Ten rozdział ma jakieś 17 stron i jest tu milion różnych rzeczy, ale wiecie co wam powiem?
~ Earl Grey
~
Harold
z zaskoczeniem spojrzał na czerwoną kopertę, którą właśnie przyniósł mu
posłaniec z Nowego Jorku. Zayn dostał taką samą. Jeszcze większe zaskoczenie
budziła w obu wampirach ich zawartość – zaproszenia na słynny bal
bożonarodzeniowy dla elit. W kopercie Zayna znajdowała się też mała karteczka
wyrwana z notesu.
W nagrodę za udaną misję – Angus
Zayn
podniósł wzrok na przyjaciela.
-
I co o tym myślisz? – spytał go.
-
Odkąd zaczęli organizować te bale, zastanawiałem się, czy mam szanse dostać
zaproszenie… I oto jest – odparł Harold i uśmiechnął się, ale po chwili trochę
spoważniał. – Louisa tam nie będzie, prawda?
Zayn
westchnął i poklepał go po ramieniu. – Wybacz, ale raczej nie.
-
Możemy przyjechać tam wcześniej, żebym mógł się z nim zobaczyć? – spytał
nieśmiało.
-
I co, wpadniesz do niego a potem powiesz, że idziesz na jedną z największych
imprez wampirzego świata i nie możesz go zabrać? – Zayn pokręcił głową. –
Lepiej, jak to zrobimy po balu. Może być?
Harold
pokiwał głową, a loki zakryły mu oczy. Co z tego że dzień później… Ważne, że
wreszcie spotka się z Louisem.
***
Louis
poprawił marynarkę swojego ciemnozielonego smokingu (kolor ten był swoistą
zemstą ze strony Toni; smoking Liama był bordowy, oba z czarnymi wyłogami) i
podał stojącemu przy drzwiach ochroniarzowi zaproszenie swoje i przyjaciela. Na
szczęście nikt inny z MacKay S&I prócz Iana, Carlosa i tych kilku wampirów
uczestniczących w akcji w Londynie ich nie znał, więc nie mieli problemów z
wejściem.
Chłopcy
znaleźli się na sali. Po dwóch stronach tego wielkiego pomieszczenia były
ustawione długie stoły z napojami dla wampirów i jedzeniem dla nielicznych
śmiertelników, a na nich stały lodowe rzeźby przedstawiające dość ciekawe
rzeczy, jak stos prezentów w kształcie trumienek. Co pewien odstęp, może dwa
metry, pod ścianami stały choinki, idealnie udekorowane. Pod wysokim sufitem
zawieszone były granatowe i srebrne błyszczące serpentyny, które dawały bardzo
ciekawy efekt. Na końcu pomieszczenia, w prawym rogu, umieszczone było
półokrągłe podwyższenie, na którym rozgrywał się zespół. To na nie skierowane
były reflektory, a poza nimi tylko kilka świateł było rozmieszczonych po całym
pomieszczeniu, więc tonęło ono w przyjemnym półmroku. Na sali byli już prawie
wszyscy goście – jedni siedzieli przy stołach, inni krążyli po parkiecie
szukając znajomych – było w końcu już tylko 10 minut do oficjalnego
rozpoczęcia.
-
Idź go poszukać – powiedział Liam, jakby czytając w myślach Louisowi, który
stawał na palcach, rozglądając się wokół.
-
A nie będzie ci trochę głupio tak samemu?
Wampir
pokręcił głową i uśmiechnął się do przyjaciela.
-
Nic mi nie będzie, idź. – Popchnął go delikatnie, a ten odszedł, wciąż stając
na palcach, by zobaczyć coś w morzu głów. Uwagę Liama przykuł nagły wybuch
śmiechu, którego źródłem była grupka Szkotów. Wszyscy mieli odświętne great kilty, eleganckie koszule, a na
plecach przytroczone tradycyjne miecze Claymore. Można było uznać, że jest to
tylko ozdoba, ale gdyby Malkontenci postanowili zaatakować, mężczyźni nie
zawahaliby się ich użyć.
Chłopak
podszedł powoli do jednego ze stołów i wziął z niego kieliszek z Bubbly Blood.
Kiedy się odwracał, wpadł na kogoś i omal nie rozlał napoju.
-
Przepraszam! – wykrzyknął, łapiąc chwiejącą się dziewczynę. – Nic ci nie jest?
– spytał, patrząc na nią. Była niewiele od niego niższa; brązowe loki opadały
lekko na jej ramiona, a ciemna karnacja kontrastowała ze zwiewną, koronkową
kremową suknią bez ramiączek. Ciemne oczy wpatrywały się z lekką dezorientacją
w Liama.
-
Nie, nic się nie stało – powiedziała po chwili, gdy już doszła do siebie.
-
Nie wybaczyłbym sobie, gdybym zniszczył tę piękną suknię – powiedział, a
dziewczyna z zawstydzeniem malującym się na ślicznej twarzy spojrzała na niego.
-
Już mówiłam, nic się nie stało. Jestem Danielle – przedstawiła się.
-
Liam. – Chłopak się uśmiechnął. – Byłaś już wcześniej na tym balu? – zapytał,
by podtrzymać konwersację.
-
W osiemdziesiątym dziewiątym i dwutysięcznym – odparła lekko. – A ty?
-
O-och… - zająknął się Liam.
-
Coś nie tak? – spytała zaniepokojona.
-
Nie, nic… - Potrząsnął głową, jakby chcąc wyrzucić coś z niej. – Czasem jeszcze
zapominam, że wampiry mają znacznie więcej lat, niż na to wyglądają.
-
Kobiety o wieku nie mówią, ale tobie mogę zdradzić, że w zeszłym tygodniu
obchodziłam 165 urodziny – przyznała. – Wnioskuję, że nie jesteś jeszcze
wampirem aż tak długo?
Liam
podrapał się po tyle głowy. – Właściwie to od trzech tygodni… Mam 19 lat. Przy
tobie jestem dzieciakiem.
Danielle
spojrzała na niego z uśmiechem.
-
Nie wyglądasz na dzieciaka – powiedziała. – A zachowujesz się dojrzalej niż
niektórzy stulatkowie – dodała.
Chłopak
się zaczerwienił i nie wiedział co powiedzieć, ale na całe szczęście rozmowę
przerwało im pukanie w mikrofon. Oboje odwrócili się i zobaczyli, że na
podwyższeniu stoi dwoje ludzi – a raczej nieumarłych. Mężczyzna był wysoki,
jego czarne włosy przetykane nitkami siwizny, co nadawało mu elegancji, a
przenikliwe złote oczy przebiegały po gościach. Kobieta trzymająca go pod rękę
miała jasne, nieco rudawe włosy i niemal mlecznobiałą cerę pokrytą delikatnymi,
ale świetnie widocznymi w świetle reflektorów piegami. Kontrastowała ona bardzo
z krwistoczerwoną suknią i szminką.
-
To jest Roman Draganesti? – spytał Liam. Danielle przytaknęła i oboje z
powrotem zwrócili się ku scenie.
-
Witam serdecznie wszystkich naszych szacownych gości – powiedział mężczyzna z
olśniewającym uśmiechem. – Jest to nasz okrągły, trzydziesty bal
bożonarodzeniowy. Że też się wam chce tu co roku przychodzić…
Większość
gości roześmiała się delikatnie, a on posłał im uśmiech i kontynuował.
