Cześć i czołem. Jednak nie przenosimy opowiadania! Znaczy się, będzie ono publikowane równolegle. Wiem, że jedni wolą blogspota, inni tumblra... Więc zostawimy to tak jak jest. (Poza tym na tumblrze TMCH nie jest zbyt popularne.) W takim razie zapraszam na (mam nadzieję) wyczekiwany rozdział siódmy i kolejne przygody naszych wampirów. ~ Klara
~
Tej
nocy w Holland Park było spokojnie – delikatne podmuchy wiatru poruszały nagimi
gałęziami drzew i roznosiły wszędzie zawilgotniałe liście. Mokry asfalt alejek
lśnił delikatnie w świetle księżyca, stwarzając wrażenie tafli jeziora.
-
A w Nowym Jorku była taka ładna zima – powiedział z westchnieniem Louis, kiedy
wyszli wraz z Haroldem spomiędzy drzew, gdzie się teleportowali.
-
Witaj z powrotem w Anglii – odparł wampir i zaczęli powoli iść w stronę domu
śmiertelnika.
-
Hura – mruknął z grobową miną Lou. – To ja teraz pójdę wziąć swoje rzeczy i się
teleportujemy do Doncaster?
-
Nie możemy się teleportować, musimy jechać samochodem.
Tomlinson
zmarszczył brwi. – Ale dlaczego?
Harold
westchnął, ale odpowiedział bez cienia zniecierpliwienia czy znudzenia w
głosie.
-
Żeby się gdzieś teleportować, muszę znać to miejsce. Albo musi prowadzić mnie
czyjś głos.
-
Aaa, fakt – Louis pokiwał powoli głową. Czemu wcześniej o tym nie pomyślał? –
Czyli ty teraz idziesz po samochód, a ja staram się spakować i nie zginąć przy
okazji.
-
Czemu zginąć? – Harold zmarszczył brwi.
-
Eleanor – odparł krótko, bo stanęli już przed drzwiami. – Więc… Do zobaczenia?
-
Do zobaczenia – powtórzył wampir i sprawdziwszy, czy nie ma nikogo wokół,
pocałował krótko Louisa w usta, po czym zniknął.
Śmiertelnik
tylko przygryzł wargę i odwrócił się, po czym zadzwonił do drzwi. Chwilę musiał
czekać, aż usłyszał kroki, a potem otworzyła mu Olivia.
-
Louis! – powiedziała zupełnie zaskoczona.
-
Em… Cześć? – przywitał się, uśmiechając się krzywo. Dziewczyna tylko parsknęła
śmiechem i pokręciła głową. – No co?
Dziewczyna
jednak śmiała się w dalszym ciągu, co przyciągnęło pozostałych domowników.
-
Nie wierzę, kurwa, nie wierzę! – wykrzyknął Dave. – To ty, Tomlinson?
-
No tak, więc czy możecie się odsunąć i mnie wpu…
-
LOUIS WILLIAM TOMLINSON.
Chłopak
w życiu nie widział tyle furii w oczach Eleanor. Nigdy. Szatynka stała z założonymi rękoma, ciskając
gromy z oczu. Co z tego że była w różowej piżamie z motywem z My little pony – w tym momencie
wyglądała niemal tak groźnie, jak jeden z Malkontentów wtedy w kanałach.
-
Chodź tutaj – zarządziła, a on potulnie podszedł do niej, zatrzaskując za sobą drzwi.
-
Wiesz El, to naprawdę nie była moja wina, w to bardzo trudno uwierzyć, ale… -
zaczął się nerwowo tłumaczyć, ale dziewczyna przerwała mu, uderzając go z
liścia w twarz.
-
Auć – mruknął, masując sobie zaczerwienione miejsce. – Wiem, że sobie zasłużyłem.
-
To dobrze.
-
A mogę iść się teraz spakować? Bo muszę jechać do domu, a jest 23:00… - już
chciał iść do swojego pokoju, ale zatrzymał się nagle. – Moment. Jest 24
grudnia. Dlaczego wszyscy jesteście tu, zamiast w domach? – spytał, marszcząc
brwi.
-
Mieliśmy spędzić święta we czwórkę – odparła Olivia, zakładając ręce na piersi.
– A ty miałeś jechać do domu dopiero jutro po południu.
Louis
otworzył szeroko oczy, po czym uderzył się otwartą dłonią w czoło.
-
Przepraszam, ale nie mogę zostać, teraz jestem już poumawiany z mamą i w ogóle…
- starał się wytłumaczyć.
Eleanor
westchnęła i pomasowała sobie skronie, zamykając oczy.
-
Pakuj się i idź sobie stąd. Ale jak przyjdziesz po świętach, to sobie
porozmawiamy – powiedziała. – No co tak patrzysz? – spytała, unosząc na niego
wzrok. – Idź, bo jeszcze zmienię zdanie i spiorę cię na kwaśne jabłko.
