiej, jak to zrobimy po balu. Może być?
            Harold pokiwał głową, a loki zakryły mu oczy. Co z tego że dzień później… Ważne, że wreszcie spotka się z Louisem.

***

            Louis poprawił marynarkę swojego ciemnozielonego smokingu (kolor ten był swoistą zemstą ze strony Toni; smoking Liama był bordowy, oba z czarnymi wyłogami) i podał stojącemu przy drzwiach ochroniarzowi zaproszenie swoje i przyjaciela. Na szczęście nikt inny z MacKay S&I prócz Iana, Carlosa i tych kilku wampirów uczestniczących w akcji w Londynie ich nie znał, więc nie mieli problemów z wejściem.
            Chłopcy znaleźli się na sali. Po dwóch stronach tego wielkiego pomieszczenia były ustawione długie stoły z napojami dla wampirów i jedzeniem dla nielicznych śmiertelników, a na nich stały lodowe rzeźby przedstawiające dość ciekawe rzeczy, jak stos prezentów w kształcie trumienek. Co pewien odstęp, może dwa metry, pod ścianami stały choinki, idealnie udekorowane. Pod wysokim sufitem zawieszone były granatowe i srebrne błyszczące serpentyny, które dawały bardzo ciekawy efekt. Na końcu pomieszczenia, w prawym rogu, umieszczone było półokrągłe podwyższenie, na którym rozgrywał się zespół. To na nie skierowane były reflektory, a poza nimi tylko kilka świateł było rozmieszczonych po całym pomieszczeniu, więc tonęło ono w przyjemnym półmroku. Na sali byli już prawie wszyscy goście – jedni siedzieli przy stołach, inni krążyli po parkiecie szukając znajomych – było w końcu już tylko 10 minut do oficjalnego rozpoczęcia.
            - Idź go poszukać – powiedział Liam, jakby czytając w myślach Louisowi, który stawał na palcach, rozglądając się wokół.
            - A nie będzie ci trochę głupio tak samemu?
            Wampir pokręcił głową i uśmiechnął się do przyjaciela.
            - Nic mi nie będzie, idź. – Popchnął go delikatnie, a ten odszedł, wciąż stając na palcach, by zobaczyć coś w morzu głów. Uwagę Liama przykuł nagły wybuch śmiechu, którego źródłem była grupka Szkotów. Wszyscy mieli odświętne great kilty, eleganckie koszule, a na plecach przytroczone tradycyjne miecze Claymore. Można było uznać, że jest to tylko ozdoba, ale gdyby Malkontenci postanowili zaatakować, mężczyźni nie zawahaliby się ich użyć.
            Chłopak podszedł powoli do jednego ze stołów i wziął z niego kieliszek z Bubbly Blood. Kiedy się odwracał, wpadł na kogoś i omal nie rozlał napoju.
            - Przepraszam! – wykrzyknął, łapiąc chwiejącą się dziewczynę. – Nic ci nie jest? – spytał, patrząc na nią. Była niewiele od niego niższa; brązowe loki opadały lekko na jej ramiona, a ciemna karnacja kontrastowała ze zwiewną, koronkową kremową suknią bez ramiączek. Ciemne oczy wpatrywały się z lekką dezorientacją w Liama.
            - Nie, nic się nie stało – powiedziała po chwili, gdy już doszła do siebie.
            - Nie wybaczyłbym sobie, gdybym zniszczył tę piękną suknię – powiedział, a dziewczyna z zawstydzeniem malującym się na ślicznej twarzy spojrzała na niego.
            - Już mówiłam, nic się nie stało. Jestem Danielle – przedstawiła się.
            - Liam. – Chłopak się uśmiechnął. – Byłaś już wcześniej na tym balu? – zapytał, by podtrzymać konwersację.
            - W osiemdziesiątym dziewiątym i dwutysięcznym – odparła lekko. – A ty?
            - O-och… - zająknął się Liam.
            - Coś nie tak? – spytała zaniepokojona.
            - Nie, nic… - Potrząsnął głową, jakby chcąc wyrzucić coś z niej. – Czasem jeszcze zapominam, że wampiry mają znacznie więcej lat, niż na to wyglądają.
            - Kobiety o wieku nie mówią, ale tobie mogę zdradzić, że w zeszłym tygodniu obchodziłam 165 urodziny – przyznała. – Wnioskuję, że nie jesteś jeszcze wampirem aż tak długo?
           Liam podrapał się po tyle głowy. – Właściwie to od trzech tygodni… Mam 19 lat. Przy tobie jestem dzieciakiem.
            Danielle spojrzała na niego z uśmiechem.
            - Nie wyglądasz na dzieciaka – powiedziała. – A zachowujesz się dojrzalej niż niektórzy stulatkowie – dodała.
            Chłopak się zaczerwienił i nie wiedział co powiedzieć, ale na całe szczęście rozmowę przerwało im pukanie w mikrofon. Oboje odwrócili się i zobaczyli, że na podwyższeniu stoi dwoje ludzi – a raczej nieumarłych. Mężczyzna był wysoki, jego czarne włosy przetykane nitkami siwizny, co nadawało mu elegancji, a przenikliwe złote oczy przebiegały po gościach. Kobieta trzymająca go pod rękę miała jasne, nieco rudawe włosy i niemal mlecznobiałą cerę pokrytą delikatnymi, ale świetnie widocznymi w świetle reflektorów piegami. Kontrastowała ona bardzo z krwistoczerwoną suknią i szminką.
            - To jest Roman Draganesti? – spytał Liam. Danielle przytaknęła i oboje z powrotem zwrócili się ku scenie.
            - Witam serdecznie wszystkich naszych szacownych gości – powiedział mężczyzna z olśniewającym uśmiechem. – Jest to nasz okrągły, trzydziesty bal bożonarodzeniowy. Że też się wam chce tu co roku przychodzić…
            Większość gości roześmiała się delikatnie, a on posłał im uśmiech i kontynuował.
            - Witam też gości, którzy są tu po raz pierwszy. Witam wampiry, zmiennokształtnych, ludzi… i innych również. – Spojrzał rozbawiony na kogoś znajdującego się blisko podwyższenia. – Mam nadzieję, że i tegoroczny bal przypadnie wam do gustu.
            Draganesti skłonił się nieznacznie i do wtóru oklasków zszedł razem z żoną ze sceny, na którą wszedł już zespół. Składał on się z trzech trębaczy, trzech puzonistów, czterech saksofonów, perkusji, pianina i gitary basowej. Po krótkim wstępie dyrygenta zaczęli grać jakąś jazzową, radosną melodię, którą Liam skądś kojarzył – ale za Chiny ludowe nie umiał dopasować tytułu.
            - Dani, tu jesteś! – najpierw usłyszeli, a potem zobaczyli dwie kobiety przedzierające się do nich. Jedna miała skórę tak ciemną, że niemal czarną, a blondynka przy niej wypadała blado jak kartka papieru. – Wszędzie cię szukałyśmy! – czarnoskóra zwróciła się do Danielle. – Chodź! – Chwyciła jej dłoń i pociągnęła w tłum.
            - Danielle! – zawołał jeszcze Liam, a ta zatrzymała się mimo protestów przyjaciółek. – Zarezerwujesz dla mnie jeden taniec?
            - Z wielką chęcią – odparła z szerokim uśmiechem. – A może nawet więcej niż jeden.
            Kobiety porwały ją w tłum na parkiecie, a chłopak został sam. Po chwili zorientował się, że uśmiecha się głupio sam do siebie, więc wziął łyka Bubbly Blood, kręcąc głową, by to jakoś zamaskować. Nie mógł uwierzyć, że jeszcze tydzień temu chciał wybić Louisowi pomysł z zaproszeniami z głowy.