-
Witam też gości, którzy są tu po raz pierwszy. Witam wampiry,
zmiennokształtnych, ludzi… i innych również. – Spojrzał rozbawiony na kogoś
znajdującego się blisko podwyższenia. – Mam nadzieję, że i tegoroczny bal przypadnie
wam do gustu.
Draganesti
skłonił się nieznacznie i do wtóru oklasków zszedł razem z żoną ze sceny, na
którą wszedł już zespół. Składał on się z trzech trębaczy, trzech puzonistów,
czterech saksofonów, perkusji, pianina i gitary basowej. Po krótkim wstępie
dyrygenta zaczęli grać jakąś jazzową, radosną melodię, którą Liam skądś
kojarzył – ale za Chiny ludowe nie umiał dopasować tytułu.
-
Dani, tu jesteś! – najpierw usłyszeli, a potem zobaczyli dwie kobiety
przedzierające się do nich. Jedna miała skórę tak ciemną, że niemal czarną, a
blondynka przy niej wypadała blado jak kartka papieru. – Wszędzie cię
szukałyśmy! – czarnoskóra zwróciła się do Danielle. – Chodź! – Chwyciła jej
dłoń i pociągnęła w tłum.
-
Danielle! – zawołał jeszcze Liam, a ta zatrzymała się mimo protestów
przyjaciółek. – Zarezerwujesz dla mnie jeden taniec?
-
Z wielką chęcią – odparła z szerokim uśmiechem. – A może nawet więcej niż
jeden.
Kobiety
porwały ją w tłum na parkiecie, a chłopak został sam. Po chwili zorientował
się, że uśmiecha się głupio sam do siebie, więc wziął łyka Bubbly Blood, kręcąc
głową, by to jakoś zamaskować. Nie mógł uwierzyć, że jeszcze tydzień temu
chciał wybić Louisowi pomysł z zaproszeniami z głowy.
***
-
Mówiłem, że się przez ciebie spóźnimy! – powiedział Zayn, kiedy weszli do sali,
gdy oklaskiwano schodzących ze sceny Shannę i Romana Draganestich. – Gdybyś się
tak nie odstawiał, zdążylibyśmy na początek.
-
Nie narzekaj – Harold poprawił muszkę i zaczął iść w głąb sali, szukając
znajomych twarzy; Zayn ruszył zaraz za nim. W końcu znaleźli Angusa z żoną Emmą
u boku, rozmawiających z Ianem i Toni MacPhie.
-
Harold, Zayn, dotarliście! – wykrzyknął z jowialnym uśmiechem MacKay, po czym
poklepał po ramieniu bliżej stojącego Malika. – I jak wam się podoba?
-
Co prawda dopiero teraz tu dotarliśmy – powiedział Mulat patrząc znacząco na
Harolda – ale wszystko wygląda dość imponująco.
-
Ian, trenujesz Louisa i Liama, prawda? – spytał od razu Harry. – Jak im idzie?
Mężczyzna
był zaskoczony tym pytaniem, ale odpowiedział po sekundzie wahania. Zayn
zamknął oczy, wzdychając.
-
Liam bardzo dobrze radzi sobie z mieczem, a Louis z bronią palną – powiedział
Ian.
-
To dobrze. – Harold pokiwał głową, posyłając fałszywy uśmiech, niesięgający
oczu.
Między
MacKay’ami, Zaynem i Ianem oraz Toni rozpoczęła się lekka rozmowa, tak zwana
„gadka-szmatka”. Podczas niej chłopak o zielonych oczach stał z boku, jednym
uchem jej się przysłuchując, ale myślami odpłynął daleko. Mimo, że sala była
pięknie przystrojona, zespół grał znane i mniej znane kawałki, a sam wampir
zawsze marzył o przyjściu tutaj, nie chciał tu być. Wolałby odwiedzić Louisa,
porozmawiać z nim… Musiał jednak zostać, bo tego wymagało dobre wychowanie.
-
Angus, a czy… - zaczął Zayn w pewnym momencie, ale przerwał kiedy zauważył, że
jego przyjaciel gdzieś idzie. – Harold, co ty robisz?
-
Idę się upić – powiedział chłopak nie odwracając się i poszedł do jednego ze
stołów.
-
A temu co? – spytała Emma, kiwając głową w kierunku Harolda.
-
Tęskni – odparł krótko Zayn, nie zagłębiając się w szczegóły.
Porozmawiali
jeszcze przez chwilę, ale kto inny zajął ich rozmową, więc Zayn odszedł,
szukając innych znajomych. Przeszedł obok tańczących par, zmierzając powolnym
krokiem na drugi koniec sali, kiedy poczuł, jak ktoś wpada na jego plecy.
Odwrócił się i zobaczył siedzącego na ziemi chłopca. Miał może siedem lat i
wyglądał na bardzo zdezorientowanego.
-
Hej, kolego, nic ci nie jest? – spytał, pomagając mu wstać. Chłopiec pokręcił
głową.
-
Szukam taty – powiedział. – Widział go pan?
-
Jestem Zayn, nie pan – odparł. – A jak się nazywa twój tata?
-
Roman Draganesti, a ja jestem Tino – przedstawił się chłopiec, a Zayn pobladł.
Czy to był syn gospodarza tego balu? Na to wygląda. Chłopak położył mu
delikatnie rękę na plecach.
-
A więc musimy go znaleźć.
Zayn
przeszukał wzrokiem salę. W pewnym momencie miał wrażenie, że widzi Liama, ale
to nie mógł być on. Po chwili zlokalizował wampira, tańczącego ze swoją żoną i
zaprowadził Tina do niego.
-
Tata! – wykrzyknął chłopiec, zwracając na siebie uwagę rodziców. Spojrzeli na
niego zaskoczeni (skąd on się tu właściwie wziął? Zayn sam nie wiedział) i
zamarli.
-
Tino, co ty tu robisz? – spytał mężczyzna przykucając, by ich oczy znalazły się
na jednym poziomie. – Przecież wiesz, że nie możesz się sam teleportować tak
daleko.
-
Bo Sophie i reszta się bawią lalkami, a lalki są głupie i ja bym chciał pograć
w koszykówkę, no ale nikt nie chce… - powiedział, patrząc smutno na ojca.
-
A chłopcy z internatu?
-
Oni twierdzą, że oszukuję.
-
Ja mogę z tobą pograć – powiedział Zayn, nim zdążył pomyśleć. Dlaczego to
zrobił? Mały Tino chyba po prostu go zauroczył.
-
Zrobiłbyś to? – spytał Draganesti, dopiero teraz go zauważając. Wstał. – Tak
właściwie ty jesteś…
-
Zayn Malik, brytyjski wydział MacKay S&I – przedstawił się z uśmiechem i
podał mu rękę.
-
Roman Draganesti, oraz moja żona Shanna – wskazał na kobietę.
-
Czyli będziemy mogli pograć? – Tino zwrócił się do Zayna.
-
Będziesz mógł, pod jednym warunkiem – powiedział Roman. – Żadnej ponownej
teleportacji na bal, zgoda?
Chłopiec
przytaknął z uśmiechem, a mężczyzna poczochrał mu włosy.