-
Tak jest! – wykrzyknął salutując i pobiegł jak najszybciej na górę, do swojego
pokoju. Wolał nie zadzierać z wkurzoną Eleanor.
Jak
najszybciej potrafił wyciągnął swoją wielką walizkę z dna szafy i zaczął do
niej wrzucać wszystko byle jak, byleby tylko zapakować. Już miał iść, kiedy
zauważył swój portfel na środku łóżka. Faktycznie, Harold przecież odniósł go
tutaj. To było tak niedawno, a jednak czuł, jakby od tego czasu minęły wieki.
Cóż, chyba przez ten krótki czas po prostu bardzo się zmienił.
Dzwonek
do drzwi wyrwał go z zadumy, więc czym prędzej zbiegł ze schodów, ciągnąc za
sobą walizkę, przy okazji niemal z nich nie zlatując. To by dopiero było – pomyślał. – Uniknąć śmierci z rąk krwiożerczych wampirów dwa razy, zabić się we
własnym domu.
Cała
trójka jego współlokatorów została na dole, więc oczywiście otworzyli drzwi,
zanim on zdołał zejść z piętra, nie robiąc sobie przy tym krzywdy. Olivia i
Dave patrzyli na stojącego w progu Harolda podejrzliwie, a Eleanor raczej…
Jakby się nad czymś głęboko zastanawiała. Wampir wyglądał na nieco zagubionego
i spiętego, ale rozluźnił się, kiedy Louis podszedł do niego.
-
To my może już pójdziemy, czy coś. Wesołych świąt! – powiedział i chwycił
Harolda za rękaw, wyciągając go z budynku.
-
Wesołych świąt! – również życzył wampir, po czym odebrał Louisowi drugą ręką
walizkę i zeszli do samochodu, czujnie obserwowani przez trójkę studentów.
-
Jaki z ciebie gentelman – mruknął Lou, kiedy Harold wkładał walizkę do
bagażnika Astona Martina, ale tym razem nie One-77 (tego One-77), tylko Rapide.
-
Sto lat temu każdy był gentelmanem – odparł nieumarły, jakby na potwierdzenie
otwierając mu drzwi po lewej stronie. Śmiertelnik tylko odwrócił się na chwilę,
żeby pomachać wciąż przypatrującym im się jego współlokatorom i wsunął się do
wnętrza maszyny, na idealnie wyprofilowane, skórzane siedzenie. Harold zamknął
za nim drzwi i po chwili już był z drugiej strony, na miejscu kierowcy. Kiedy
przekręcił kluczyk, silnik V12 zaryczał charakterystycznie, ale nie zerwał się;
ruszył płynnie i z gracją, jak na samochód takiej rangi – i tak dobrego kierowcę, pomyślał Louis – przystało.
-
Nie sądzisz, że na wczorajszym balu wywołaliśmy coś w rodzaju małego… skandalu?
– spytał po chwili jazdy Louis, spoglądając pytająco na Harolda. Jeszcze o tym
nie rozmawiali. Wampir zacisnął wargi w cienką linię.
-
Może – odparł ostrożnie, nie odrywając wzroku od drogi. – Nie bierz tego do
siebie, ale byłem już trochę… wstawiony, i nie pomyślałem, jaki to może wywołać
efekt… Wszyscy są przecież starej daty… - Spojrzał wreszcie na Lou, z winą
wymalowaną na twarzy. – Jeśli teraz Angus lub kto inny będzie cię inaczej
traktował, to przepraszam, bo to moja wina.
-
Gdybym nie chciał z tobą tańczyć, bo bałbym się reakcji innych, to bym z tobą
nie tańczył. Harry, to nie twoja wina – powiedział delikatnie, widząc grymas
wykrzywiający jego twarz. – Bardzo mi się podobał ten bal.
Wampir
westchnął. – Ale jeśli ktoś będzie cię traktował inaczej…
-
To wina jego ciasnego umysłu, a nie twoja. Okej?
Harold
przymknął oczy i pomasował nasadę nosa.
-
Okej – przytaknął po chwili.
Większość
drogi do Doncaster upłynęła w komfortowym milczeniu, lub sporadycznych
rozmowach. Styles pytał Louisa, jak mu szło na treningach, jak szło Liamowi, co
sądzi o innych dobrych wampirach. Louis wypytywał o różnych gości z balu,
którzy zwrócili jego uwagę.
Kiedy
wreszcie dojechali do Doncaster, Louis poprowadził Harolda do swojego domu. Zatrzymali
się pod jednopiętrowym budynkiem, przed którym stała choinka ze zgaszonymi
lampkami. Światło świeciło się tylko w jednym oknie – siostry Lou musiały już
iść spać i tylko mama na niego czekała.
-
Przypuszczam, że spotkamy się w Londynie, kiedy wrócę? – spytał Tomlinson,
spoglądając w ciemności na wampira.