***

            - Mówiłem, że się przez ciebie spóźnimy! – powiedział Zayn, kiedy weszli do sali, gdy oklaskiwano schodzących ze sceny Shannę i Romana Draganestich. – Gdybyś się tak nie odstawiał, zdążylibyśmy na początek.
            - Nie narzekaj – Harold poprawił muszkę i zaczął iść w głąb sali, szukając znajomych twarzy; Zayn ruszył zaraz za nim. W końcu znaleźli Angusa z żoną Emmą u boku, rozmawiających z Ianem i Toni MacPhie.
            - Harold, Zayn, dotarliście! – wykrzyknął z jowialnym uśmiechem MacKay, po czym poklepał po ramieniu bliżej stojącego Malika. – I jak wam się podoba?
            - Co prawda dopiero teraz tu dotarliśmy – powiedział Mulat patrząc znacząco na Harolda – ale wszystko wygląda dość imponująco.
            - Ian, trenujesz Louisa i Liama, prawda? – spytał od razu Harry. – Jak im idzie?
            Mężczyzna był zaskoczony tym pytaniem, ale odpowiedział po sekundzie wahania. Zayn zamknął oczy, wzdychając.
            - Liam bardzo dobrze radzi sobie z mieczem, a Louis z bronią palną – powiedział Ian.
            - To dobrze. – Harold pokiwał głową, posyłając fałszywy uśmiech, niesięgający oczu.
            Między MacKay’ami, Zaynem i Ianem oraz Toni rozpoczęła się lekka rozmowa, tak zwana „gadka-szmatka”. Podczas niej chłopak o zielonych oczach stał z boku, jednym uchem jej się przysłuchując, ale myślami odpłynął daleko. Mimo, że sala była pięknie przystrojona, zespół grał znane i mniej znane kawałki, a sam wampir zawsze marzył o przyjściu tutaj, nie chciał tu być. Wolałby odwiedzić Louisa, porozmawiać z nim… Musiał jednak zostać, bo tego wymagało dobre wychowanie.
            - Angus, a czy… - zaczął Zayn w pewnym momencie, ale przerwał kiedy zauważył, że jego przyjaciel gdzieś idzie. – Harold, co ty robisz?
            - Idę się upić – powiedział chłopak nie odwracając się i poszedł do jednego ze stołów.
            - A temu co? – spytała Emma, kiwając głową w kierunku Harolda.
            - Tęskni – odparł krótko Zayn, nie zagłębiając się w szczegóły.
            Porozmawiali jeszcze przez chwilę, ale kto inny zajął ich rozmową, więc Zayn odszedł, szukając innych znajomych. Przeszedł obok tańczących par, zmierzając powolnym krokiem na drugi koniec sali, kiedy poczuł, jak ktoś wpada na jego plecy. Odwrócił się i zobaczył siedzącego na ziemi chłopca. Miał może siedem lat i wyglądał na bardzo zdezorientowanego.
            - Hej, kolego, nic ci nie jest? – spytał, pomagając mu wstać. Chłopiec pokręcił głową.
            - Szukam taty – powiedział. – Widział go pan?
            - Jestem Zayn, nie pan – odparł. – A jak się nazywa twój tata?
            - Roman Draganesti, a ja jestem Tino – przedstawił się chłopiec, a Zayn pobladł. Czy to był syn gospodarza tego balu? Na to wygląda. Chłopak położył mu delikatnie rękę na plecach.
            - A więc musimy go znaleźć.
            Zayn przeszukał wzrokiem salę. W pewnym momencie miał wrażenie, że widzi Liama, ale to nie mógł być on. Po chwili zlokalizował wampira, tańczącego ze swoją żoną i zaprowadził Tina do niego.
            - Tata! – wykrzyknął chłopiec, zwracając na siebie uwagę rodziców. Spojrzeli na niego zaskoczeni (skąd on się tu właściwie wziął? Zayn sam nie wiedział) i zamarli.
            - Tino, co ty tu robisz? – spytał mężczyzna przykucając, by ich oczy znalazły się na jednym poziomie. – Przecież wiesz, że nie możesz się sam teleportować tak daleko.
            - Bo Sophie i reszta się bawią lalkami, a lalki są głupie i ja bym chciał pograć w koszykówkę, no ale nikt nie chce… - powiedział, patrząc smutno na ojca.
            - A chłopcy z internatu?
            - Oni twierdzą, że oszukuję.
            - Ja mogę z tobą pograć – powiedział Zayn, nim zdążył pomyśleć. Dlaczego to zrobił? Mały Tino chyba po prostu go zauroczył.
            - Zrobiłbyś to? – spytał Draganesti, dopiero teraz go zauważając. Wstał. – Tak właściwie ty jesteś…
            - Zayn Malik, brytyjski wydział MacKay S&I – przedstawił się z uśmiechem i podał mu rękę.
            - Roman Draganesti, oraz moja żona Shanna – wskazał na kobietę.
            - Czyli będziemy mogli pograć? – Tino zwrócił się do Zayna.
            - Będziesz mógł, pod jednym warunkiem – powiedział Roman. – Żadnej ponownej teleportacji na bal, zgoda?
            Chłopiec przytaknął z uśmiechem, a mężczyzna poczochrał mu włosy.
            - Bawcie się dobrze! – powiedziała Shanna, gdy chłopiec wziął Zayna za rękę. Nim ten zdążył podziękować, mały ich teleportował.