-
Bawcie się dobrze! – powiedziała Shanna, gdy chłopiec wziął Zayna za rękę. Nim
ten zdążył podziękować, mały ich teleportował.
***
Zrezygnowany
Louis usiadł ciężko na krześle przy jednym ze stołów. Nigdzie nie mógł znaleźć
Harry’ego. Przez moment widział gdzieś w tłumie Zayna więc wiedział, że
przynajmniej on był. Może Harold nie przyszedł? Nie, to niemożliwe… nie zostawiłby
przyjaciela. Prawda?
-
A ty co taki przygnębiony? – spytała kobieta siedząca obok. Miała złociste
włosy, około trzydziestu lat, a jej bladoróżowa sukienka nie maskowała ciąży.
Jej twarz wyrażała szczerą troskę.
-
Nie umiem znaleźć pewnej osoby – wyznał. – Nawet nie wiem, czy tu przyszła.
Kobieta
pokiwała głową. – Mówiąc pewna osoba
masz na myśli kogoś konkretnego, jak rozumiem?
-
Taa… - mruknął chłopak. – Tak w ogóle, to jestem Louis.
-
Lara – przedstawiła się krótko kobieta. – A więc możemy się pożalić nad sobą
razem. Mój mąż musiał jechać na misję do Włoch – wytłumaczyła, kiedy posłał jej
zdziwione spojrzenie.
-
A więc pracuje w MacKay S&I? – domyślił się chłopak. Kobieta pokiwała
głową.
-
Jest wampirem, jeśli o to chciałeś spytać – dodała.
-
A ty śmiertelniczką… - powiedział w zadumie Louis.
-
Owszem – potwierdziła. – I mamy tu o wiele więcej takich par.
-
Czy to trudne? – zapytał nagle. – Wiesz, skoro on przez cały dzień jest martwy…
-
A więc ta osoba też jest nieumarła? – domyśliła się Lara. Louis pokiwał głową z
półuśmiechem i spojrzał zażenowany w dół. Ta
osoba nie była tylko nieumarła, była cholernie seksowna. I uratowała go dwa
razy. – Po prostu musisz się przyzwyczaić, co nie jest takie trudne, jeśli się
pracuje u MacKaya. A pracujesz u niego, prawda? Bo zwykły śmiertelnik nie
dostałby zaproszenia.
Louis
parsknął śmiechem, ale spoważniał po chwili. Cholera, co on miał jej teraz
powiedzieć?
-
Powiedzmy, że tak… Bo właściwie jestem na szkoleniu.
Kobieta
zmarszczyła brwi.
-
W takim razie jak dostałeś zaproszenie?
-
Tajemnica rządowa – szepnął, po czym wstał, żeby jeszcze raz omieść wzrokiem
salę. Nigdzie nie zauważył lokatej czupryny. Z westchnieniem ponownie usiadł i
tym razem zwrócił uwagę na to, co jest na stole. Zauważył kilka kieliszków w
pobliżu, które były napełnione jasnym, przejrzystym płynem.
-
Hej, to nie jest żadna krew o smaku wody, prawda? – spytał. Lara pokręciła
głową.
-
Nie, to zwykły szampan dla ludzi. Częstuj się.
-
Też chcesz?
-
Nie – pokręciła głową, po czym położyła rękę na brzuchu. – Nie mogę.
-
Faktycznie! – Chłopak uderzył się dłonią w czoło. – Jestem głupi, przepraszam.
-
Wcale nie – odparła z uśmiechem.
Przez
chwilę jeszcze rozmawiali o Romatechu, samym balu i innych, różnych rzeczach –
na przykład bardziej szczegółowo omówili wątek ludzko-wampirzego związku. Louis
sączył niespiesznie szampana, pozwalając mu spływać powoli w dół przełyku. W
pewnym momencie jego wzrok zabłądził w stronę grupki młodych kobiet, właściwie
dziewcząt…
Chłopak
wypluł szampana z ust, omal nie mocząc sobie
nim koszuli.
-
Louis! Coś się stało?
-
Tak – powiedział i wstał gwałtownie, odstawiając kieliszek na stół. – Wybacz,
ale właśnie znalazłem osobę, której szukałem – powiedział i odszedł w stronę
tamtej grupki. Przepełniała go zazdrość, od stóp do głów.
Żadne
małolaty nie będą się mizdrzyć do jego wampira.
***
Plany
Harolda spaliły na panewce.
Na
początku szło dobrze – Dougal powiedział mu, gdzie może znaleźć Blissky, wziął
sobie jedną butelkę, wypił ją całą. Wziął drugą, pociągnął jednego łyka…
I
wtedy je zauważył.
Jakieś
cztery dziewczyny przyglądały mu się, chichocząc i czerwieniąc się, gdy
pytająco na nie spojrzał. Postanowił je zignorować i kontynuować jakże
zajmującą czynność, jaką było upijanie się, ale był w połowie butelki, gdy
podeszły. Trzy stały nieśmiało z tyłu, a jedna wyszła odważnie przed szereg.
-
Cześć – powiedziała. – Chyba jesteś tu nowy.
-
Może – odparł. Nie chciał, żeby tu były, chciał, żeby sobie poszły. A z tego
powodu mógł nawet przestać być gentlemanem.
-
Ja jestem Marta – przedstawiła się. – A to Chrissy, Jade i Melanie – wymieniła
imiona koleżanek, wskazując je. – A ty jak się nazywasz?
-
Harold – mruknął i pociągnął kolejny łyk.
-
Harold… Ładnie. Mogę ci mówić Harry?
Wampir
poczuł ukłucie w sercu. Tylko jedna osoba mogła tak do niego mówić i raczej nie
była to ta dziewczyna.
-
Nie.
-
Okeeej… - Marta przeciągnęła samogłoskę. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
– A więc, jesteś z Nowego Jorku albo coś? Bo my pracujemy w Dragon Nest
Academy, wiesz, tej szkole dla dzieciaków wampirów.
-
Ja uczę geografii – powiedziała jedna z koleżanek Marty. Harold zapomniał już,
jak miała na imię. – Jade angielskiego, a Marta i Mel są przedszkolankami.
-
Fascynujące – wymamrotał chłopak w szyjkę butelki.
-
Hej, nie bądź gburem, Harry! – wykrzyknęła Marta. – Daj się wyciągnąć na
parkiet!
-
Jestem Harold – warknął. – I nikt mnie nie będzie wyciągał na parkiet.
Ciągle
miał głupią nadzieję, że Louis wyskoczy nagle skądś niczym klaun z pudełka i
uratuje go. Albo chociaż Zayn. Tak właściwie, to gdzie go wcięło?
-
No dobra. Więc jesteś z Anglii, tak? Poznałam po akcencie – paplała nadal
Marta. – Ja w sumie jestem z Polski, to też daleko. Przemienił mnie taki jeden
Malkontent w czasie II wojny światowej. Uwierzysz, że przeszłam „na dobrą
stronę mocy” dopiero kilka lat temu? Dziewczyny za to są o wiele młodsze,
zostały przemienione ze dwa czy trzy lata temu. Mel została uratowana przez
tego przystojniaka Jacka, ale się okazało że ma żonę. Szkoda, prawda?
-
Wielka.