-
Mam nadzieję – odparł. – Mogę przyjechać po ciebie, jeśli nie chcesz jechać
pociągiem.
Louis
posłał mu uśmiech.
-
Byłoby fantastycznie. Ale… nie mam twojego numeru telefonu? A nie wiem, kiedy
będę wracać…
-
Podam ci numer Zayna, okej? W schowku przed tobą powinien być jakiś notes i coś
do pisania.
Notesu
nie było, ale był stary paragon (stwierdzający zakup zgrzewki krwi grupy ABRh+)
i ołówek. Louis zanotował szybko podyktowane cyfry. Kiedy spojrzał w stronę
domu, zauważył poruszającą się firankę w kuchennym oknie.
-
Mama się trochę niecierpliwi – mruknął. – Muszę iść. Więc… Do zobaczenia?
Harold
skinął głową i pochylił się, by pocałować Louisa w policzek.
-
Do zobaczenia.
Z
westchnieniem Louis wysiadł z samochodu i podszedł do bagażnika, by wyciągnąć
swój bagaż. Udał się do domu i zapukał do drzwi – nie chciał dzwonić, bo
obudziłby dziewczynki, a klucz wrzucił gdzieś między ubrania. Z głębi
mieszkania doszły go odgłosy kroków, więc odwrócił się i spojrzał na wciąż
stojącego przy krawężniku Astona Martina. Uniósł rękę, żeby pomachać
niewidocznemu z tej odległości Harry’emu i szybko odwrócił się z powrotem,
kiedy drzwi się otworzyły.
-
Cześć mamo.
-
Louis! – wykrzyknęła kobieta, po czym rzuciła mu się na szyję.
-
Też za tobą tęskniłem – powiedział chłopak.
-
Wejdź – powiedziała Jay Tomlinson, odsuwając się z przejścia. Jej syn wszedł do
mieszkania i jeszcze w ostatniej chwili obejrzał się za siebie; samochodu już
nie było. Coś go ukłuło w sercu – czyżby już zaczynał tęsknić?
-
Przypuszczam, że jesteś zmęczony, więc porozmawiamy jutro rano, dobrze?
Louis
skinął głową z uśmiechem.
-
Miło być w domu – powiedział i skierował się do swojego pokoju. Wciąż tam
jeszcze był, choć kiedy chłopak się wyprowadzi, będzie zamieniony na pokój dla
Lottie, która wciąż mieszka z Fizzy. Najpierw była mowa o tym, że stanie się to
po studiach, ale teraz Louis już nie wiedział – skoro kiedy dobiegnie
szkolenie, będzie miał zapewnioną dobrze płatną pracę w MacKay Security &
Investigation, to czemu nie przerwać studiów? I nie zamieszkać gdzieś samemu?
Po trosze było mu żal opuszczać współlokatorów, no ale nie można nic mieć na
zawsze.
Chłopak
postawił walizkę i rzucił się na łóżko. Może i spał cały dzień, ale był tym
zmęczony. Nie przestawił się kompletnie na tryb nocny, więc jego ciało było
jeszcze trochę skołowane wstawaniem o czwartej po południu i chodzeniem spać o
szóstej. Zasnął szybciej, niż zdążył pomyśleć, że zapomniał kupić prezentów świątecznych mamie
i siostrom.
***
O
godzinie szóstej rano został brutalnie obudzony przez cztery małe potworki,
które wskoczyły mu do łóżka.
-
Louiiiiiiis! – zapiszczały bliźniaczki, lądując na jego brzuchu i nogach. Fizzy
i Lottie przysiadły na wolnej przestrzeni po bokach i nachyliły się nad nim.
-
Louuuuuu, wstaaaawaaaaj! – zanuciła najstarsza z uśmiechem na ustach. Chłopak
przetarł oczy i spojrzał na cztery radosne twarze, patrzące na niego wesoło.
-
Wesołych Świąt? – wymamrotał, a Fizzy parsknęła śmiechem.
-
Chodź, Mikołaj już przyniósł prezenty! – wykrzyknęła Daisy. A może to była
Phoebe? Chłopak nie umiał ich rozróżnić w tym momencie, będąc dopiero co gwałtownie
wyrwanym ze snu. Nagle jego serce zamarło. Na śmierć zapomniał o prezentach!
-
Już, tylko… pogadam z mamą – powiedział i zerwał się jak oparzony, po czym
pobiegł do salonu, a za sobą usłyszał tupot nagich stóp sióstr. Mamy tam jednak
nie było – znalazł ją w kuchni, przygotowującą śniadanie dla nich wszystkich.
-
Zaczekacie w salonie? – zwrócił się do dziewczynek, które niechętnie się
zgodziły. – Mamo, tak bardzo przepraszam, straszniebardzomocnoprzepraszam, ale
zupełnie zapomniałem o prezentach, i czuję się tak strasznie głupio –
powiedział cicho. – Naprawdę, mogę je kupić choćby jutro, ale dziewczynki będą
takie zawiedzione i…
-
Ciii. – Jay położyła mu uspokajająco rękę na ramieniu. – Mówiłeś, że jesteś na
szkoleniu, więc rozumiem, że byłeś zbyt zajęty. Ja prezentu nie potrzebuję, a
dziewczynki na pewno poczekają.