***

            Zrezygnowany Louis usiadł ciężko na krześle przy jednym ze stołów. Nigdzie nie mógł znaleźć Harry’ego. Przez moment widział gdzieś w tłumie Zayna więc wiedział, że przynajmniej on był. Może Harold nie przyszedł? Nie, to niemożliwe… nie zostawiłby przyjaciela. Prawda?
            - A ty co taki przygnębiony? – spytała kobieta siedząca obok. Miała złociste włosy, około trzydziestu lat, a jej bladoróżowa sukienka nie maskowała ciąży. Jej twarz wyrażała szczerą troskę.
            - Nie umiem znaleźć pewnej osoby – wyznał. – Nawet nie wiem, czy tu przyszła.
            Kobieta pokiwała głową. – Mówiąc pewna osoba masz na myśli kogoś konkretnego, jak rozumiem?
            - Taa… - mruknął chłopak. – Tak w ogóle, to jestem Louis.
            - Lara – przedstawiła się krótko kobieta. – A więc możemy się pożalić nad sobą razem. Mój mąż musiał jechać na misję do Włoch – wytłumaczyła, kiedy posłał jej zdziwione spojrzenie.
            - A więc pracuje w MacKay S&I? – domyślił się chłopak. Kobieta pokiwała głową.
            - Jest wampirem, jeśli o to chciałeś spytać – dodała.
            - A ty śmiertelniczką… - powiedział w zadumie Louis.
            - Owszem – potwierdziła. – I mamy tu o wiele więcej takich par.
            - Czy to trudne? – zapytał nagle. – Wiesz, skoro on przez cały dzień jest martwy…
            - A więc ta osoba też jest nieumarła? – domyśliła się Lara. Louis pokiwał głową z półuśmiechem i spojrzał zażenowany w dół. Ta osoba nie była tylko nieumarła, była cholernie seksowna. I uratowała go dwa razy. – Po prostu musisz się przyzwyczaić, co nie jest takie trudne, jeśli się pracuje u MacKaya. A pracujesz u niego, prawda? Bo zwykły śmiertelnik nie dostałby zaproszenia.
            Louis parsknął śmiechem, ale spoważniał po chwili. Cholera, co on miał jej teraz powiedzieć?
            - Powiedzmy, że tak… Bo właściwie jestem na szkoleniu.
            Kobieta zmarszczyła brwi.
            - W takim razie jak dostałeś zaproszenie?
            - Tajemnica rządowa – szepnął, po czym wstał, żeby jeszcze raz omieść wzrokiem salę. Nigdzie nie zauważył lokatej czupryny. Z westchnieniem ponownie usiadł i tym razem zwrócił uwagę na to, co jest na stole. Zauważył kilka kieliszków w pobliżu, które były napełnione jasnym, przejrzystym płynem.
            - Hej, to nie jest żadna krew o smaku wody, prawda? – spytał. Lara pokręciła głową.
            - Nie, to zwykły szampan dla ludzi. Częstuj się.
            - Też chcesz?
            - Nie – pokręciła głową, po czym położyła rękę na brzuchu. – Nie mogę.
            - Faktycznie! – Chłopak uderzył się dłonią w czoło. – Jestem głupi, przepraszam.
            - Wcale nie – odparła z uśmiechem.
            Przez chwilę jeszcze rozmawiali o Romatechu, samym balu i innych, różnych rzeczach – na przykład bardziej szczegółowo omówili wątek ludzko-wampirzego związku. Louis sączył niespiesznie szampana, pozwalając mu spływać powoli w dół przełyku. W pewnym momencie jego wzrok zabłądził w stronę grupki młodych kobiet, właściwie dziewcząt…
            Chłopak wypluł szampana z ust, omal nie mocząc sobie  nim koszuli.
            - Louis! Coś się stało?
            - Tak – powiedział i wstał gwałtownie, odstawiając kieliszek na stół. – Wybacz, ale właśnie znalazłem osobę, której szukałem – powiedział i odszedł w stronę tamtej grupki. Przepełniała go zazdrość, od stóp do głów.
            Żadne małolaty nie będą się mizdrzyć do jego wampira.