-
I tak bym u niego nie miała szans – wymamrotała nieśmiało Mel.
-
A ty kiedy zostałeś przemieniony?
-
W piętnastym – mruknął. Marta zmarszczyła brwi.
-
Ale tysiąc dziewięćset, tysiąc osiemset, czy…
-
Dziewięćset.
-
Dziewięćset piętnastym?!
-
Tysiąc dziewięćset piętnastym –
powiedział znudzony. Miał już ich serdecznie dość.
-
Och, faktycznie. Nie wyglądasz na tak starego, wiesz, jak Angus MacKay czy ci
wszyscy inni. – Marta zdawała się nie zauważyć tego, jak bardzo chłopak nie chce
z nimi rozmawiać. – Więc masz już jakieś sto lat, jesteś Brytyjczykiem… A masz
dziewczynę, żonę… Może kochankę? – spytała śmiało. – Tak tylko pytam, wiesz.
-
Nie, nie mam – wycedził przez zęby. Nie miał ani dziewczyny, ani żony, ani tym
bardziej kochanki. Miał swojego śmiertelnika.
-
Och, no widzisz, tak myślałam. To może jednak zmienisz zdanie i zatańczysz ze
mną? – zapytała, kiedy zaczęła się jakaś wolniejsza piosenka. Harold rozpoznał Beatlesów.
-
Nie będę z tobą tańczyć – warknął, już zupełnie zdenerwowany i odstawił butelkę
Blissky z hukiem na stół, omal jej nie rozbijając. – Nie zatańczę ani z tobą,
ani z nikim innym, zrozumiałaś?
Patrzył
na jej przerażoną twarz, na zszokowane twarze jej koleżanek i czuł pewną
satysfakcję.
Nagle
poczuł jak ktoś łapie go za nadgarstek. Myślał że to Marta i już miał wyrwać
rękę z uścisku, ale poczuł, że dłoń tej osoby jest bardziej szorstka i ciepła.
Spojrzał szybko w tę stronę i nagle wszystkie negatywne emocje go opuściły. Wpatrywał
się w niedowierzaniem w te niebieskie oczy i nagle uśmiech pojawił się na jego
twarzy.
-
Panie wybaczą – powiedział i pociągnięty delikatnie przez Louisa wyszedł
spomiędzy nich.
-
Skąd ty… - spytał, dotykając jego policzka drżącą dłonią. Nie umiał uwierzyć w
to, że on tu jest. W obrzydliwie zielonym smokingu, z podwiniętymi nogawkami i
białymi trampkami na stopach. Wyglądał bardziej niż idealnie.
-
Dowiedziałem się, że tu jesteś… No i zdobyliśmy z Liamem zaproszenia.
-
Zrobiłeś to, żeby się ze mną zobaczyć? – spytał czując, jak jego serce się
topi. Półtorej butelki Blissky trochę na niego już wpłynęło. Choć zwykle upijał
się „na smutno”, teraz czuł się… rozczulony? Chyba tak.
-
No… no chyba tak – powiedział zawstydzony, patrząc pod nogi.
-
Cieszę się – przyznał Harold cicho, a Louis popatrzył w górę z delikatnym
uśmiechem. – Naprawdę się cieszę.
Zaczęła
się następna piosenka. Była to jedna z ulubionych jazzowych piosenek wampira, My Cherie Amour Steviego Wondera, w
bardzo pięknej aranżacji. Lou odwrócił głowę w stronę sceny, a potem spojrzał
na Harolda.
-
Zatańczy pan ze mną, panie Styles? – spytał, skłaniając się nieznacznie i
wyciągając dłoń. Wampir złapał ją z uśmiechem.
-
Bardzo chętnie, panie Tomlinson.
Chłopcy
wyszli na parkiet. Może nie na sam jego środek, ale jednak. Harold kątem oka
zobaczył zszokowaną Martę i jej koleżanki, patrzące z niedowierzaniem na nich
dwóch. Wampir przyciągnął do siebie Louisa, jedną ręka obejmując go w pasie, a
drugą łapiąc jego dłoń. Zbliżyli się do siebie i zaczęli powoli kołysać w rytm
piosenki. Śmiertelnik ułożył głowę na jego ramieniu, a on zamknął oczy i
wciągnął głęboko powietrze. Czuł słodki zapach jego krwi przebijający się przez
perfumy, czuł bicie jego serca i kosmyki włosów łaskoczące jego szyję.
Haroldowi
było już wszystko jedno. Nie obchodziło go, że praktycznie wszyscy ludzie i
nie-ludzie się na nich gapili – z niezrozumieniem, niektórzy z odrazą... Nie
obchodziło go już nic. W tym momencie stwierdził, że ma gdzieś wszystkie
konwenanse czy staroświeckie przekonania dotyczące par jednej płci. Choć kiedyś
sam nawet nie mógł myśleć o takim czymś i tylko czekał, by spotkać jakąś
wampirzycę, która zostanie z nim do końca, teraz nie wyobrażał sobie tego. Ta
więź, która połączyła go ze śmiertelnikiem była czymś więcej, o wiele więcej niż przyjaźń. Miłość? A
kto to wie? Uwielbiał Louisa i już nic mu nie przeszkadzało w tym, żeby się z
nim pokazać. Bo kto się troszczy o opinię innych osób? Tchórze, a on takim nigdy
nie był.
Może
wpłynął na to alkohol, a może to płynęło prosto z jego serca. Tego nie
wiedział. Wiedział za to, że jest mu dobrze, i że jest… szczęśliwy? Chyba tak.
Mając Louisa u boku jego ponura, wampirza egzystencja stawała się lepsza.
Przestawał żałować tego, kim jest.
-
Harry? – wyszeptał ledwo słyszalnie Louis, a jego oddech połaskotał szyję
chłopaka.
-
Tak?
-
Dlaczego „słoneczko”? – spytał. – Dlaczego mnie tak wtedy nazwałeś?
-
Nie wiem… - przyznał. - Chyba dlatego, że jesteś takim słońcem, rozjaśniającym
moją wieczną noc – szepnął i poczuł, jak serce chłopaka zaczyna bić trochę
szybciej. Uśmiechnął się do siebie.
Nigdy
nie przypuszczał, że to z taką osobą będzie czuł się szczęśliwy.
Z
mężczyzną, śmiertelnikiem, który mówił do niego Harry.
***
-
To. Jest. Niemożliwe! – wykrzyknęła Marta Barkowska, siadając gniewnie obok
swojej siostry, również wampirzycy, Wandy, przerywając jej rozmowę z
przyjaciółką, Larą. Specjalnie mówiła po polsku, by tamta nie mogła jej
zrozumieć.
-
Co takiego dokładnie? – spytała kobieta, nie bardzo się przejmując. Jej siostra
była zwyczajną nastolatką – co z tego, że miała niecałe sto lat. Ciut za dobrze
odnalazła się w XXI wieku i jego realiach.
-
Ten chłopak! Harold! Najpierw z nim rozmawiałam, fajnie było, ale nie chciał
się dać wyciągnąć na parkiet. No to okej, gadałam z nim dalej, a tu przychodzi
jakiś facet i go od nas odciąga – no to sobie myślę trudno, przecież mógł mieć
do niego jakiś interes, ale po chwili patrzę, a ci dwaj tańczą przytulańca!