-
Wiesz, że jesteś najukochańszą mamą na świecie? – spytał, przytulając ją
krótko.
-
Idź już do sióstr – powiedziała kobieta z uśmiechem. – Z otworzeniem prezentów
czekają tylko na ciebie.
-
A ty?
-
Zaraz do was dołączę.
Chłopak
skierował się do salonu, czym wywołał lawinę „no nareszcie!” z ust dziewczynek.
Siedziały pod choinką, patrząc tęsknie na pakunki. Usiadł między nimi po
turecku, a Phoebe (teraz już umiał rozróżnić bliźniaczki) usiadła na jego
skrzyżowanych nogach.
-
Możemy zaczynać! – ogłosił. Lottie zaczęła obdzielać siostry prezentami. Sama
dostała nowy telefon (Louis zanotował sobie, że musi poprosić ją o pożyczenie
mu starego, skoro jego jest zniszczony), Fizzy dostała jakąś książkę, a
bliźniaczki lalki z nowej serii Monster High – była to wampirzyca i
wilkołaczyca (Louis nigdy wcześniej nie miał tak wielkiej ochoty by wybuchnąć
śmiechem). Jako że on dostawał zawsze większy prezent z okazji urodzin i świąt
- jako dziecko czuł się tym bardzo pokrzywdzony – tym razem nie było wyjątku od
reguły. W swojej paczce znalazł kartkę urodzinową narysowaną przez bliźniaczki
(a podpisaną przez wszystkie kobiety z domu Tomlinsonów), naprawdę ładny
sweter, czekoladę i…
-
Serio? – jęknął, nie wiedząc, czy śmiać się czy płakać.
-
Kochanie, przecież już dawno mówiłeś, że chciałbyś przeczytać Drakulę – powiedziała Jay. – Ale jeśli
ci się nie podoba, to zawsze…
-
Nie! Podoba mi się – zapewnił szybko i uśmiechnął się, po czym przytulił najpierw
mamę, a potem dziewczynki. – Dzięki.
Kiedy
prezenty zostały odpakowane, a śniadanie zjedzone, zaczęła się walka o
łazienkę. Louis dostał się tam pierwszy. Po wzięciu szybkiego prysznica założył
nowy sweter, kremowy z czarnym napisem HELLO!,
a Fizzy wcisnęła mu na głowę rogi renifera. Nie żeby się skarżył.
Chłopak
stanął nagle w swoim pokoju i zapatrzył się w okno. Już dawno nie widział tego
przytłumionego przez chmury światła poranka. Ciekawe, jak się musiał czuć
Harold, nie mogąc go widzieć przed jakieś sto lat? Ciemność, cały czas
ciemność, rozjaśniana jedynie światłami miasta i blaskiem księżyca. Jaka egzystencja wampira musi być ponura –
pomyślał smutno. Ciekawe, jak Harry
będzie spędzał święta… Na pewno z Zaynem. Ale czy będą świętować? A może to
będzie noc jak każda inna? Z tropieniem Malkontentów i ratowaniem
śmiertelników?
Potem
zaczął się zastanawiać, jak świętowano Boże Narodzenie w tamtych czasach – gdy
Harold jeszcze żył – co doprowadziło go do rozmyślań o rodzinie wampira. Kochał
ich? Zapewne. Brakowało mu ich? Louis zastanowił się, jak by było, gdyby był na
jego miejscu. Na pewno by tęsknił. I
Harry też pewnie tęskni. Poza tym podczas spontanicznego meczu koszykówki,
kiedy chłopak zdjął koszulę, widział wytatuowane na jego ramionach litery. Czy
mogły one oznaczać członków rodziny? Zanotował sobie w głowie, żeby go o to
następnym razem spytać.
Nostalgiczny
nastrój chłopaka został przerwany przez odgłos samochodu wjeżdżającego na
żwirowy podjazd przed ich domem. Był to Dan, chłopak jego mamy; zszedł więc na
dół, żeby się z nim przywitać. Praktycznie był już częścią rodziny. Teraz
przyjechał, by pomóc Jay w przygotowywaniu świątecznego obiadu, do czego Louis
też się dołączył. Może nie umie gotować nic poza wodą na zupkę chińską, ale
zawsze może powyciągać składniki z lodówki czy odpowiednie miski lub mikser z
szafek. Poza tym, mógł przy tym znów oddać się rozmyślaniom.
-
Bycie wampirem musi być do dupy – powiedział w pewnym momencie z zadumą, a Jay
i Dan spojrzeli na niego zaskoczeni.
-
A co cię skłania do takich przemyśleń? Zacząłeś czytać już książkę?