***

            Plany Harolda spaliły na panewce.
            Na początku szło dobrze – Dougal powiedział mu, gdzie może znaleźć Blissky, wziął sobie jedną butelkę, wypił ją całą. Wziął drugą, pociągnął jednego łyka…
            I wtedy je zauważył.
            Jakieś cztery dziewczyny przyglądały mu się, chichocząc i czerwieniąc się, gdy pytająco na nie spojrzał. Postanowił je zignorować i kontynuować jakże zajmującą czynność, jaką było upijanie się, ale był w połowie butelki, gdy podeszły. Trzy stały nieśmiało z tyłu, a jedna wyszła odważnie przed szereg.
            - Cześć – powiedziała. – Chyba jesteś tu nowy.
            - Może – odparł. Nie chciał, żeby tu były, chciał, żeby sobie poszły. A z tego powodu mógł nawet przestać być gentlemanem.
           - Ja jestem Marta – przedstawiła się. – A to Chrissy, Jade i Melanie – wymieniła imiona koleżanek, wskazując je. – A ty jak się nazywasz?
            - Harold – mruknął i pociągnął kolejny łyk.
            - Harold… Ładnie. Mogę ci mówić Harry?
            Wampir poczuł ukłucie w sercu. Tylko jedna osoba mogła tak do niego mówić i raczej nie była to ta dziewczyna.
            - Nie.
            - Okeeej… - Marta przeciągnęła samogłoskę. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. – A więc, jesteś z Nowego Jorku albo coś? Bo my pracujemy w Dragon Nest Academy, wiesz, tej szkole dla dzieciaków wampirów.
            - Ja uczę geografii – powiedziała jedna z koleżanek Marty. Harold zapomniał już, jak miała na imię. – Jade angielskiego, a Marta i Mel są przedszkolankami.
            - Fascynujące – wymamrotał chłopak w szyjkę butelki.
            - Hej, nie bądź gburem, Harry! – wykrzyknęła Marta. – Daj się wyciągnąć na parkiet!
            - Jestem Harold – warknął. – I nikt mnie nie będzie wyciągał na parkiet.
            Ciągle miał głupią nadzieję, że Louis wyskoczy nagle skądś niczym klaun z pudełka i uratuje go. Albo chociaż Zayn. Tak właściwie, to gdzie go wcięło?
            - No dobra. Więc jesteś z Anglii, tak? Poznałam po akcencie – paplała nadal Marta. – Ja w sumie jestem z Polski, to też daleko. Przemienił mnie taki jeden Malkontent w czasie II wojny światowej. Uwierzysz, że przeszłam „na dobrą stronę mocy” dopiero kilka lat temu? Dziewczyny za to są o wiele młodsze, zostały przemienione ze dwa czy trzy lata temu. Mel została uratowana przez tego przystojniaka Jacka, ale się okazało że ma żonę. Szkoda, prawda?
            - Wielka.
            - I tak bym u niego nie miała szans – wymamrotała nieśmiało Mel.
            - A ty kiedy zostałeś przemieniony?
            - W piętnastym – mruknął. Marta zmarszczyła brwi.
            - Ale tysiąc dziewięćset, tysiąc osiemset, czy…
            - Dziewięćset.
            - Dziewięćset piętnastym?!
            - Tysiąc dziewięćset piętnastym – powiedział znudzony. Miał już ich serdecznie dość.
            - Och, faktycznie. Nie wyglądasz na tak starego, wiesz, jak Angus MacKay czy ci wszyscy inni. – Marta zdawała się nie zauważyć tego, jak bardzo chłopak nie chce z nimi rozmawiać. – Więc masz już jakieś sto lat, jesteś Brytyjczykiem… A masz dziewczynę, żonę… Może kochankę? – spytała śmiało. – Tak tylko pytam, wiesz.
            - Nie, nie mam – wycedził przez zęby. Nie miał ani dziewczyny, ani żony, ani tym bardziej kochanki. Miał swojego śmiertelnika.
            - Och, no widzisz, tak myślałam. To może jednak zmienisz zdanie i zatańczysz ze mną? – zapytała, kiedy zaczęła się jakaś wolniejsza piosenka. Harold rozpoznał Beatlesów.
            - Nie będę z tobą tańczyć – warknął, już zupełnie zdenerwowany i odstawił butelkę Blissky z hukiem na stół, omal jej nie rozbijając. – Nie zatańczę ani z tobą, ani z nikim innym, zrozumiałaś?
            Patrzył na jej przerażoną twarz, na zszokowane twarze jej koleżanek i czuł pewną satysfakcję.
            Nagle poczuł jak ktoś łapie go za nadgarstek. Myślał że to Marta i już miał wyrwać rękę z uścisku, ale poczuł, że dłoń tej osoby jest bardziej szorstka i ciepła. Spojrzał szybko w tę stronę i nagle wszystkie negatywne emocje go opuściły. Wpatrywał się w niedowierzaniem w te niebieskie oczy i nagle uśmiech pojawił się na jego twarzy.
            - Panie wybaczą – powiedział i pociągnięty delikatnie przez Louisa wyszedł spomiędzy nich.
            - Skąd ty… - spytał, dotykając jego policzka drżącą dłonią. Nie umiał uwierzyć w to, że on tu jest. W obrzydliwie zielonym smokingu, z podwiniętymi nogawkami i białymi trampkami na stopach. Wyglądał bardziej niż idealnie.
            - Dowiedziałem się, że tu jesteś… No i zdobyliśmy z Liamem zaproszenia.
            - Zrobiłeś to, żeby się ze mną zobaczyć? – spytał czując, jak jego serce się topi. Półtorej butelki Blissky trochę na niego już wpłynęło. Choć zwykle upijał się „na smutno”, teraz czuł się… rozczulony? Chyba tak.
            - No… no chyba tak – powiedział zawstydzony, patrząc pod nogi.