Wanda
popatrzyła na młodszą siostrę, a potem wybuchła głośnym śmiechem, zwracając na
siebie uwagę kilku osób.
-
Chcesz mi powiedzieć, że zarywałaś do geja? – spytała, kiedy już się w miarę
uspokoiła. Palcem otarła kącik oka, w którym znalazła się jedna łza.
-
Ja nie wiedziałam, że to gej! On wcale na takiego nie wygląda! – krzyknęła.
-
Mogę wiedzieć, co się dzieje? – zapytała zdezorientowana Lara.
-
Moja siostra zarywała do geja – powiedziała Wanda po angielsku, a kobieta
wybałuszyła oczy.
-
Do geja? Co? Który to?
Marta
wskazała palcem na dwóch tańczących chłopaków, niczym małe dziecko w
piaskownicy pokazujące mamie, który kolega zabrał mu łopatkę czy wiaderko.
-
Ten z kręconymi włosami.
Blondynka
spojrzała na nich, po czym wybuchła śmiechem tak samo głośnym, jak wcześniej
Wanda.
-
No nie wierzę! Własnym oczom nie wierzę!
-
No co? – burknęła Marta.
-
Jeszcze kilka minut temu rozmawiałam z tym drugim, Louisem, na temat związków
ludzko wampirzych… Żalił mi się, że nie ma tu osoby, której szukał. Teraz wiem,
czemu powiedział osoby… - wyjaśniła,
po czym znów się zaśmiała, tym razem z Wandą.
-
Ślicznie razem wyglądają – powiedziała druga. – Nie rozumiem cię, Marto.
-
A ja nie rozumiem was – mruknęła i odeszła, tupiąc obcasami. Kobiety znów
spojrzały po sobie i parsknęły śmiechem.
***
-
Na kogo patrzysz? – spytała Danielle, odwracając głowę w tym samym kierunku, co
Liam. Zatańczyli już jeden szybki taniec i jeden wolny, a teraz po prostu
rozmawiali. – Na tych dwóch chłopaków?
-
Taa… - odparł z uśmiechem. Obserwował Louisa tańczącego z Haroldem i choć z tej
odległości nie mógł dostrzec ich twarzy, mógł niemal poczuć ich radość ze spotkania. Sam się z tego cieszył – po prostu
pasowali mu do siebie. Jak dwa puzzle.
-
Znasz ich?
-
Harold, ten wyższy, razem z przyjacielem, Zaynem, uratowali mnie i tego
niższego, Louisa, przed Malkontentami.
-
Ach… - Danielle pokiwała głową. – Uroczo
razem wyglądają – przyznała.
-
Ale chyba nie wszyscy tak sądzą – powiedział Liam, rozglądając się po sali.
Wiele par teraz tańczyło, ale większość tych, którzy akurat nie byli na
parkiecie, parzyła na Harolda i Louisa. Jedni z niedowierzaniem, inni
zszokowani, jeszcze inni oburzeni, a nawet obrzydzeni. Liama zabolało serce.
Czy oni nie widzą, jak tym dwóm jest razem dobrze? Co z tego, że obaj są
chłopakami…
-
Większość starszych wampirów nie potrafi być tolerancyjna – powiedziała Dani,
jakby czytając mu w myślach. – Za ich czasów takich ludzi zabijano. Nie było to
całkiem dawno, w ich mniemaniu… Wychowali się tak, trudno zmienić ich osądy;
nie wszyscy potrafią iść z duchem czasu. Podziwiam chłopaków, że się odważyli.
-
Ja też…
Piosenka
się skończyła, a chłopcy zeszli na bok. Po chwili zauważyli Liama i podeszli do
niego. Oczy Harolda lśniły zielenią bardziej niż zwykle i mimo że wyglądał na lekko
wstawionego, kiedy się odezwał, nie brzmiał na takiego.
-
Cześć Liam – przywitał się. – I jak się bawisz?
-
Bardzo dobrze. – Spojrzał z uśmiechem na Danielle, a ona to odwzajemniła.
Przeniósł wzrok na przyjaciół. – Was chyba nie muszę o to pytać?
Louis
zarumienił się i spuścił wzrok. Harold położył mu rękę u dołu pleców i
uśmiechnął się.
-
Nie, nie musisz. Widziałeś może Zayna? – zapytał. – Muszę mu powiedzieć, że
jednak się nie upiłem.
Śmiertelnik
zmarszczył nos i spojrzał w górę na niego.
-
Przecież cuchniesz whisky.
-
Ale się nie upiłem.
Liam
uniósł brwi, ale nie skomentował tego. - Niestety, nie widziałem go, ale możemy
go poszukać.
-
To może ja wrócę do przyjaciółek?... – spytała Danielle, dotykając delikatnie
ramienia Liama.
-
Ale spotkamy się jeszcze, prawda? – zapytał niemal przerażony wampir.
-
Oczywiście – odparła, a po chwili zniknęła w tłumie.
-
Ostatnim razem go widziałem, jak rozmawiał z Angusem… - powiedział Harold. –
Ale nie wiem, jak dawno to było. – Chłopak odwrócił się i rozejrzał w tłumie.
Nie mógł nigdzie zauważyć Zayna, ale wielka sylwetka MacKaya od razu rzuciła mu
się w oczy.
Bez
słowa skierował się w jego stronę, a Liam i Louis poszli za nim.
-
Angus, widziałeś może Zayna? – spytał bez ogródek, przerywając jego rozmowę z
nikim innym, jak Romanem Draganestim. Alkohol
chyba jednak na niego trochę wpłynął, pomyślał Liam.
-
Zayna Malika? – spytał Draganesti. – Powinien być w Dragon Nest Academy.
-
W Dragon Nest? – Harold zmarszczył brwi. – A po co Zayn miałby tam być?
-
Mój syn poszukiwał kogoś do pogrania w koszykówkę, a on się zaoferował. –
Mężczyzna wzruszył ramionami. – Jeśli chcecie się tam teleportować, zadzwońcie
do Howarda Barra. Chodzi o względy bezpieczeństwa.
-
Jasne, dziękuję panu bardzo.
Wszyscy
trzej już mieli odejść, kiedy usłyszeli głos Angusa.
-
Ej, wy dwaj! Liam i Louis, czy jak wam tam! Wy chyba nie powinniście tu być!
Chłopcy
zatrzymali się i odwrócili, patrząc na siebie z lekkim przerażeniem. Cholera.
- Ale dostaliśmy zaproszenia, sir – powiedział Louis.
-
Nie widziałem was na liście gości. – Potężny mężczyzna założył ręce na piersi i
spojrzał na nich srogo z góry, a Louisowi skojarzył się on z ojcem Meridy z
filmu Brave.
-
Bo zostaliśmy dopisani później – kontynuował śmiertelnik. Strasznie się
denerwował, chociaż przecież mówił prawdę. Harold musiał to wyczuć, bo położył
mu delikatnie rękę na plecach; przezornie niezbyt nisko, by Angus się niczego
nie domyślił. Szczerze mówiąc, wampir bał się swojego szefa w tym momencie i
nie wiedział, jak ten by zareagował.
-
Przez kogo?