Wzruszył
ramionami.
-
Tak po prostu się zastanawiam.
-
A co dokładnie sprawia, że wampiry są do dupy? – spytał Dan. Louis pokręcił
przecząco głową.
-
Nie mówię, że wampiry jako ogół są niefajne. Wiesz, niektóre są bardzo spoko.
Ale sama wampirza egzystencja… Niemożność zobaczenia słońca, to, że srebro i
woda święcona parzą, no i ciągłe pragnienie krwi. To musi być nużące.
-
No chyba że jesteś Edwardem, wtedy możesz zobaczyć słońce. Tylko że świecisz
się jak kula dyskotekowa.
Chłopak
wywrócił oczami, ale już na to nic nie odpowiedział – w zamian zajął się
nakrywaniem do stołu.
-
Więc, Boo Bear – zaczęła Jay, kiedy wszyscy usiedli przy obiedzie. – Co to za
szkolenie? Co to za firma? Gdzie ją znalazłeś? Jest wiarygodna? Dobrze ci będą
płacić?
-
Zadałaś tyle pytań, że nie pamiętam, które było pierwsze – powiedział Louis, co
wywołało śmiech przy stole.
-
Co to za szkolenie i co to za firma?
-
MacKay Security & Investigation, firma ochroniarsko detektywistyczna. A
moje szkolenie to… No cóż, uczę się jak być ochroniarzem.
-
Coś mi się kiedyś obiło o uszy – mruknął Dan, marszcząc brwi. – Ochraniają
ważne osobistości, czy coś takiego.
-
Dokładnie – przytaknął chłopak. – I dobrze płacą. Żeby nie wygadać tajemnic
służbowych i tak dalej. – Chociaż nie
musieliby, dodał chłopak w myślach, bo
kto by mi uwierzył, że po szkoleniu będę
ochraniał wampiry. Wampiry, takie jak… mój chłopak? Cholera, przyznanie się
do tego nawet w myślach było trudne. Musiał poćwiczyć.
-
Więc jesteś na szkoleniu i masz tam zapewnioną pracę, tak? – dopytywała się
mama chłopaka.
-
Tak – potwierdził. – Dlatego chciałbym rzucić studia.
Jay
westchnęła.
-
Zaczęłabym ci to odradzać, ale skoro pracę masz w kieszeni… To droga wolna –
powiedziała kobieta, a jej syn wyszczerzył się w uśmiechu.
-
Dzięki za błogosławieństwo!
***
Zadziwiające,
ile osób może zmieścić się na jednej kanapie. Louis leżał na całej jej długości,
Lottie siedziała na oparciu, Fizzy na jego nogach, a Daisy i Phoebe na
poduszkach na ziemi, oparte o sofę. Rodzeństwo oglądało razem film, Opowieści z Narnii: Lew, Czarownica i Stara
Szafa. Wszyscy bez wyjątku go uwielbiali, a poza tym miał ten zimowy klimat
– czego nie można było powiedzieć o świecie na zewnątrz.
Kiedy
rozległ się dzwonek do drzwi, nikt nie był zaskoczony – przecież mieli
przyjechać dziadkowie. Louis spojrzał na zegar na ścianie - w pół do siódmej. Cóż, przyjechali trochę za
wcześnie, ale nikt ich nie będzie winił.
Ani
on, ani jego siostry się nie ruszyli do drzwi – poszła ich mama. Rodzeństwo
wciąż śledziło losy Pevensiech, kiedy Louis nagle usłyszał głos, na którego
brzmienie jego serce zamarło.
-
Witam, czy zastałem Louisa?
Dziewczynki
też musiały to usłyszeć, bo bliźniaczki (jak zwykle ciekawskie), na raz zerwały
się i pobiegły do drzwi. Chłopak oprzytomniał pół sekundy później i nagle
zaczął się szamotać, by Fizzy zeszła z jego nóg. Udało mu się to zrobić i
pobiegł w ślad za Daisy i Pheobe.
Za
ten czas Jay zdążyła zaprosić gościa do domu i kiedy chłopak dobiegł do
przedsionka, odebrało mu dech. Harold wyglądał jak zwykle – miał na sobie
czarne rurki, koszulę i marynarkę, a na to czarny długi płaszcz. Na jego lokach
osiadły kropelki mżawki, które w świetle lampy mieniły się jak perełki. Louis
poczuł, że jego spodnie stają się trochę za ciasne. Cholera, czy on zawsze tak musi na mnie działać?
-
Louis – powiedział z wymuszonym uśmiechem. Wyraźnie go coś martwiło. Ale co?
Jay
popatrzyła na syna z oczekiwaniem.
-
Mamo, to jest Harold, mój… - zaciął się nagle. Co on ma powiedzieć?
-
Kolega z pracy – dokończył za niego wampir, na co chłopak odetchnął z ulgą.
-
Co cię tu sprowadza? – spytał. Obawiał się, że nie cele towarzyskie.