            - Cieszę się – przyznał Harold cicho, a Louis popatrzył w górę z delikatnym uśmiechem. – Naprawdę się cieszę.
            Zaczęła się następna piosenka. Była to jedna z ulubionych jazzowych piosenek wampira, My Cherie Amour Steviego Wondera, w bardzo pięknej aranżacji. Lou odwrócił głowę w stronę sceny, a potem spojrzał na Harolda.
            - Zatańczy pan ze mną, panie Styles? – spytał, skłaniając się nieznacznie i wyciągając dłoń. Wampir złapał ją z uśmiechem.
            - Bardzo chętnie, panie Tomlinson.
            Chłopcy wyszli na parkiet. Może nie na sam jego środek, ale jednak. Harold kątem oka zobaczył zszokowaną Martę i jej koleżanki, patrzące z niedowierzaniem na nich dwóch. Wampir przyciągnął do siebie Louisa, jedną ręka obejmując go w pasie, a drugą łapiąc jego dłoń. Zbliżyli się do siebie i zaczęli powoli kołysać w rytm piosenki. Śmiertelnik ułożył głowę na jego ramieniu, a on zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze. Czuł słodki zapach jego krwi przebijający się przez perfumy, czuł bicie jego serca i kosmyki włosów łaskoczące jego szyję.
            Haroldowi było już wszystko jedno. Nie obchodziło go, że praktycznie wszyscy ludzie i nie-ludzie się na nich gapili – z niezrozumieniem, niektórzy z odrazą... Nie obchodziło go już nic. W tym momencie stwierdził, że ma gdzieś wszystkie konwenanse czy staroświeckie przekonania dotyczące par jednej płci. Choć kiedyś sam nawet nie mógł myśleć o takim czymś i tylko czekał, by spotkać jakąś wampirzycę, która zostanie z nim do końca, teraz nie wyobrażał sobie tego. Ta więź, która połączyła go ze śmiertelnikiem była czymś więcej, o wiele więcej niż przyjaźń. Miłość? A kto to wie? Uwielbiał Louisa i już nic mu nie przeszkadzało w tym, żeby się z nim pokazać. Bo kto się troszczy o opinię innych osób? Tchórze, a on takim nigdy nie był.
            Może wpłynął na to alkohol, a może to płynęło prosto z jego serca. Tego nie wiedział. Wiedział za to, że jest mu dobrze, i że jest… szczęśliwy? Chyba tak. Mając Louisa u boku jego ponura, wampirza egzystencja stawała się lepsza. Przestawał żałować tego, kim jest.
            - Harry? – wyszeptał ledwo słyszalnie Louis, a jego oddech połaskotał szyję chłopaka.
            - Tak?
            - Dlaczego „słoneczko”? – spytał. – Dlaczego mnie tak wtedy nazwałeś?
            - Nie wiem… - przyznał. - Chyba dlatego, że jesteś takim słońcem, rozjaśniającym moją wieczną noc – szepnął i poczuł, jak serce chłopaka zaczyna bić trochę szybciej. Uśmiechnął się do siebie.
            Nigdy nie przypuszczał, że to z taką osobą będzie czuł się szczęśliwy.
            Z mężczyzną, śmiertelnikiem, który mówił do niego Harry.

***

            - To. Jest. Niemożliwe! – wykrzyknęła Marta Barkowska, siadając gniewnie obok swojej siostry, również wampirzycy, Wandy, przerywając jej rozmowę z przyjaciółką, Larą. Specjalnie mówiła po polsku, by tamta nie mogła jej zrozumieć.
            - Co takiego dokładnie? – spytała kobieta, nie bardzo się przejmując. Jej siostra była zwyczajną nastolatką – co z tego, że miała niecałe sto lat. Ciut za dobrze odnalazła się w XXI wieku i jego realiach.
            - Ten chłopak! Harold! Najpierw z nim rozmawiałam, fajnie było, ale nie chciał się dać wyciągnąć na parkiet. No to okej, gadałam z nim dalej, a tu przychodzi jakiś facet i go od nas odciąga – no to sobie myślę trudno, przecież mógł mieć do niego jakiś interes, ale po chwili patrzę, a ci dwaj tańczą przytulańca!
            Wanda popatrzyła na młodszą siostrę, a potem wybuchła głośnym śmiechem, zwracając na siebie uwagę kilku osób.
            - Chcesz mi powiedzieć, że zarywałaś do geja? – spytała, kiedy już się w miarę uspokoiła. Palcem otarła kącik oka, w którym znalazła się jedna łza.
            - Ja nie wiedziałam, że to gej! On wcale na takiego nie wygląda! – krzyknęła.
            - Mogę wiedzieć, co się dzieje? – zapytała zdezorientowana Lara.
            - Moja siostra zarywała do geja – powiedziała Wanda po angielsku, a kobieta wybałuszyła oczy.
            - Do geja? Co? Który to?
            Marta wskazała palcem na dwóch tańczących chłopaków, niczym małe dziecko w piaskownicy pokazujące mamie, który kolega zabrał mu łopatkę czy wiaderko.
            - Ten z kręconymi włosami.
            Blondynka spojrzała na nich, po czym wybuchła śmiechem tak samo głośnym, jak wcześniej Wanda.
            - No nie wierzę! Własnym oczom nie wierzę!
            - No co? – burknęła Marta.
            - Jeszcze kilka minut temu rozmawiałam z tym drugim, Louisem, na temat związków ludzko wampirzych… Żalił mi się, że nie ma tu osoby, której szukał. Teraz wiem, czemu powiedział osoby… - wyjaśniła, po czym znów się zaśmiała, tym razem z Wandą.
            - Ślicznie razem wyglądają – powiedziała druga. – Nie rozumiem cię, Marto.
            - A ja nie rozumiem was – mruknęła i odeszła, tupiąc obcasami. Kobiety znów spojrzały po sobie i parsknęły śmiechem.