-
Przeze mnie – skłamał Harold, wprawiając wszystkich w osłupienie. – Liam bardzo
przysłużył się dla naszej misji, gdyby nie on, już byśmy nie żyli. A Louisa nie
mogliśmy tak po prostu zostawić. Pokombinowaliśmy z Zaynem i oto są.
-
W takim razie wybaczcie – powiedział MacKay, nadal z niedowierzającą miną.
-
Ach, właśnie, zapomniałem spytać, czy któryś z was ma numer Howarda Barra –
powiedział Roman Draganesti.
-
Tak właściwie tylko ja mam telefon… - przyznał Liam. – I nie, nie mam.
Mężczyzna
wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki wizytówkę Dragon Nest Academy i
podał chłopakowi.
-
Proszę bardzo.
Liam
podziękował i z westchnieniem ulgi wszyscy trzej wyszli z balu na chłodne
powietrze dworu.
-
Było blisko – Louis odetchnął z ulgą; dopiero teraz odważył się to powiedzieć.
– Dzięki, Harry.
Wampir
posłał mu uśmiech. – Nie ma za co, później mi opowiesz, jak dostaliście te
zaproszenia. Liam, dzwonisz?
Chłopak
pokiwał głową, wybierając numer.
-
Dział ochrony Dragon Nest Academy – odezwał się gruby, znudzony głos. – W czym
można pomóc?
-
Ee… Witam – powiedział Liam, a Louis uderzył się otwartą dłonią w czoło, po
czym pokręcił głową. Wampir postanowił go zignorować. – Czy można, ee…
Teleportować się do akademii?
-
W jakim celu?
-
Przyjaciel tam jest, no i my się zastanawialiśmy… No bo on miał grać w
koszykówkę z synem pana Draganestiego…
-
Aa, mówisz o tym ciemnym takim, tak? A jak się nazywasz?
-
Liam Payne.
-
Dobrze, zaraz go zawołam i chłopak zweryfikuje, czy cię zna. Poczekaj chwilę.
Oba
wampiry i śmiertelnik cierpliwie czekali. Po dłuższej chwili Liam usłyszał w
słuchawce Zayna.
-
Liam, co się stało?
-
Możemy się do ciebie teleportować? W sensie Louis, Harold i ja.
-
Ale skąd wy… - westchnął. – No nie ważne. Dobra, możecie się teleportować –
powiedział, po czym zaczął recytować jakiś sonet Szekspira. Harold wskazał, by
chłopak przysunął mu telefon do ucha i wsłuchał się w głos przyjaciela, po czym
obejmując mocno Louisa teleportował się. Następnie Liam zrobił to samo.
Znaleźli
się w niewielkim pomieszczeniu pełnym monitorów. Na blacie biurka leżało
pudełko po pączkach, a na obrotowym krześle przy nim siedział wielki mężczyzna.
Wielki, to znaczy potwornie umięśniony i bardzo wysoki. Obok niego stał Zayn…
bez koszulki.
-
Co ty taki goły? – spytał Liam, marszcząc brwi i wkładając telefon do kieszeni.
Zdziwił go również widok tatuaży na ciele wampira, ale postanowił nie pytać o
to.
-
Gramy z Tino w kosza, surdut mi trochę przeszkadzał. Chodźcie – kiwnął na nich
ręką z uśmiechem.
-
Dziękujemy za pozwolenie! – wykrzyknął jeszcze Payne w stronę mężczyzny i
poszedł za Zaynem.
Louis
niemal odruchowo wsunął swoją dłoń w wielką dłoń Harry’ego, gdy szli obok
siebie. Spojrzał niepewnie na wampira nie wiedząc, czy ten też tego chce, ale
on się tylko uśmiechnął i splótł swoje palce z jego.
Po
chwili doszli do dużej sali gimnastycznej. Specjalna nawierzchnia, wysoki sufit
i dwa rzędy krzesełek po dwóch stronach czyniły ją niemalże profesjonalną.
Pośrodku niej stał chłopiec w krótkich spodenkach i koszulce jakiejś drużyny.
-
Zayn, gdzie cię tak wcięło? – spytał z wyrzutem. – Zaczynałem się nudzić.
-
Wybacz, mały. Ale przyprowadziłem kolegów, a im nas więcej, tym lepiej, prawda?
Chłopiec
popatrzył na niego i dopiero po chwili pokiwał głową.
-
Jestem Tino – przestawił się. – A wy?
-
Ja jestem Harold, a to Louis i Liam –
powiedział zielonooki wampir wskazując przyjaciół.
-
Czy Louis to twój chłopak? – spytał Tino całkiem poważnie, wskazując palcem na
ich złączone ręce.
-
Tak – odparł Harold nie mrugnąwszy okiem. Chłopiec pokiwał głową.
-
To Harold będzie w drużynie z Zaynem, a Liam będzie ze mną – zarządził i
zakozłował piłką. – Louis będzie sędzią, bo jest śmiertelnikiem.
Liam
również zdjął marynarkę swojego smokingu i podciągnął rękawy koszuli. Harold
odwrócił się do Louisa próbującego rozplątać muszkę, która jakoś dziwnie mu się
zaplątała i pomógł mu w tym.
-
Nie masz nic przeciw temu? – zapytał cicho. Lou wiedział, o co mu chodzi.
-
A jakże mógłbym mieć? Mój chłopak, Harry Styles – powiedział, jakby
sprawdzając, jak to brzmi w jego ustach. – Nieźle. Akceptuję.
Harold
parsknął śmiechem i zdjął marynarkę. – Lubię, jak mówisz do mnie Harry –
przyznał.
-
To dobrze. – Louis szeroko się uśmiechnął i podwinął rękawy swojej koszuli.
-
No szyyyybciej! – jęknął Tino.
-
Już, już! – odkrzyknął Lou i razem z wampirem ustawili się na odpowiednich
miejscach. Chłopiec podał mu gwizdek i piłkę. Chłopak podrzucił ją gwiżdżąc, a
gra się zaczęła.
Po
chwili Louis już wiedział, dlaczego Tino wyznaczył go, jako śmiertelnika, do
sędziowania. Wampirza koszykówka była dość… specyficzna.
Wszyscy
chłopcy, łącznie z Tinem, który jak się okazuje miał takie same zdolności (choć
był jedynie półwampirem) nie tylko biegali po boisku – teleportowali się,
lewitowali, a piłka wpadała do koszy dwa razy częściej niż w prawdziwym meczu.
Louis
już dawno zgubił rachubę, nawet nie patrzył, czy któryś z nich robi kroki czy
faule. Przysiadł sobie po prostu pod ścianą i patrzył na to, jakby nie było,
widowisko.
-
Tino! – Między piszczeniem butów na podłodze i hałasem kozłowania Louis
usłyszał krzyk kobiety, która właśnie stanęła w drzwiach. Była to bardzo
elegancka starsza pani, patrząca z przerażeniem na rozgrywający się mecz.
Louis
nie musiał gwizdać, żeby przerwano grę. Wszyscy chłopcy zgodnie stanęli i
spojrzeli na kobietę.