-
Fabryka Romatechu w Immingham została zniszczona. Jesteś potrzebny.
-
To okropne! – wykrzyknęła pani Tomlinson. – Ich sztucznej krwi wielu ludzi
zawdzięcza życie…
Chłopak
rzucił piorunujące spojrzenie matce, po czym zmarszczył brwi, zwracając się do Harolda.
-
Ale co ja mam…
-
Wszystko ci wytłumaczę, ale pomówmy na osobności, dobrze? – poprosił Harold,
patrząc znacząco na wszystkie kobiety z rodu Tomlinsonów, które zebrały się, by
zobaczyć przybysza.
-
Och, więc… pójdźmy do mojego pokoju. – Louis wskazał na schody i poszedł
przodem, a za nim podążył wampir. Kiedy weszli do pokoju śmiertelnika, ten
postarał się, by zamknąć drzwi na klucz – tak na wszelki wypadek. Harold włożył
ręce do kieszeni płaszcza i powolnym krokiem zaczął przechodzić się po pokoju
chłopaka, oglądając różne rzeczy.
-
Drakula? – spytał rozbawiony,
podnosząc z łóżka książkę.
-
Prezent świąteczny – wyjaśnił Louis, wyrywając mu ją z ręki. Odłożył ją na
biurko i wskazał wampirowi, że ma usiąść na łóżku. Sam zajął krzesło obrotowe,
którym podjechał naprzeciw niego.
-
Więc… Dlaczego jestem tam potrzebny? – spytał.
-
Stwierdziłem, że to będzie dobre dla twojego szkolenia. No i... – Sięgnął po
jego dłoń i ścisnął ją delikatnie. – Nie mam pojęcia, jak wytrzymałem te dwa
tygodnie, kiedy byłeś w Nowym Jorku, ale teraz ledwo wytrzymałem kilka godzin.
Louis
uśmiechnął się szczerze.
-
Ale… Nie chcę niszczyć twoich świąt – powiedział po chwili ciszy wampir. –
Widziałem teraz twoją rodzinę i… naprawdę, nie chcę cię wyciągać z domu w taki
dzień. W święta.
-
Zrozumieją. Znaczy się, wiem, że będą zawiedzione, ale chyba zrozumieją. No i
muszę zajechać gdzieś, żeby im kupić prezenty, bo przez to zamieszanie z Nowym
Jorkiem zupełnie o tym zapomniałem. Jest w porządku.
-
Ale jednak… - zaczął niepewnie Harold, co przerwał mu Louis.
-
Jest w porządku. Naprawdę – powtórzył, po czym usiadł okrakiem na kolanach
Harry’ego. – W po-rząd-ku – przesylabizował, biorąc jego twarz w dłonie, po
czym pocałował wampira. Harold położył ręce delikatnie na jego plecach. Ten
pocałunek nie miał w sobie tej pasji, która rozpalała ich za każdym razem
wcześniej. Był powolny i słodki, a czas się dla nich zatrzymał.
Przerwało
im pukanie do drzwi. Louis westchnął ciężko i wstał, by otworzyć, przy okazji
planując długą i bolesną śmierć dla osoby, którą znajdzie za nimi. Okazało się,
że była to Lottie.
-
Mama pyta, czy jak skończycie, to zejdziecie do nas na dół.
-
Taa, zaraz – zbył ją brat i zamknął drzwi przed nosem, po czym oparł się o nie
i spojrzał wymownie na Harolda, kręcąc głową.
-
Lepiej się spakuj na kilka dni – zasugerował wampir. – Będziemy się zaraz
teleportować.
Louis
poczuł smutek na myśl, że nie będą jechać jednym z supersamochodów Stylesa, ale
tylko skinął głową i podszedł do szafek, żeby znaleźć jakieś ostatki czystych
rzeczy.
-
Jeśli chcesz, możesz poczekać na dole – powiedział, nie patrząc na wampira. Za
chwilę usłyszał ciche kroki i odgłos otwieranych drzwi, a potem skrzypienie
schodów. Kiedy wiedział, że Harold już poszedł, uderzył głową w drzwi swojej szafy.
Czy nie może liczyć na to, by choć raz im nie przerwano? Chyba nie. No i
powinien kiedyś powiedzieć mamie, że ma wampira. Znaczy się, chłopaka. Chociaż
to pierwsze lepiej brzmi.
Nie
spiesząc się zbytnio (w końcu nie musieli jechać samochodem, tylko się
teleportowali), spakował się do plecaka i zszedł na dół. Zajrzał do salonu, a
widok, jaki tam zastał, kompletnie go rozczulił.