***

            - Na kogo patrzysz? – spytała Danielle, odwracając głowę w tym samym kierunku, co Liam. Zatańczyli już jeden szybki taniec i jeden wolny, a teraz po prostu rozmawiali. – Na tych dwóch chłopaków?
            - Taa… - odparł z uśmiechem. Obserwował Louisa tańczącego z Haroldem i choć z tej odległości nie mógł dostrzec ich twarzy, mógł niemal poczuć ich radość ze spotkania. Sam się z tego cieszył – po prostu pasowali mu do siebie. Jak dwa puzzle.
            - Znasz ich?
            - Harold, ten wyższy, razem z przyjacielem, Zaynem, uratowali mnie i tego niższego, Louisa, przed Malkontentami.
            - Ach… - Danielle pokiwała głową. – Uroczo  razem wyglądają – przyznała.
            - Ale chyba nie wszyscy tak sądzą – powiedział Liam, rozglądając się po sali. Wiele par teraz tańczyło, ale większość tych, którzy akurat nie byli na parkiecie, parzyła na Harolda i Louisa. Jedni z niedowierzaniem, inni zszokowani, jeszcze inni oburzeni, a nawet obrzydzeni. Liama zabolało serce. Czy oni nie widzą, jak tym dwóm jest razem dobrze? Co z tego, że obaj są chłopakami…
            - Większość starszych wampirów nie potrafi być tolerancyjna – powiedziała Dani, jakby czytając mu w myślach. – Za ich czasów takich ludzi zabijano. Nie było to całkiem dawno, w ich mniemaniu… Wychowali się tak, trudno zmienić ich osądy; nie wszyscy potrafią iść z duchem czasu. Podziwiam chłopaków, że się odważyli.
            - Ja też…
            Piosenka się skończyła, a chłopcy zeszli na bok. Po chwili zauważyli Liama i podeszli do niego. Oczy Harolda lśniły zielenią bardziej niż zwykle i mimo że wyglądał na lekko wstawionego, kiedy się odezwał, nie brzmiał na takiego.
            - Cześć Liam – przywitał się. – I jak się bawisz?
            - Bardzo dobrze. – Spojrzał z uśmiechem na Danielle, a ona to odwzajemniła. Przeniósł wzrok na przyjaciół. – Was chyba nie muszę o to pytać?
            Louis zarumienił się i spuścił wzrok. Harold położył mu rękę u dołu pleców i uśmiechnął się.
            - Nie, nie musisz. Widziałeś może Zayna? – zapytał. – Muszę mu powiedzieć, że jednak się nie upiłem.
            Śmiertelnik zmarszczył nos i spojrzał w górę na niego.
            - Przecież cuchniesz whisky.
            - Ale się nie upiłem.
            Liam uniósł brwi, ale nie skomentował tego. - Niestety, nie widziałem go, ale możemy go poszukać.
            - To może ja wrócę do przyjaciółek?... – spytała Danielle, dotykając delikatnie ramienia Liama.
            - Ale spotkamy się jeszcze, prawda? – zapytał niemal przerażony wampir.
            - Oczywiście – odparła, a po chwili zniknęła w tłumie.
            - Ostatnim razem go widziałem, jak rozmawiał z Angusem… - powiedział Harold. – Ale nie wiem, jak dawno to było. – Chłopak odwrócił się i rozejrzał w tłumie. Nie mógł nigdzie zauważyć Zayna, ale wielka sylwetka MacKaya od razu rzuciła mu się w oczy.
            Bez słowa skierował się w jego stronę, a Liam i Louis poszli za nim.
            - Angus, widziałeś może Zayna? – spytał bez ogródek, przerywając jego rozmowę z nikim innym, jak Romanem Draganestim. Alkohol chyba jednak na niego trochę wpłynął, pomyślał Liam.
            - Zayna Malika? – spytał Draganesti. – Powinien być w Dragon Nest Academy.
            - W Dragon Nest? – Harold zmarszczył brwi. – A po co Zayn miałby tam być?
            - Mój syn poszukiwał kogoś do pogrania w koszykówkę, a on się zaoferował. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Jeśli chcecie się tam teleportować, zadzwońcie do Howarda Barra. Chodzi o względy bezpieczeństwa.
            - Jasne, dziękuję panu bardzo.
            Wszyscy trzej już mieli odejść, kiedy usłyszeli głos Angusa.
            - Ej, wy dwaj! Liam i Louis, czy jak wam tam! Wy chyba nie powinniście tu być!
            Chłopcy zatrzymali się i odwrócili, patrząc na siebie z lekkim przerażeniem. Cholera.
            - Ale dostaliśmy zaproszenia, sir – powiedział Louis.
            - Nie widziałem was na liście gości. – Potężny mężczyzna założył ręce na piersi i spojrzał na nich srogo z góry, a Louisowi skojarzył się on z ojcem Meridy z filmu Brave.
            - Bo zostaliśmy dopisani później – kontynuował śmiertelnik. Strasznie się denerwował, chociaż przecież mówił prawdę. Harold musiał to wyczuć, bo położył mu delikatnie rękę na plecach; przezornie niezbyt nisko, by Angus się niczego nie domyślił. Szczerze mówiąc, wampir bał się swojego szefa w tym momencie i nie wiedział, jak ten by zareagował.
            - Przez kogo?
            - Przeze mnie – skłamał Harold, wprawiając wszystkich w osłupienie. – Liam bardzo przysłużył się dla naszej misji, gdyby nie on, już byśmy nie żyli. A Louisa nie mogliśmy tak po prostu zostawić. Pokombinowaliśmy z Zaynem i oto są.
            - W takim razie wybaczcie – powiedział MacKay, nadal z niedowierzającą miną.
            - Ach, właśnie, zapomniałem spytać, czy któryś z was ma numer Howarda Barra – powiedział Roman Draganesti.
            - Tak właściwie tylko ja mam telefon… - przyznał Liam. – I nie, nie mam.
            Mężczyzna wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki wizytówkę Dragon Nest Academy i podał chłopakowi.
            - Proszę bardzo.
            Liam podziękował i z westchnieniem ulgi wszyscy trzej wyszli z balu na chłodne powietrze dworu.
            - Było blisko – Louis odetchnął z ulgą; dopiero teraz odważył się to powiedzieć. – Dzięki, Harry.
            Wampir posłał mu uśmiech. – Nie ma za co, później mi opowiesz, jak dostaliście te zaproszenia. Liam, dzwonisz?
            Chłopak pokiwał głową, wybierając numer.
            - Dział ochrony Dragon Nest Academy – odezwał się gruby, znudzony głos. – W czym można pomóc?
            - Ee… Witam – powiedział Liam, a Louis uderzył się otwartą dłonią w czoło, po czym pokręcił głową. Wampir postanowił go zignorować. – Czy można, ee… Teleportować się do akademii?
            - W jakim celu?
            - Przyjaciel tam jest, no i my się zastanawialiśmy… No bo on miał grać w koszykówkę z synem pana Draganestiego…
            - Aa, mówisz o tym ciemnym takim, tak? A jak się nazywasz?
            - Liam Payne.
            - Dobrze, zaraz go zawołam i chłopak zweryfikuje, czy cię zna. Poczekaj chwilę.
            Oba wampiry i śmiertelnik cierpliwie czekali. Po dłuższej chwili Liam usłyszał w słuchawce Zayna.
            - Liam, co się stało?
            - Możemy się do ciebie teleportować? W sensie Louis, Harold i ja.
            - Ale skąd wy… - westchnął. – No nie ważne. Dobra, możecie się teleportować – powiedział, po czym zaczął recytować jakiś sonet Szekspira. Harold wskazał, by chłopak przysunął mu telefon do ucha i wsłuchał się w głos przyjaciela, po czym obejmując mocno Louisa teleportował się. Następnie Liam zrobił to samo.
            Znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu pełnym monitorów. Na blacie biurka leżało pudełko po pączkach, a na obrotowym krześle przy nim siedział wielki mężczyzna. Wielki, to znaczy potwornie umięśniony i bardzo wysoki. Obok niego stał Zayn… bez koszulki.
            - Co ty taki goły? – spytał Liam, marszcząc brwi i wkładając telefon do kieszeni. Zdziwił go również widok tatuaży na ciele wampira, ale postanowił nie pytać o to.
            - Gramy z Tino w kosza, surdut mi trochę przeszkadzał. Chodźcie – kiwnął na nich ręką z uśmiechem.
            - Dziękujemy za pozwolenie! – wykrzyknął jeszcze Payne w stronę mężczyzny i poszedł za Zaynem.
            Louis niemal odruchowo wsunął swoją dłoń w wielką dłoń Harry’ego, gdy szli obok siebie. Spojrzał niepewnie na wampira nie wiedząc, czy ten też tego chce, ale on się tylko uśmiechnął i splótł swoje palce z jego.
            Po chwili doszli do dużej sali gimnastycznej. Specjalna nawierzchnia, wysoki sufit i dwa rzędy krzesełek po dwóch stronach czyniły ją niemalże profesjonalną. Pośrodku niej stał chłopiec w krótkich spodenkach i koszulce jakiejś drużyny.
            - Zayn, gdzie cię tak wcięło? – spytał z wyrzutem. – Zaczynałem się nudzić.
            - Wybacz, mały. Ale przyprowadziłem kolegów, a im nas więcej, tym lepiej, prawda?
            Chłopiec popatrzył na niego i dopiero po chwili pokiwał głową.
            - Jestem Tino – przestawił się. – A wy?
            - Ja jestem Harold,  a to Louis i Liam – powiedział zielonooki wampir wskazując przyjaciół.
            - Czy Louis to twój chłopak? – spytał Tino całkiem poważnie, wskazując palcem na ich złączone ręce.
            - Tak – odparł Harold nie mrugnąwszy okiem. Chłopiec pokiwał głową.
            - To Harold będzie w drużynie z Zaynem, a Liam będzie ze mną – zarządził i zakozłował piłką. – Louis będzie sędzią, bo jest śmiertelnikiem.
            Liam również zdjął marynarkę swojego smokingu i podciągnął rękawy koszuli. Harold odwrócił się do Louisa próbującego rozplątać muszkę, która jakoś dziwnie mu się zaplątała i pomógł mu w tym.
            - Nie masz nic przeciw temu? – zapytał cicho. Lou wiedział, o co mu chodzi.
            - A jakże mógłbym mieć? Mój chłopak, Harry Styles – powiedział, jakby sprawdzając, jak to brzmi w jego ustach. – Nieźle. Akceptuję.
            Harold parsknął śmiechem i zdjął marynarkę. – Lubię, jak mówisz do mnie Harry – przyznał.
            - To dobrze. – Louis szeroko się uśmiechnął i podwinął rękawy swojej koszuli.
            - No szyyyybciej! – jęknął Tino.
            - Już, już! – odkrzyknął Lou i razem z wampirem ustawili się na odpowiednich miejscach. Chłopiec podał mu gwizdek i piłkę. Chłopak podrzucił ją gwiżdżąc, a gra się zaczęła.