-
Miałam cię wołać na lunch, ale… - Spojrzała z niedowierzaniem na nich. –
Jeszcze chwilę temu był tu jeden taki nagi, a teraz już trzech! – To fakt, w
pewnym momencie Harold i Liam też zdjęli koszule, by było im wygodniej. Nie,
żeby Louis narzekał. - I jak wy możecie tak traktować eleganckie ubrania?! –
wskazała na stertę złożoną z koszul i marynarek. Westchnęła i pomasowała
skronie. – Nieważne. Ubierzcie się proszę i chodźcie na stołówkę.
-
My też? – spytał Zayn.
-
No przecież używam liczby mnogiej, prawda? – Mówiąc to odwróciła się na pięcie
i wyszła.
-
Kto to? – spytał Liam, idąc w stronę kolorowej sterty materiałów.
-
Radinka. Ona się dziś nami opiekuje, jak rodzice są na balu.
-
To ilu was tu jest? – zapytał Louis. Wszyscy zaczęli się powoli ubierać. Tino
wyciągnął przed siebie obie dłonie i zaczął liczyć na palcach.
-
Jest moja siostra Sophie… I Bethany… I Jean-Pierre i Jillian… I pełno
przedszkolaków… I chłopcy z internatu… - Spojrzał na swoje ręce i je opuścił. –
Dużo.
Liam
i Louis wymienili zaskoczone spojrzenia, ale nic nie powiedzieli.
-
Chodźcie, zaprowadzę was – powiedział chłopiec i cała czwórka poszła za nim. Po
chwili trafili do pełnej stołówki. Przy dwóch złączonych stołach siedziała
grupa chłopaków: najmłodszy mógł mieć 13 lat, najstarszy 18 czy 19; w ich
wyglądzie było coś… Dzikiego. Przy innych stołach siedziały dzieciaki w różnym
wieku, od maluchów w specjalnych krzesełkach do rówieśników Tina. Wszyscy jedli
zwykłe, ludzkie jedzenie.
-
Tino! – zawołała czarnowłosa dziewczynka siedząca przy jednym ze stolików,
machając do niego.
-
To Sophie, pójdę do niej – zakomunikował chłopiec i podbiegł w tamtym kierunku.
Zayn rozejrzał się i podszedł do lady, za którą stały jakieś dwie kobiety w
specjalnych siatkach na włosy; Liamowi skojarzyło się to z jego własną szkołą i
aż przeszedł go dreszcz. Nienawidził tamtejszego jedzenia.
-
Mają panie może krew? – spytał czarnowłosy.
-
Tylko grupę 0 – odparła jedna.
-
Poprosimy trzy butelki, jeśli można.
-
I tą kanapkę – dodał Louis, wskazując na sandwicha z sałatą i kurczakiem.
Kobieta nawet tego nie skomentowała, tylko podała im wszystko. Chłopcy znaleźli
jeden wolny stolik i zajęli miejsca.
-
Skąd wyście się tu wzięli? – spytał Zayn, zwracając się do Liama. – Byliście na
balu?
-
Owszem – przytaknął chłopak, biorąc łyka krwi. Zimny napój spłynął mu
przyjemnie w dół gardła.
-
Ale skąd mieliście zaproszenia?
-
No właśnie, też jestem ciekaw – powiedział Harold, patrząc na nich wyczekująco.
-
Cóóóż… - Louis przeciągnął samogłoskę i spojrzał na Liama. – Wymagało to wiele
sprytu, a za karę Toni MacPhie kupiła nam te jakże piękne smokingi. – Pokazał
na siebie i wampira.
-
Po prostu Lou wpisał nas na listę gości – sprecyzował Payne.
-
Ale było warto, prawda?
Wampir
pokiwał głową, przypominając sobie Danielle. – Oj, było.
Przy
stoliku zapadła cisza. Wampiry piły swoją krew, Louis pogryzał całkiem smaczną
kanapkę. Jego wzrok błądził po ścianach i nagle zatrzymał się na zegarze.
-
Co?! – wykrztusił, niemal dławiąc się przeżuwanym właśnie gryzem. Pozostali
chłopcy spojrzeli na niego pytająco. – Chodzi mi o to… Naprawdę jest już w pół
do pierwszej?
Liam
również spojrzał na zegar i pokiwał głową. – Z tego co widzę, to tak.
-
A więc sto lat, Tommo – mruknął chłopak, wzdychając ciężko.
-
Masz urodziny? – spytał ciekawie Harold, przyglądając się mu. Louis pokiwał
głową.
-
Dwudzieste pierwsze. Czuję się staro. – Otworzył szeroko oczy. – Znaczy się…
nie to miałem na myśli! – wykrzyknął, patrząc na Stylesa i Malika. Zayn tylko
uśmiechnął się i machnął ręką.
-
Nic się nie stało – powiedział. – Wszystkiego najlepszego.
-
Sto lat, sto lat… - zanucił Liam z uśmiechem.
-
Gdybym wiedział wcześniej, to bym ci zrobił jakiś prezent – zwrócił się do
niego Harold. Ten jednak tylko pokręcił głową.
-
Taniec wystarczył – powiedział cicho, a wampir się rozpromienił.
-
Właśnie, wracamy na bal? – spytał Liam. – Nie wziąłem numeru telefonu od
Danielle.
-
Taniec? Dziewczyna? Co jeszcze mnie ominęło? – zapytał zdziwiony Zayn.
-
Oprócz tego chyba nic. – Louis wzruszył ramionami. – Szczerze mówiąc, to
ciekawiej było tutaj.
-
Ej, to wracamy czy nie?
-
Możemy wracać, panie niecierpliwy – westchnął Louis.
Kiedy
wampiry dopiły swoją krew, a śmiertelnik skończył kanapkę, udali się na salę
gimnastyczną, gdzie zostawili marynarki. Ubrali się, pozawiązywali muszki
(Harold bardzo chętnie pomógł w tym Lou, któremu to jakoś nie szło) i
teleportowali z powrotem do Romatechu na bal.
Liam
odnalazł Danielle i poprosił o numer telefonu, po czym zatańczył z nią jeszcze.
Zayn został zaatakowany przez Martę Barkowską i jej koleżanki, na szczęście
jednak udało mu się je spławić. Harold zatańczył z Louisem jeszcze kilka razy,
ku zgorszeniu większości wampirów.
Około
trzeciej Louis zaczął się robić senny. Bal miał trwać jeszcze co najmniej dwie
godziny (biorąc pod uwagę, że zimą świt wstaje później), ale nie wiedział, czy
da radę dotrwać do końca.
-
Chcesz już iść? – spytał cicho Harold, zauważając to, w jakim stanie on jest.
Lou pokiwał jedynie głową.
-
Gdzie się zatrzymujesz na dzień? – zapytał, kiedy wychodzili z budynku.
-
Pozwolono nam się przespać – jeśli tak mogę powiedzieć – w kwaterze na Upper
East Side.
-
Czyli tam, gdzie teraz mieszkam?
Harold
potaknął, obejmując go mocno. Po chwili już stali przed drzwiami kamienicy.
Louis wystukał kod dostępu i nacisnął klamkę.
W
środku było ciemno. Kiedy weszli po schodach na pierwsze piętro, ujrzeli smugę
światła pod drzwiami do pokoju ochrony. Wspinali się dalej, aż doszli do pokoju
śmiertelnika. Kiedy stanęli przy drzwiach, Louis przestąpił z nogi na nogę.