Jay
przyglądała się ciekawie Haroldowi, który siedział na podłodze razem z
bliźniaczkami. Daisy siedziała mu na kolanach, a Phoebe pokazywała lalki, które
dostały pod choinkę. Wampir miał na głowie noszone wcześniej tego dnia przez
Louisa rogi renifera, a na ustach szeroki, radosny uśmiech. Nie wyglądał na
groźne stworzenie nocy, tylko na zwykłego nastolatka. To sprawiało, że Louis
chciał podbiec do niego i pocałować mocno, po czym szeptać mu po tysiąckroć jak
bardzo go uwielbia i jak uroczo wygląda. Tak.
Zamiast
tego jedynie podszedł i usiadł obok.
-
Widzę, że już się zaprzyjaźniliście – powiedział. Daisie uśmiechnęła się tryumfalnie,
a Harry spojrzał na niego z radością. Phoebe wydawała się zirytowana tym, że
ktoś jej przerywa wykład o Frankie Stein.
-
Jak widać, łatwo się dogaduję z Tomlinsonami – odparł, wzruszając nonszalancko
ramionami. Pragnienie pocałowania go stało się jeszcze silniejsze. Louis musiał
niemal siłą powstrzymywać się przed zdjęciem siostry z jego kolan i zajęciem
jej miejsca.
-
To co, jedziemy? – spytał chłopak, a wampir przytaknął. Zdjął dziewczynkę z
kolan i posadził obok siostry, po czym wstał i podał rękę Louisowi, by mu
pomóc. – Gentelman jak zawsze – mruknął, przeciągając uścisk dłoni o jakieś pół
sekundy więcej, niż było to konieczne.
-
Do usług – odparł Harold.
-
Mamo – Louis zwrócił się do rodzicielki. – Muszę wyjechać służbowo. Nie pogniewasz
się za bardzo, prawda?
Kobieta
spojrzała na niego smutno, ale pokręciła głową.
-
Jedź, synku. Tylko odwiedź nas kiedyś na dłużej, dobrze?
-
Obiecuję ci to, mamo – powiedział stanowczo i przytulił ją, a potem
bliźniaczki. Lottie i Fizzy, które zniknęły na jakiś czas, pojawiły się znów.
-
Co się dzieje? – spytała Fizzy.
-
Muszę wyjechać – wyjaśnił jej krótko brat i ją też przytulił, jak i najstarszą
z sióstr.
-
Do widzenia – pożegnał się Harry. – I wesołych świąt!
-
Do widzenia, kochanie – opowiedziała Jay. – Mam nadzieję, że cię tu jeszcze
zobaczymy – dodała, a Lou czuł się, jakby musiał zbierać swoją szczękę z
podłogi. Jego mama tak powiedziała? Do niego? Do Harolda?
-
No… To pa, cześć wam wszystkim – powiedział chłopak zakładając kurtkę i pomachał
im na pożegnanie, po czym chwycił
Harolda za łokieć i wyszli z domu.
Bliźniaczki
wróciły do zabawy lalkami, wciągając w to Fizzy, a Lottie podeszła do mamy.
-
Jak myślisz, to jest jego chłopak? – spytała. Jay pokiwała głową.
-
Zdecydowanie.
***
Zayn
spojrzał niecierpliwie na zegarek.
-
Spokojnie, pewnie niedługo się tu zjawią – próbował uspokoić go Liam, ale na
razie nie dawało to rezultatów.
-
Ile może zająć teleportowanie się, wyjaśnienie o co chodzi i teleportowanie się
z powrotem?
Młodszy
wampir wzruszył ramionami.
-
A kto wie, czy nie było korków czy coś.
Zayn
spojrzał na niego, unosząc brwi.
-
To nie było śmieszne.
Liam
speszony włożył ręce do kieszeni kurtki i spojrzał pod nogi.
-
Jasne. Wybacz.
Po
jakiejś minucie Zayn ponownie spojrzał na zegarek i westchnął. Rozejrzał się
wokół: ruiny fabryki już tylko lekko dymiły. Po wybuchu bomby resztki budynku
zajęły się ogniem, który rozprzestrzenił się na całość ruin. Ludzka straż
pożarna zajęła się tym, ale nawet ściągając większą ilość jednostek z
pobliskich miast na gaszeniu zmarnowali cały dzień.
A my to wszystko przespaliśmy, pomyślał
Zayn z irytacją. Śmiertelny sen był okropną rzeczą – i nie dało się go w żaden
sposób uniknąć. Oczywiście, był preparat Draganestiego, ale i tak nie można
było się wystawiać na działanie promieni słonecznych. No i każdy dzień
postarzał cię o rok. A większość wampirów ceniła sobie swój obecny wygląd i nie
chciała go zmieniać. Woleli, by pozostał taki na wieki.
Nagle
gdzieś w pobliżu zmaterializował się Harold z Louisem. Kiedy ich zauważyli,
podeszli szybko.
-
Nareszcie! – wykrzyknął Zayn. – Czemu wam to tak długo zeszło?
Harold
wzruszył ramionami.
-
Moje małe siostry się nim zainteresowały – wyjaśnił Louis.