            Po chwili Louis już wiedział, dlaczego Tino wyznaczył go, jako śmiertelnika, do sędziowania. Wampirza koszykówka była dość… specyficzna.
            Wszyscy chłopcy, łącznie z Tinem, który jak się okazuje miał takie same zdolności (choć był jedynie półwampirem) nie tylko biegali po boisku – teleportowali się, lewitowali, a piłka wpadała do koszy dwa razy częściej niż w prawdziwym meczu.
            Louis już dawno zgubił rachubę, nawet nie patrzył, czy któryś z nich robi kroki czy faule. Przysiadł sobie po prostu pod ścianą i patrzył na to, jakby nie było, widowisko.
            - Tino! – Między piszczeniem butów na podłodze i hałasem kozłowania Louis usłyszał krzyk kobiety, która właśnie stanęła w drzwiach. Była to bardzo elegancka starsza pani, patrząca z przerażeniem na rozgrywający się mecz.
            Louis nie musiał gwizdać, żeby przerwano grę. Wszyscy chłopcy zgodnie stanęli i spojrzeli na kobietę.
            - Miałam cię wołać na lunch, ale… - Spojrzała z niedowierzaniem na nich. – Jeszcze chwilę temu był tu jeden taki nagi, a teraz już trzech! – To fakt, w pewnym momencie Harold i Liam też zdjęli koszule, by było im wygodniej. Nie, żeby Louis narzekał. - I jak wy możecie tak traktować eleganckie ubrania?! – wskazała na stertę złożoną z koszul i marynarek. Westchnęła i pomasowała skronie. – Nieważne. Ubierzcie się proszę i chodźcie na stołówkę.
            - My też? – spytał Zayn.
            - No przecież używam liczby mnogiej, prawda? – Mówiąc to odwróciła się na pięcie i wyszła.
            - Kto to? – spytał Liam, idąc w stronę kolorowej sterty materiałów.
            - Radinka. Ona się dziś nami opiekuje, jak rodzice są na balu.
            - To ilu was tu jest? – zapytał Louis. Wszyscy zaczęli się powoli ubierać. Tino wyciągnął przed siebie obie dłonie i zaczął liczyć na palcach.
            - Jest moja siostra Sophie… I Bethany… I Jean-Pierre i Jillian… I pełno przedszkolaków… I chłopcy z internatu… - Spojrzał na swoje ręce i je opuścił. – Dużo.
            Liam i Louis wymienili zaskoczone spojrzenia, ale nic nie powiedzieli.
            - Chodźcie, zaprowadzę was – powiedział chłopiec i cała czwórka poszła za nim. Po chwili trafili do pełnej stołówki. Przy dwóch złączonych stołach siedziała grupa chłopaków: najmłodszy mógł mieć 13 lat, najstarszy 18 czy 19; w ich wyglądzie było coś… Dzikiego. Przy innych stołach siedziały dzieciaki w różnym wieku, od maluchów w specjalnych krzesełkach do rówieśników Tina. Wszyscy jedli zwykłe, ludzkie jedzenie.
            - Tino! – zawołała czarnowłosa dziewczynka siedząca przy jednym ze stolików, machając do niego.
            - To Sophie, pójdę do niej – zakomunikował chłopiec i podbiegł w tamtym kierunku. Zayn rozejrzał się i podszedł do lady, za którą stały jakieś dwie kobiety w specjalnych siatkach na włosy; Liamowi skojarzyło się to z jego własną szkołą i aż przeszedł go dreszcz. Nienawidził tamtejszego jedzenia.
            - Mają panie może krew? – spytał czarnowłosy.
            - Tylko grupę 0 – odparła jedna.
            - Poprosimy trzy butelki, jeśli można.
            - I tą kanapkę – dodał Louis, wskazując na sandwicha z sałatą i kurczakiem. Kobieta nawet tego nie skomentowała, tylko podała im wszystko. Chłopcy znaleźli jeden wolny stolik i zajęli miejsca.
            - Skąd wyście się tu wzięli? – spytał Zayn, zwracając się do Liama. – Byliście na balu?
            - Owszem – przytaknął chłopak, biorąc łyka krwi. Zimny napój spłynął mu przyjemnie w dół gardła.
            - Ale skąd mieliście zaproszenia?
            - No właśnie, też jestem ciekaw – powiedział Harold, patrząc na nich wyczekująco.
            - Cóóóż… - Louis przeciągnął samogłoskę i spojrzał na Liama. – Wymagało to wiele sprytu, a za karę Toni MacPhie kupiła nam te jakże piękne smokingi. – Pokazał na siebie i wampira.
            - Po prostu Lou wpisał nas na listę gości – sprecyzował Payne.
            - Ale było warto, prawda?
            Wampir pokiwał głową, przypominając sobie Danielle. – Oj, było.
            Przy stoliku zapadła cisza. Wampiry piły swoją krew, Louis pogryzał całkiem smaczną kanapkę. Jego wzrok błądził po ścianach i nagle zatrzymał się na zegarze.
            - Co?! – wykrztusił, niemal dławiąc się przeżuwanym właśnie gryzem. Pozostali chłopcy spojrzeli na niego pytająco. – Chodzi mi o to… Naprawdę jest już w pół do pierwszej?
            Liam również spojrzał na zegar i pokiwał głową. – Z tego co widzę, to tak.
            - A więc sto lat, Tommo – mruknął chłopak, wzdychając ciężko.
            - Masz urodziny? – spytał ciekawie Harold, przyglądając się mu. Louis pokiwał głową.
            - Dwudzieste pierwsze. Czuję się staro. – Otworzył szeroko oczy. – Znaczy się… nie to miałem na myśli! – wykrzyknął, patrząc na Stylesa i Malika. Zayn tylko uśmiechnął się i machnął ręką.
            - Nic się nie stało – powiedział. – Wszystkiego najlepszego.
            - Sto lat, sto lat… - zanucił Liam z uśmiechem.
            - Gdybym wiedział wcześniej, to bym ci zrobił jakiś prezent – zwrócił się do niego Harold. Ten jednak tylko pokręcił głową.
            - Taniec wystarczył – powiedział cicho, a wampir się rozpromienił.
            - Właśnie, wracamy na bal? – spytał Liam. – Nie wziąłem numeru telefonu od Danielle.
            - Taniec? Dziewczyna? Co jeszcze mnie ominęło? – zapytał zdziwiony Zayn.
            - Oprócz tego chyba nic. – Louis wzruszył ramionami. – Szczerze mówiąc, to ciekawiej było tutaj.
            - Ej, to wracamy czy nie?
            - Możemy wracać, panie niecierpliwy – westchnął Louis.
            Kiedy wampiry dopiły swoją krew, a śmiertelnik skończył kanapkę, udali się na salę gimnastyczną, gdzie zostawili marynarki. Ubrali się, pozawiązywali muszki (Harold bardzo chętnie pomógł w tym Lou, któremu to jakoś nie szło) i teleportowali z powrotem do Romatechu na bal.
            Liam odnalazł Danielle i poprosił o numer telefonu, po czym zatańczył z nią jeszcze. Zayn został zaatakowany przez Martę Barkowską i jej koleżanki, na szczęście jednak udało mu się je spławić. Harold zatańczył z Louisem jeszcze kilka razy, ku zgorszeniu większości wampirów.
           Około trzeciej Louis zaczął się robić senny. Bal miał trwać jeszcze co najmniej dwie godziny (biorąc pod uwagę, że zimą świt wstaje później), ale nie wiedział, czy da radę dotrwać do końca.
            - Chcesz już iść? – spytał cicho Harold, zauważając to, w jakim stanie on jest. Lou pokiwał jedynie głową.
            - Gdzie się zatrzymujesz na dzień? – zapytał, kiedy wychodzili z budynku.
            - Pozwolono nam się przespać – jeśli tak mogę powiedzieć – w kwaterze na Upper East Side.
            - Czyli tam, gdzie teraz mieszkam?
            Harold potaknął, obejmując go mocno. Po chwili już stali przed drzwiami kamienicy. Louis wystukał kod dostępu i nacisnął klamkę.
            W środku było ciemno. Kiedy weszli po schodach na pierwsze piętro, ujrzeli smugę światła pod drzwiami do pokoju ochrony. Wspinali się dalej, aż doszli do pokoju śmiertelnika. Kiedy stanęli przy drzwiach, Louis przestąpił z nogi na nogę.
            - Więc…
            Harold zrobił krok do przodu i bez słowa pocałował chłopaka, kładąc jedną rękę na jego karku, a drugą układając delikatnie na jego policzku. Lou był nieco zaskoczony, ale odwzajemnił pocałunek, łapiąc za klapy marynarki wampira. Uśmiechnął się delikatnie – znów czuł smak Blissky. Tak jak poprzednim razem, bardzo mu się to spodobało.
            Niemal czytając sobie nawzajem w myślach, Harold przyparł Louisa do ściany i złapał jego uda podnosząc do nieco, a ten oplótł go nogami w pasie. Ta fizyczna potrzeba bycia blisko dawała im się we znaki już wcześniej; teraz jednak ich ciała zdawały się nie być dostatecznie blisko.
            Louis wplótł palce we włosy Harolda. Uwielbiał je.
            - Brakowało mi tego, Harry – westchnął, odsuwając się na milimetr.
            - Mnie też, słońce – mruknął wampir do jego ucha, po czym zaczął kłaść delikatne pocałunki po linii jego szczęki. – Bardzo – szepnął i znów wpił się w jego usta.
            Nagle ciemny korytarz został rozświetlony, a obaj chłopcy zamarli.
            - Ups… - wymamrotał Louis kiedy ponad ramieniem Harolda ujrzał zdumionego Carlosa.
            - Słyszałem kroki i chciałem sprawdzić… - powiedział mężczyzna mrugając, bo chyba nadal nie wierzył, w to co widzi. Harold delikatnie puścił Lou i ten postawił stopy na ziemi.
            - To tylko ja, Carlos. I Harold. Mój, ee… - zająknął się i spuścił wzrok. – Mój chłopak – powiedział w końcu. Nie myślał, że tak trudno mu będzie się do tego przed kimś przyznać. - Możesz wracać do siebie.
            - Bardzo chętnie – odparł, odwracając się na pięcie. Obaj chłopcy spojrzeli po sobie.
            - To ja chyba pójdę już spać. – Louis już otworzył drzwi swojego pokoju, ale Harold złapał jego rękę i odwrócił go do siebie, po czym złożył na ustach delikatny pocałunek.
            - Wszystkiego najlepszego, słońce – powiedział pochylając się i opierając czołem o jego czoło. – Kolorowych snów.
            - Dzięki, Haz – wyszeptał. Wampir go puścił, a on wszedł do pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi. Szybko zrzucił całe swoje ubranie, po czym jedynie w bokserkach położył się do łóżka. Zasnął dość szybko, przepełniony niemalże euforią.
            Mimo to, jego umysł kłuła jedna, bardzo natrętna myśl, której w żaden sposób nie mógł się pozbyć.
            Choć ten dzień był jednym z najszczęśliwszych dni jego życia, cały czas miał wrażenie, że to tylko cisza przed burzą. 