-
Więc…
Harold
zrobił krok do przodu i bez słowa pocałował chłopaka, kładąc jedną rękę na jego
karku, a drugą układając delikatnie na jego policzku. Lou był nieco zaskoczony,
ale odwzajemnił pocałunek, łapiąc za klapy marynarki wampira. Uśmiechnął się
delikatnie – znów czuł smak Blissky. Tak jak poprzednim razem, bardzo mu się to
spodobało.
Niemal
czytając sobie nawzajem w myślach, Harold przyparł Louisa do ściany i złapał
jego uda podnosząc do nieco, a ten oplótł go nogami w pasie. Ta fizyczna
potrzeba bycia blisko dawała im się we znaki już wcześniej; teraz jednak ich
ciała zdawały się nie być dostatecznie blisko.
Louis
wplótł palce we włosy Harolda. Uwielbiał je.
-
Brakowało mi tego, Harry – westchnął, odsuwając się na milimetr.
-
Mnie też, słońce – mruknął wampir do jego ucha, po czym zaczął kłaść delikatne
pocałunki po linii jego szczęki. – Bardzo – szepnął i znów wpił się w jego
usta.
Nagle
ciemny korytarz został rozświetlony, a obaj chłopcy zamarli.
-
Ups… - wymamrotał Louis kiedy ponad ramieniem Harolda ujrzał zdumionego
Carlosa.
-
Słyszałem kroki i chciałem sprawdzić… - powiedział mężczyzna mrugając, bo chyba
nadal nie wierzył, w to co widzi. Harold delikatnie puścił Lou i ten postawił
stopy na ziemi.
-
To tylko ja, Carlos. I Harold. Mój, ee… - zająknął się i spuścił wzrok. – Mój
chłopak – powiedział w końcu. Nie myślał, że tak trudno mu będzie się do tego
przed kimś przyznać. - Możesz wracać do siebie.
-
Bardzo chętnie – odparł, odwracając się na pięcie. Obaj chłopcy spojrzeli po
sobie.
-
To ja chyba pójdę już spać. – Louis już otworzył drzwi swojego pokoju, ale
Harold złapał jego rękę i odwrócił go do siebie, po czym złożył na ustach
delikatny pocałunek.
-
Wszystkiego najlepszego, słońce – powiedział pochylając się i opierając czołem
o jego czoło. – Kolorowych snów.
-
Dzięki, Haz – wyszeptał. Wampir go puścił, a on wszedł do pokoju i cicho
zamknął za sobą drzwi. Szybko zrzucił całe swoje ubranie, po czym jedynie w
bokserkach położył się do łóżka. Zasnął dość szybko, przepełniony niemalże
euforią.
Mimo
to, jego umysł kłuła jedna, bardzo natrętna myśl, której w żaden sposób nie
mógł się pozbyć.
Choć ten dzień był jednym z najszczęśliwszych dni jego życia, cały czas miał
wrażenie, że to tylko cisza przed burzą.
Uwielbiam sceny namiętności między Lou a Harry'm. Za każdym razem, kiedy czytam jak się całują czy obejmują przechodzą przez moje ciało dreszcze podniecenia - o tak! I nie boję się tego powiedzieć! Powiem więcej - liczę na kolejne, tak samo, a może i bardziej, gorące sceny.
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się rozdział. Cieszę się, że wplątałaś do opowiadania Danielle i od razu przypadli sobie z Liamem go gustu - to było naprawdę słodkie :)
Zastanawiam się kiedy Zayn znajdzie swoją drugą połówkę i czy to będzie Perrie? Kto to wie?
Oczywiście z niecierpliwością wyczekuję również pojawiania się Nialla. Przyznam szczerze, że mam wrażenie iż, będzie on zmiennokształtny. Ciekawa jestem w jakim stopniu moja przypuszczenia się potwierdzą?
Na sam koniec pragę wspomnieć, że cholernie cieszę się z tego, że zdecydowałam się przeczytać to opowiadanie - nie żałuję i dziękuję losowi, że pozwolił mi znaleźć tego bloga. Proszę piszcie, piszcie i piszcie! Bo naprawdę wspaniale Wam idzie! I na każdy kolejny rozdział czekam z coraz to większą niecierpliwością. Mam nadzieję, że siódemka pojawi się szybko, mam tu na myśli kwiecień! :)
Pozdrawiam serdecznie!
Pomimo, że ten rodział ma 17 stron mi i tak wydał się za krótki. Zaczęłam czytać i znaim się obejrzałam, skończyłam. Po prostu połykam wszystko co napiszesz w tempie ekspresowym. A muszę przyznać, że piszesz świetnie. Miałaś naprawdę super pomysł na to opowiadanie, z rodziału na rozdział robi się coraz ciekawiej. Już nie mogę się doczekać nastepnego rozdziału i mam nadzieję, że będzie co najmniej tak długi jak ten, a najlepiej by było gdyby był jeszcze dluższy xD I jedna z rzeczy, która najbardziej mnie interesuje, to kim będzie Niall i kiedy się pojawi???
OdpowiedzUsuńSuper, super, super! Czekałam na ten odcinek strasznie długo! Codziennie sprawdzałam czy jest coś nowego, i się doczekałam! Piszecie super! Miałam nadzieję, że może w tym odcinku pojawi się Niall, niestety będę musiała na niego trochę poczekać. No nic, muszę wytrzymać. Czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Ross.
Fantastyczny rozdział! Bardzo przyjemnie się go czytało :) Spotkanie Harrego z Lou i to, że nie wstydzili się przyznać, że są razem było takie romantyczne! Za każdym razem czytam z uśmiechem na twarzy, to jak się przytulają i nie szczędzą sobie czułości :)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny!
Lena :)
Kiedy kolejny rozdział?
OdpowiedzUsuńHeej, dziewczyny! Kiedy będzie nowy rozdział? :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc nie wiem :< Teraz przypada kolej na Toni, ale ona ma jakiś zastój weny i nie wiem, jak to będzie.
Usuń:( Tak nie można!
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńZapraszam do udziału w nowym konkursie na stronie stowarzyszenia www.ff-1d.blogspor.com !
Przewidujemy niezłe nagrody :)
Pozdrawiam!
Zauważyłam, że nie masz zwiastunu.
OdpowiedzUsuńJeżeli byś go chciała, serdecznie zapraszam na stronę http://mania-zwiast.blogspot.com/ !
Zamów u KADU ;*, a na pewno nie pożałujesz ! :)
Buziaki ;D
Tak się akurat składa, że mamy zwiastun.
UsuńSpamuj z głową, moja droga.
W reakcjach do wyboru powinna być jeszcze opcja "Zajebisty" bo taką opcję bym zaznaczyła :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny jak to całe opowiadanie :D
Czekam na kolejny rozdział! :D ~S.
Genialne połączenie wampirów i 1d strasznie wciąga i czyta się na prawde lekko i przyjemnie czekam aż Toni odzyska wene i pojawi się coś nowego :)
OdpowiedzUsuńJeśli jestem niedowidząca - wybaczcie. Jednak chciałabym przeczytać tą historię od początku, czy jest taka możliwość?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Scarlett
Nie jesteś niedowidząca, to szablon nam się psuje. Wszystkie rozdziały dostępne tutaj: http://take-my-coffin-home.blogspot.com/p/spis-tresci.html :)
Usuń