-
Widzę – potwierdził Zayn, wskazując na głowę przyjaciela, na której wciąż
tkwiły reniferze rogi. Wampir szybko je zdjął i podał Louisowi, żeby ten
schował to do swojego plecaka.
-
Więc, o co dokładnie chodzi? – spytał Louis, obrzucając wzrokiem dymiące się
ruiny, ostatni wóz strażacki i dwa policyjne. Skrzywił się.
-
Malkontenci podłożyli bombę tuż nad ranem. Pewnie chodziło im o to, byśmy mogli
o tym jeszcze usłyszeć, ale nie mogli nic zrobić, bo przecież o wschodzie
słońca zasypiamy. Wszyscy możliwi świadkowie zginęli, sprawca najprawdopodobniej
też, nie mamy żadnych dowodów… - Zayn ponownie westchnął i pokręcił głową. –
Paskudna sprawa, stary.
Louis
zmarszczył brwi.
-
W takim razie skąd wiemy, że to Malkontenci?
-
A kto by mógł podłożyć bombę pod fabrykę sztucznej krwi? Raczej nie ludzie czy
wampiry, którzy jej zawdzięczają życie.
-
No w sumie fakt – przyznał mu rację chłopak. – W takim razie jesteśmy tu po to,
żeby… - zawiesił głos, czekając na odpowiedź.
-
Poszukać dowodów, których nie mogli znaleźć zwykli śmiertelnicy.
-
Co to dokładnie mogłoby być? – spytał Liam, odzywając się po raz pierwszy.
-
Może ja? – usłyszeli głos zza swoich pleców. Kiedy się odwrócili, ujrzeli
starszego mężczyznę, o lekko przerażonym spojrzeniu i przygarbionych plecach. –
Jesteście od MacKaya, jak rozumiem? – spytał.
-
Tak – potwierdził Zayn, odruchowo wychodząc na czoło grupki. – Z kim mamy
przyjemność?
-
Gregory Smith, pracownik nocnej zmiany tej fabryki – przedstawił się mężczyzna.
Podczas gdy na dziennej zmianie, produkującej krew dla szpitali, pracowali śmiertelnicy,
na nocnej, produkującej krew smakową, pracowały wampiry. Zayn uścisnął dłoń
Smithowi.
-
Zayn Malik – przedstawił się. – Szczerze mówiąc, ratujesz nam życie –
powiedział z cieniem uśmiechu na twarzy, ale po chwili stał się znów poważny i
wszedł w rolę profesjonalnego detektywa. - Powiedz wszystko, co wiesz .
-
Dobrze. – Smith skinął głową. – Akurat wyszedłem na ostatniego papierosa. Już
miałem wracać, ale zobaczyłem jak jakaś dziewczyna wybiega z fabryki i od razu
się teleportuje. Zastanowiło mnie to, bo dziewuszki w życiu nie widziałem, a
wyglądała, jakby się bardzo spieszyła. No i tylko o tym pomyślałem, a tu huk i
wszystko wylatuje w powietrze. Sam zdążyłem się akurat tak teleportować, że
mnie nie przysmażyło, ale reszta musiała tam zostać. No wiecie, skoro mamy ten
nowy system zabezpieczeń, nie można się ani teleportować do, ani z fabryki. I
jak się dziś wieczorem obudziłem, pomyślałem o tym wszystkim, to ona chyba
musiała mieć z tym coś wspólnego.
-
Pamięta pan, jak wyglądała? – zapytał Harold, kiedy mężczyzna skończył
opowieść. – Jakieś znaki szczególne może?
-
Hm – mężczyzna podrapał się po zarośniętym policzku. – Śliczna była. Wie pan,
taki typ porcelanowej laleczki. Brązowe włosy. No i też mi się w oczy rzuciło,
tatuaż miała. Taką czaszkę czy coś, na przedramieniu.
Zayn
pokiwał głową i uścisnął Smithowi dłoń.
-
Dziękujemy panu bardzo.
-
Do usług – powiedział mężczyzna kłaniając się i teleportował się gdzieś.
-
Mało informacji – powiedział mulat. – Ale przynajmniej jakieś są.
-
Dziewczyna o urodzie lalki, z brązowymi oczami i tatuażem czaszki. Takich może
być dużo – przyznał Louis.
-
Liam? – spytał Harold, spojrzawszy na młodego wampira. Wyglądał, jakby się nad
czymś ciężko zastanawiał.
-
Na naszej uczelni była dziewczyna, która by pasowała do tego opisu. I
przychodziła jedynie na wieczorne zajęcia. Mówiła, że w dzień gdzieś pracuje i
dlatego nie może. Często dzieliliśmy się notatkami – powiedział.
-
To, że chodziła na wieczorne zajęcia nie znaczy, że jest wampirem – odparł Zayn,
który wolał być ostrożny w takich sprawach.
-
No tak – przyznał mu rację Liam. – Tyle że to ona mnie przemieniła.