15 komentarzy:

  1. Uwielbiam sceny namiętności między Lou a Harry'm. Za każdym razem, kiedy czytam jak się całują czy obejmują przechodzą przez moje ciało dreszcze podniecenia - o tak! I nie boję się tego powiedzieć! Powiem więcej - liczę na kolejne, tak samo, a może i bardziej, gorące sceny.
    Bardzo podobał mi się rozdział. Cieszę się, że wplątałaś do opowiadania Danielle i od razu przypadli sobie z Liamem go gustu - to było naprawdę słodkie :)
    Zastanawiam się kiedy Zayn znajdzie swoją drugą połówkę i czy to będzie Perrie? Kto to wie?
    Oczywiście z niecierpliwością wyczekuję również pojawiania się Nialla. Przyznam szczerze, że mam wrażenie iż, będzie on zmiennokształtny. Ciekawa jestem w jakim stopniu moja przypuszczenia się potwierdzą?
    Na sam koniec pragę wspomnieć, że cholernie cieszę się z tego, że zdecydowałam się przeczytać to opowiadanie - nie żałuję i dziękuję losowi, że pozwolił mi znaleźć tego bloga. Proszę piszcie, piszcie i piszcie! Bo naprawdę wspaniale Wam idzie! I na każdy kolejny rozdział czekam z coraz to większą niecierpliwością. Mam nadzieję, że siódemka pojawi się szybko, mam tu na myśli kwiecień! :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomimo, że ten rodział ma 17 stron mi i tak wydał się za krótki. Zaczęłam czytać i znaim się obejrzałam, skończyłam. Po prostu połykam wszystko co napiszesz w tempie ekspresowym. A muszę przyznać, że piszesz świetnie. Miałaś naprawdę super pomysł na to opowiadanie, z rodziału na rozdział robi się coraz ciekawiej. Już nie mogę się doczekać nastepnego rozdziału i mam nadzieję, że będzie co najmniej tak długi jak ten, a najlepiej by było gdyby był jeszcze dluższy xD I jedna z rzeczy, która najbardziej mnie interesuje, to kim będzie Niall i kiedy się pojawi???

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, super, super! Czekałam na ten odcinek strasznie długo! Codziennie sprawdzałam czy jest coś nowego, i się doczekałam! Piszecie super! Miałam nadzieję, że może w tym odcinku pojawi się Niall, niestety będę musiała na niego trochę poczekać. No nic, muszę wytrzymać. Czekam na ciąg dalszy!
    Pozdrawiam Ross.

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyczny rozdział! Bardzo przyjemnie się go czytało :) Spotkanie Harrego z Lou i to, że nie wstydzili się przyznać, że są razem było takie romantyczne! Za każdym razem czytam z uśmiechem na twarzy, to jak się przytulają i nie szczędzą sobie czułości :)
    Czekam na kolejny!
    Lena :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  6. Heej, dziewczyny! Kiedy będzie nowy rozdział? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc nie wiem :< Teraz przypada kolej na Toni, ale ona ma jakiś zastój weny i nie wiem, jak to będzie.

      Usuń
    2. :( Tak nie można!

      Usuń
  7. Witam,
    Zapraszam do udziału w nowym konkursie na stronie stowarzyszenia www.ff-1d.blogspor.com !
    Przewidujemy niezłe nagrody :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Zauważyłam, że nie masz zwiastunu.
    Jeżeli byś go chciała, serdecznie zapraszam na stronę http://mania-zwiast.blogspot.com/ !
    Zamów u KADU ;*, a na pewno nie pożałujesz ! :)

    Buziaki ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się akurat składa, że mamy zwiastun.
      Spamuj z głową, moja droga.

      Usuń
  9. W reakcjach do wyboru powinna być jeszcze opcja "Zajebisty" bo taką opcję bym zaznaczyła :D
    Rozdział świetny jak to całe opowiadanie :D
    Czekam na kolejny rozdział! :D ~S.

    OdpowiedzUsuń
  10. Genialne połączenie wampirów i 1d strasznie wciąga i czyta się na prawde lekko i przyjemnie czekam aż Toni odzyska wene i pojawi się coś nowego :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeśli jestem niedowidząca - wybaczcie. Jednak chciałabym przeczytać tą historię od początku, czy jest taka możliwość?

    Pozdrawiam,
    Scarlett

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jesteś niedowidząca, to szablon nam się psuje. Wszystkie rozdziały dostępne tutaj: http://take-my-coffin-home.blogspot.com/p/spis-tresci.html :)

      Usuń